Post rocznicowy
Mobilna
aplikacja bloggera co raz bardziej mnie dobija. Wczoraj przez cały dzień coś
tam sobie notowałam, aby później szybko zredagować i wrzucić na bloga. Nawet
spojrzałam, żeby wszystko za każdym razem zapiać i co? Przed samym wrzuceniem
posta okazało się, że najnowszej części wpisu po prostu tam nie ma. Zmęczona i
zła porzuciłam mój telefon w kącie i poszłam spać. Najlepsze dopiero przed
nami. Rano na komputerze okazało się, że cały tekst jest, ale trochę zepsuło
się formatowanie. Gdy chciałam coś dopisać, wszystko się podkreślało. Tak więc
piszę teraz w wordzie, trochę dodając nowych rzeczy i trochę przerabiając
wczorajsze.
W piątek
wieczorem udało nam się mieć niezapowiedzianego, ale bardzo miłego gościa w
domu. I przez większość czasu dzieci spały! Potem nie spała już tylko ta
mniejsza połowa, ale nie przeszkadzała nam zbytnio w rozmawianiu i piciu piwka.
Uderzyła mnie normalność i zwyczajność tego zdarzenia. Wolny wieczór od losu,
my wszyscy dorośli zgromadzeni w jednym pokoju, bez wrzasków i wyrzutów. Proza
życia codziennego.
Tym bardziej
miło, że akurat w piątek minęło dziesięć lat, odkąd poznaliśmy się z Pawłem.
Całe dziesięć lat! Okrągła rocznica, którą uczciliśmy już poniekąd wyjazdem w
góry. Mój mąż przeliczyłby już, ile jest to procent naszego całego życia.
Dziesięć lat z dwudziestu ośmiu to dziesięć dwudziestych ósmych razy sto to 35
procent??? No może. W każdym razie prawie połowa. Jeszcze trochę i będziemy się
znali więcej niż połowę życia.
Z tego miejsca chyba muszę pozdrowić Marcina,
który jest, można to śmiało powiedzieć, ojcem chrzestnym naszego związku. To
dzięki niemu weszłam na imprezę urodzinową starego kolegi z podstawówki, na
której poznałam przyszłego męża. Jakiś tydzień później byliśmy już parą.
Określenie "jakiś" jest tu jak najbardziej na miejscu, ponieważ żadne
z nas nie zawracało sobie głowy zapamiętywaniem dat, gdyż miał to być związek
tylko na wakacje. Dopiero po jakimś czasie wybraliśmy umowną datę (to kiedy był
ten pierwszy pocałunek? Pamiętasz?), aby wiedzieć, kiedy świętować. Obchodzimy
zatem rocznicowy tydzień między dwudziestym drugim a trzydziestym czerwca.
W sobotę
rano myślałam, że katarek Gabrysi się skończył, ale w ciągu dnia okazało się,
że po zakropieniu noska, wylatują jeszcze z niego smarki. Wygląda jednak na
nieco zdrowszą. Ignaś nie pozwala sobie zakropić nosa, chociaż trochę sapie,
ale po nim to jak po maśle. Za to mnie dopadł chyba ten wirus i oprócz kataru
doskwiera mi ból głowy. Oczywiście jako matka nie mogę mieć chorobowego, ale
przynajmniej z okazji Dnia Ojca więcej sobie w ciągu dnia pospałam. Niech tatuś
pospędza trochę czasu z dziećmi. A co. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że
najpierw spałam z Gabrysią, a później z Ignasiem. Oznacza to, że mimo choroby
toczącej mój organizm, udało mi się uśpić dwójkę dzieci. Może nie jednocześnie,
ale zawsze. A w zasadzie podczas drzemania też się nimi opiekowałam, skoro
spały obok mnie, prawda?
Wczoraj
przez pół dnia tarkowałam suche bułki na bułkę tartą. Recykling. Nie mam
wyrzutów sumienia z powodu wyrzucania jedzenia, a także ogromny zapas bułki
tartej. Pisałam już gdzieś o tym? Paweł śmieje się ze mnie, że lepiej ode mnie wie,
co jest na moim blogu.
Pozostając
w temacie kuchni, wczorajszy dzień był przełomowy w karmieniu dzieci. Po prawie
dwóch latach stosowania BLW i rozszerzania diety dwójce dzieci udało mi się
ugotować własną kaszkę mannę. Naprawdę miałam przed tym opory i dawałam
dzieciom kupne kaszki. Ignaś jadł je chętnie, za to Gabrysia jest typowym
dzieckiem BLW i ona kupnych rzeczy zmielonych na papkę nie rusza. Od początku
czułam, że taką ugotowaną przeze mnie zje. Nie wiem, czemu tak długo z tym
zwlekałam. Myślałam, że to takie skomplikowane jest. Ale dopiero dzisiaj
znalazłam konkretny przepis. Okazało się, że nie zabiera to dużo czasu i jest
naprawdę proste do zrobienia. Kolejny irracjonalny lęk pokonany. Nie powiem,
żeby jadła jej jakoś dużo, ale przynajmniej próbuje.
Przy
okazji trafiłam na dwa nowe blogi z przepisami dla maluchów. Znalazłam też
przepis na idealną owsiankę i faktycznie była dobra. Czy wspominałam, że
Gabrysia chętnie je owsiankę?
Myślę
nad założeniem przepiśnika ze sprawdzonymi potrawami dla dzieci. Takiego
tradycyjnego w zeszycie, żeby nie plagiatować cudzych przepisów. Póki co mam
jeszcze miejsce w zeszycie z przepisami, który dostałam od mamy na ślubie.
Mija
powoli trzeci tydzień mojego wyzwania, a ja właściwie nie stosowałam się do
jego zaleceń, bo ani artykułu porządnego nie napisałam, ani nie przeczytałam
książki żadnej. Nie medytowałam, ale do tego to się pewnie nigdy nie zabiorę.
Trochę bardziej skupiam się nad poprawną składnią, ponieważ dowiedziałam się,
że mojego bloga czyta Gabriel z Brazylii. Nie chcę, aby źle się czegoś ode mnie
nauczył.
Na
koniec mały dialog mojego syna. Chyba muszę jakiś dyktafon kupić, bo czasem
jego teksty rozbrajają całą rodzinę. Gdy kupowałam po raz pierwszy te jajka na
targu, Pan sprzedawca nakładając je do wytłoczki spojrzał na Ignasia i
powiedział do niego:
–
Smaczne te jajka są, dobre – i pokiwał zachęcająco głową.
Na to
mój syn, który w ogóle nie przejął się staraniami pana, odparł:
– Igi nie
lubi jajek.
Komentarze
Prześlij komentarz