Pomidor

Ok, udało mi się zainstalować apkę bloggera na telefonie. Nie było to skomplikowane, ale musiałam usunąć kilka programów i sporo zdjęć, bo już od dawna kończy mi się miejsce na telefonie. Potrzebuję jej, ponieważ w poniedziałek jedziemy w góry bez laptopa, a trzeba jakoś aktualizować wpisy.

Drugi tydzień zakłada, że wieczorem mam pisać, co przeżyłam w ciągu dnia. Myślę, że na dłuższą metę będzie to nudne, ponieważ mój dzień odbywa się według utartych schematów wynikających z zajmowania się małymi dziećmi: śniadanie, spacer, kiszenie się w domu, drzemka, obiad, czekanie na Pawła, spacer, kąpiel, spanie. W międzyczasie trzeba przebrać kilka kup, kupić niezliczoną ilość bułek, obejrzeć kilka bajek, odwiedzić place zabaw, popatrzeć na tramwaje... Ale od początku.

Rano wspominałam, że obudziłam się z dziećmi na twarzy. Potem zjedliśmy śniadanie. To znaczy ja zostałam ograbiona z mojej owsianki przez Gabrysię, która w widoczny sposób gardzi kaszkami. Ignaś w jej wieku już dawno pochłaniał znaczne ilości jedzenia, ale on chyba stabilniej siedział. Nie powinnam ich ze sobą porównywać, ale samo tak wychodzi. Zmieniłam dzieciom pieluchy i wyszliśmy na dwór. Dzisiaj i tak za późno, bo znowu wróciły upały. Jak jest chłodniej, mogę się trochę poociągać. Dzisiaj już po jedenastej byliśmy pod blokiem na ławce w cieniu, bo nie dało się wytrzymać w słońcu. Jeszcze jaśnie pan książę kazał się wozić na dostawce, bo był taki zmęczony. Zatem trochę ciężki wózek do pchania miałam. Zamiast kupić gotowy obiad w Plazie albo w Biedronce, zaszliśmy do Chaty Polskiej, bo była najbliżej. Szkoda, że tak drogo. I szkoda, że Ignaś się nie potrafił zachować. Ale za to kupił pomidora i zapłacił zbliżeniowo. Koło czternastej Ignaś zasnął, ale Gabrysia już chyba nie spała. Bardzo męczył ją brzuszek.

Ja cały dzień myślałam nad tym, jak ten wpis będzie wyglądał. Chyba przerosło mnie to zadanie i odpowiedzialność związana ze świadomością posiadania publiczności. Pewnie dlatego nie powinnam nikomu tego pokazywać, ale wtedy na pewno nie pisałabym regularnie.

Wykorzystałam czas, w którym dzieci spały, na napisanie pierwszego planu ramowego (jest to kolejne dodatkowe ćwiczenie w tym tygodniu). Dotyczy matek w piaskownicy. Jeszcze nie miałam czasu go uporządkować. Dzięki temu poćwiczyłam trochę burzę mózgu. Muszę pokazać go Oli i Pawłowi.

Mój czas na pisanie się skończył, bo Ignaś.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk