Posty

Wyświetlanie postów z 2018

Literacki Misz-masz

Posłowie Zapomniałam wczoraj napisać, jak ten nasz mały cwaniak miga się od noszenia kapci. Babcia mówi mu, że jak chce chodzić po podłodze, to musi nałożyć kapcie. Na to Ignaś błyskotliwie odpowiedział: "Będę chodził po dywanie!". A dzisiejszy hit - tata mówi do niego: - Mój ogromny Pisienku! - Nie jestem ogromnym pisienkiem. Jestem Dużym Trollem. Dużym Aparatem. A co na dzisiaj...? Jestem w posiadaniu wielu notatek, które nie trafiły jeszcze na bloga i chcę na koniec roku je tutaj wrzucić, żeby nie przepadły. Na dobry początek wspomnienia z szukania pracy, potem trochę o kulinarnym oświeceniu, a na koniec moje wrażenia na temat dogmatów rodzicielstwa bliskości w ramach wspomnień z listopada. Rekrutacja Nie zdążyłam Wam napisać, że starałam się znaleźć pracę. Bardzo powolny i bolesny był to proces, jednak moje aplikacje nie zawsze pozostawały bez odpowiedzi. Ostatnio zadzwonił do mnie Pan z agencji X z pytaniem, czy może wysłać mi zadanie rekrutacyjne. Pomyśl

Moje dzieci na wsi

Obraz
Wiejskie życie Moje małe mieszczuchy świetnie bawią się na wsi. Nawet mimo deszczu spacer nam się udał. Gabrysia po raz drugi już wypróbowała swoje nowe buciki i zrobiła obchód obejścia. Dwadzieścia minut tak dreptała i zaliczyła tylko dwa niegroźne upadki. Największą radość sprawił jej prawdziwy żywy pies w zasięgu ręki. Już z daleka zaczęła wołać "hau! hau!" cała w skowronkach. Trzeba dodać, że woła tak na każde zwierzątko, zatem zaraz potem ganiała za kotem, krzycząc to samo. Chyba wydawała z siebie dźwięki przypominające "kici. kici", ale tego nie jestem taka pewna.  Kot nie ułatwiał sprawy, bo uparł się, żeby nam wszędzie towarzyszyć. Gabrysia uparcie chciała go pogłaskać, ale wiemy, że akurat ten kot tego nie lubi i drapie. Przynajmniej był motorem do przemierzenia następnych małych kroczków.   Choinko piękna jak las Musielibyście widzieć, jaką sensacją okazała się ogromna choinka w salonie. W szczególności szklane bombki porozwieszane na najni

Do pięciu razy sztuka...

Historia zaczęła się w przeddzień Wigilii, w drodze do Gryfic, kiedy to od samego początku padał deszcz. Wycieraczka po stronie kierowcy rozmazywała strasznie wodę na szybie, do tego fruwał kawałek gumy. Kiedy zatrzymaliśmy się na parkingu, by to sprawdzić, fruwający kawałek zniknął, a wycieraczka zdawała się działać normalnie. Chcieliśmy zamienić wycieraczki miejscami, jednak nie znamy się na tym, uznaliśmy więc, że lepsza beznadziejna wycieraczka, niż żadna. W Gryficach tata zmierzył mi wycieraczki, więc wiedziałam, czego mniej więcej szukać. Moje miasto Do sklepu poszłam w Wigilię. Okazało się, że nie jest to takie proste. Skierowałam się do miejsca wskazanego przez tatę, jednak pocałowałam klamkę. I to nie dlatego, że było już sporo po dwunastej, a powinnam była wyjść znacznie wcześniej, jeśli chciałam cokolwiek załatwić. Nie. Okazało się, że sklep został przeniesiony na ulicę Jana Dąbskiego 6. Gdzie do jasnej ciasnej jest Dąbskiego sześć??? Olałam sprawę wycieraczek, mają

Nieszczęścia chodzą parami. Dosłownie

Jak to było z tą Merivą I doczekaliście się zaległego wpisu o tym, jak to nasza Merivka udała się na rekonwalescencję na ponad trzy tygodnie do - ośmielę się użyć tego zwrotu - zaprzyjaźnionego zakładu blacharskiego. Ciężki to był okres, nie mieć samochodu. Na początku myślałam, że już nigdy za kółko nie wsiądę, że to już nie dla mnie. Czułam przerażenie, gdy obserwowałam innych kierowców, tym razem z punktu widzenia pieszego. Jak oni pędzą. Jak się wciskają. Jak przepisy łamią. Jednak trzy tygodnie tyrtania piechotką do żłobka w tę i z powrotem dały nam wszystkim w kość. Przy okazji uznałam, że chyba Gabrysi poszukam placówki bliżej mieszkania (o ile da się jeszcze bliżej). Niemniej dzisiaj rano odebrałam Merivkę z warsztatu. Jak ona się teraz zacnie uśmiecha swoim nowym szarym zderzakiem! A jaka stęskniona była. Jak tylko ją odpaliłam, od razu przestałam się stresować i ruszyłam w długą przez miasto. Celowo nie włączyłam nawet radia, by bardziej się skupić na jeździe, ale i tak

Moje paranoje

Dziki szał Ostatnio wpadłam w szał prasowania. Ubzdurałam sobie - czas pokaże, czy słusznie - że jak wyprasuję ubrania, pozabijam gnieżdżące się na nich siedliska bakterii i wirusów, które powodują wtórne zakażenia u moich dzieci. Oprócz tego zmieniam Ignasiowi ciuchy zaraz po przyjściu ze żłobka, bo wyczytałam w Internecie, że dzięki temu nie będzie przenosił zarazków na Gabrysię aż tak. Na początku prasowanie było dla mnie udręką. Już lata temu porzuciłam wykonywanie tego zajęcia regularnie, ponieważ i tak wszystkie ciuchy kotłowały się w szafce i gniotły. Teraz jednak polubiłam prasowanie do tego stopnia, że jak nic w koszu nie zalega, to jakąś pustkę odczuwam i zbywa mi na wolnym czasie. Prasuję nawet pościel i ręczniki, bo są potem ładniejsze takie. Z trudem powstrzymałam się przed wyprasowaniem szmat do podłogi, bo to przecież nie ma sensu. Prawda...? Zawsze można starkować bułkę... Maniakalnie też ucieram suchą bułkę. Bułki zalegają u nas tygodniami, ponieważ moje dzieci

Przedświątecznie

Obraz
Trochę się tego nazbierało... Jestem Wam dłużna kilka ciekawych opowieści. Trochę się tego nazbierało od początku okresu Wielkiego Chorowania. Nie nadążam z zapisywaniem. Przeglądam papierowe kartki wyrwane z notatnika, na których spisywałam od czasu do czasu swoje myśli. Ominęła Was historia o tym, jak to na własne życzenie zawaliłam pokój dziecięcy styropianem, którego nie mogłam się później pozbyć. Nie napisałam Wam też, jak rozwaliłam auto oraz jak nieszczęścia chodzą parami, bo zaraz zepsuła nam się pralka. Nie widzieliście jeszcze zdjęcia ukończonej i ubranej Kici Koci. W międzyczasie zabrałam się z Świnkę Peppę, ale już przy podstawie czaszki odpuściłam sobie i wysłałam męża do sklepu po gotową. W ostatnich dniach wyruszyłam też na poszukiwania białego jednorożca z reklamy, który całkiem nieoczekiwanie mógł się okazać nosorożcem. Ominęła Was też relacja z Wigilii firmowej, a co ważniejsze o przygotowaniach do niej. Niedawno jak w zeszłym tygodniu wychowawczyni ze żłobka podni

Prezent Mikołajkowy

No to niech będzie post o niczym. Skoro już miesiąc czekacie na wiadomości od naszej hmmm chciałam napisać zwariowanej, ale lepiej będzie pasować określenie całkiem przeciętnej rodzinki, to chyba zadowolicie się czymkolwiek. Nie będę Was zanudzać tym, co działo się przez ostatni miesiąc. Jaki pożytek może przynieść uciążliwe cofanie się w czasie? Parę razy zanotowałam to i owo, może przy okazji przepiszę wszystko tu kiedyś, żeby nie zginęło dla potomnych. Zwłaszcza że mam tylko kwadrans. Z ważniejszych rzeczy - przerwa w chorowaniu Zdaje się, że wychodzimy na prostą, jeśli chodzi o chorujące dzieci. Pozostał tylko uciążliwy, acz zmniejszający się z każdym dniem katar. Ignaś za to nie bardzo chce wracać do żłobka, mimo że lubi tam przebywać. Przyszliśmy w samą porę, bo we wtorek dzieci piekły pierniki, a w środę razem z rodzicami ozdabiały je. Nazwali to wspólnym piernikowaniem. MASAKRA. Dziękuję za taką imprezę. Czułam się, jakbym siedziała w ulu, taki huk tam panował. Liczba prz

Dylematy

Przez ostatnie dwa tygodnie przewinęło się przez nasze mieszkanie mnóstwo wirusów. Najpierw Gabrysia po raz kolejny opuściła żłobek, bo miała przewlekły katar i kaszel. Zostałam nawet uraczona komentarzem pani doktor, że być może za szybko ją do żłobka posłałam po przedniej infekcji, na co odparowałam, że przecież sama dała mi na to przyzwolenie. W międzyczasie Ignaś zachorował na zapalenie spojówek, które lekarz na wizycie domowej uznał za zwykłe zatkane kanaliki łzowe. I nie zważał na to, że Gabrysia po kilku dniach zapadła na to samo, a mnie i Pawła również swędzą oczy. To na pewno nie wirus. Po dwóch tygodniach infekcji, kiedy myślałam, że idziemy do lekarza tylko pro forma i jutro wyślę oba stwory do żłobka, okazało się, że Ignaś ma ciche szmery w płucach zwiastujące zapalenie oskrzeli. Także antybiotyk plus osiem dni kwarantanny. Oboje cierpią także na zapalenie spojówek, bo zatkane kanaliki to tylko do pierwszego roku życia proszę państwa. Te wszystkie choroby, na które nie ma

Matki ideałki

Z życia Gabrysi Musiałam w tym tygodniu odpalić tryb matki, bo Gabrysia przechodzi jakąś infekcję wirusową. To albo ząbki. To samo przechodzi podobno Filipek. Ciekawe, co oni tam razem w tym żłobku robili...? Tryb matki oznacza, że muszę na gwałt przypomnieć sobie, jak przetrwać z dzieckiem dłużej niż weekend i przy okazji nie zwariować. Dodatkowo nie mogę nikogo zagłodzić. Ale z tym idzie nam co raz lepiej, bo moja córka zaczęła przyjmować ode mnie pożywienie inne niż moje mleko! Jest to ogromny przełom w żywieniu, bo do tej pory mogli ją karmić tylko ludzie "postronni". Na nic zdawały się różne metody karmienia - łyżeczką, BLW, papki, kawałki, rączką, zupki domowe, słoiczki kupne... Nic nie zyskiwało aprobaty. Dopuszczam do siebie myśl, że mogę gotować paskudnie. Na pewno wiem, że nie lubię tego robić. A tymczasem Gabrysia od weekendu pochłonęła już zupę dyniową, trochę rosołku, uwielbia jeść grzanki, a wczoraj skusiła się na banana. Wniosek z tego jasny, że na wszystko

Jakby nie było, dobry tydzień za nami

Dobre Nowego Początki Długo mnie nie było i sporo się w tym czasie działo. Przede wszystkim ruszyło się co nie co na froncie szukania pracy. Byłam we wtorek na rozmowie w sprawie praktyk, możecie więc być ze mnie dumni. O dziwo w ogóle się nie denerwowałam przed tym spotkaniem, a w trakcie byłam wyluzowana jak nigdy dotąd. Przyznam, że wyjście do ludzi sprawiło mi ogromną radość. Nawet jeśli nic z tego nie wyjdzie, jestem bogatsza o nowe doświadczenia. W ramach sprawdzenia moich umiejętności, zlecono mi napisanie tekstu o tapetach łazienkowych (sic!). Z początku myślałam, że będzie ciężko, bo sama jestem przeciwniczką tapet w łazienkach, jednak im dłużej przeglądałam strony z tapetami, tym bardziej się w nie wciągałam. Dzięki Bogu jesteśmy świeżo po remoncie, bo nie wiem, co by z tego wyszło. Już po głowie chodzi mi dekoracja pokojów dziecięcych, także popołudnie nie było stracone. Może nawet kiedyś ten tekst tu wrzucę, tak dla potomnych. Najlepsze z tej rozmowy kwalifikacyjnej był

Recenzja "The Help" Kathryn Stockett

Piosenka na dziś to "I want to ride my bicycle..." zespołu Queen. Temat tego utworu został wykorzystany przez Henryka Sytnera w audycji Radia Trójki "Wakacje na dwóch kółkach". Dopiero kilka dni temu to skojarzyłam. Dobry wybór Panie Henryku. Sama audycja jest bliska memu sercu, bo razem z koleżankami z podwórka wzięłyśmy udział w tym konkursie. Nasz album został nawet wspomniany na antenie, niestety nie był na tyle dobry, żeby wygrać. Może to i lepiej, bo aż takiej kondycji dobrej to my nie miałyśmy, żeby jeździć rowerem po świecie. Nic mnie tak ostatnio nie przestraszyło, jak zawartość przeterminowanej puszki ananasów. To nawet nie była pleśń. One zrobiły się całe czarne. Przyznam, że leżały w mojej lodówce od bardzo dawna. Możliwe, że nawet od końca sierpnia. Miały więc prawo się zepsuć. Spodziewałam się jednak grubej szarej pleśni, ale na pewno nie tego, co zobaczyłam. Jeszcze mnie ciarki przechodzą, jak o tym pomyślę. Okej, niedawno przestraszył mnie bardz

"Ja nie chcę iść pod wiatr, gdy wieje w dobrą stronę..."

Wczoraj w Internecie natrafiłam na smutną relację matki dorosłych dzieci, która tęskni za wygłupami, kopniakami w nocy, zasmarkanymi buźkami, a przede wszystkim za swoimi małymi dziećmi, które już najwyraźniej małe nie są. I które przez to pozwalają jej się wysypiać, rozwijać i dobrze bawić. Wstręciuchy. Żałowała, że być może nie poświęcała im wystarczająco dużo czasu, gdy tego potrzebowały. Że nie korzystała z okazji do bycia zabawną wersją siebie, gdy nikt jej surowo nie oceniał, tylko bezgranicznie kochał. Teraz już dzieci pewnie wyprowadziły się, a ona ma czas na tę kawę z przyjaciółką, do której tak pędziła, gdy nie mogła. Oczywiście poryczałam się jak bóbr, czytając to wszystko. Jak większość ludzi z resztą, którzy zostawiali komentarze pod tamtym postem. Jednak gdy trochę ochłonęłam, doszłam do bardziej pozytywnych wniosków, niż takie, że wszystko się kiedyś w życiu kończy i trzeba łapać chwilę. Z racji tego ostatnio moją ulubioną piosenką jest "Początek" w wykonaniu

Post jubileuszowy

Wychodzi na to, że już cztery miesiące za nami. Jeszcze nigdy nie pisałam przez tak długi czas. Mam za sobą dwie nieudane próby prowadzenia bloga, ale na jednym z nich jest jeden wpis, a na drugim chyba ze trzy. Postów na mamazaurze nawet nie liczę, ale każdy z nich napawa mnie dumą. Od czasu do czasu wracam do pisania pamiętników, ale nie mogę się później rozczytać ze swojego pisma. Zawsze wolałam pisać na komputerze - łatwiej jest taki tekst chociażby zedytować. Wsiąknęłam ostatnio w książkę "The Help", autorstwa Kathryn Stockett. Czytam ją w oryginale, więc niektóre zdania są dla mnie trudne do zrozumienia, jednak nie poddaję się. Muszę w jakiś sposób trenować umysł, bo inaczej oszaleję. Oprócz tego zaczęłam wczoraj uczyć się niemieckiego, żeby któregoś pięknego dnia dołączyć do zespołu niemieckojęzycznego w świetnym miejscu pracy. Poza tym od studiów licencjackich noszę się z zamiarem nauczenia się tego języka, czas więc na spełnianie niektórych marzeń. Jeśli ktoś jest

Nowa maleńka miłość

Do Poznania dotarła okropna wichura. Ja boję się o moje wrzosy, a raczej o to, że je wiatr zdmuchnie komuś na szybę. Paweł z kolei boi się o rusztowania ustawione przy balkonach, że wybiją nam okna. I o mnie się boi, dlatego kategorycznie zabronił mi wychodzić na balkon i ratować wrzosy. W naszej rodzinie pojawił się wczoraj nowy malutki chłopczyk, któremu ślę pozdrowienia i cieplutkie uściski. Babcia poleciała dzisiaj pomóc tam trochę i już za nią tęsknimy. Nie powiem, jakie zajęcie znalazłam sobie, żeby zapełnić pustkę w moim sercu, bo mąż mnie z domu więcej nie wypuści, a przynajmniej nie z portfelem. Dodam tylko, że jak zwykle nie udało mi się w dzień odespać ciężkiej nocy. Ignaś nadal panikuje podczas rozstań w żłobku. Gabrysia też, ale krócej. Podobno ciocie wsadzają ją w huśtawkę i tak szybko się uspokaja. Ciocia Ania powiedziała nawet, że Gabrysia to żłobkowe dziecko. Ma tylko problem z zasypianiem, bo nie ma żadnego zastępstwa za moją pierś - ani smoka, ani butelki, ani na

W moim mieszkaniu jest za czysto

Ciężka noc za nami - najpierw Gabrysia budziła się co chwilę i nie chciała się uspokoić inaczej, jak w moich ramionach, a jak już w końcu usnęła, o w pół do czwartej obudził się Ignaś z misją, że on chce na dwór. Zamiast tłumaczyć mu, że przecież jest za wcześnie i ciemno w dodatku, wzięłam go do kuchni, posadziłam na blacie i dałam mu płatki. Jadł i patrzył, jak robię owsiankę. Potem chwilę spędziliśmy w łazience, bo bolał go brzuszek, a następnie, gdy już myślałam, że może położy się koło mnie na kanapie, on usiadł przy stole i zażądał owsianki. O piątej rano. Oczywiście w międzyczasie Gabrysia zdążyła się kolejny raz obudzić, jednak zasnęła w końcu podczas karmienia. Ignaś tymczasem skończył jeść i poszedł położyć się koło babci. Jak tam zajrzałam, przeglądał sobie książkę. Z relacji babci wynika, że po chwili przytulił się do niej i zasnął. Bez krzyków. Gabrysia za to nad ranem prawie mi z kanapy zleciała, bo przelazła przeze mnie i chyba nie spodziewała się, że będzie tak