Jakby nie było, dobry tydzień za nami

Dobre Nowego Początki

Długo mnie nie było i sporo się w tym czasie działo. Przede wszystkim ruszyło się co nie co na froncie szukania pracy. Byłam we wtorek na rozmowie w sprawie praktyk, możecie więc być ze mnie dumni. O dziwo w ogóle się nie denerwowałam przed tym spotkaniem, a w trakcie byłam wyluzowana jak nigdy dotąd. Przyznam, że wyjście do ludzi sprawiło mi ogromną radość. Nawet jeśli nic z tego nie wyjdzie, jestem bogatsza o nowe doświadczenia. W ramach sprawdzenia moich umiejętności, zlecono mi napisanie tekstu o tapetach łazienkowych (sic!). Z początku myślałam, że będzie ciężko, bo sama jestem przeciwniczką tapet w łazienkach, jednak im dłużej przeglądałam strony z tapetami, tym bardziej się w nie wciągałam. Dzięki Bogu jesteśmy świeżo po remoncie, bo nie wiem, co by z tego wyszło. Już po głowie chodzi mi dekoracja pokojów dziecięcych, także popołudnie nie było stracone. Może nawet kiedyś ten tekst tu wrzucę, tak dla potomnych.

Najlepsze z tej rozmowy kwalifikacyjnej było to, że gdy pan spytał mnie, czy coś piszę, zaczęłam mówić o moim artykule naukowym (ciekawe, czy ktoś się już na niego powołał w swoim referacie...?). Zapomniałam jednak dodać, że prowadzę tego bloga! Gdy pod koniec spotkania napomknęłam o nim, pan bardzo się ożywił i nawet chciał mnie zwolnić z mojego zadania domowego, ja jednak się uparłam, żeby je wypełnić.

Tak sobie myślę, że skoro mój blog ma być swego rodzaju portfolio, powinnam zadbać o jego profesjonalny wygląd. Żeby się potem nie wstydzić o nim wspominać.

Dzięki temu, że wyszłam na miasto, skorzystałam z okazji i zjadłam obiad z mężusiem! Odświeżyło to trochę nasze relacje. Chciał mnie zabrać nawet do fancy knajpki, ale uparłam się i zjedliśmy tam, gdzie on je na co dzień, czyli w prostym, ale smacznym barze mlecznym. Jak mi tego brakowało! On też przyznał, że poprawiłam mu humor i lżej mu się do końca dnia pracowało. Czekam z utęsknieniem na kolejną okazję, ale ciii, bo jeszcze dzieci wyczają i zmienią nam plany.

Trudne rozstania

Wczoraj zdecydowałam się na drastyczny krok i oddałam do biblioteki dwie torby starych książek. Serce mi się krajało, jednak dobrze wiem, że nie zajrzałabym do tych książek nigdy, a komuś może się przysłużą. Poza tym leżały w tych torbach całkiem długo. Czekałam bowiem na okazję. Nie chciałam ich wyrzucić na śmietnik, to przecież moi przyjaciele! Jednak biblioteka na moim osiedlu nie przyjmuje tak starych egzemplarzy (komuś się poprzewracało od dobrobytu). Czekałam i doczekałam się! Kilka dni temu całkiem przypadkiem trafiłam na post biblioteki wydziałowej mojej Alma Mater, w którym informowano studentów o akcji "Zabierz książkę z biblioteki". Nie wiele myśląc zapytałam, czy można podrzucić swoje książki. Jak się pani w tej bibliotece ucieszyła! Jakoś ta jej radość podniosła mnie na duchu i utwierdziła w przekonaniu, że nie popełniam błędu. Pani stwierdziła nawet, że dwa słowniki zostawi w czytelni. Czuję, że dołożyłam od siebie małą cegiełkę do tego miejsca.

Później tego samego dnia byłyśmy z Gabrysią na szczepieniu (tak, szczepię dzieci). W poczekalni czekała przed nami miła rodzinka z chłopcem w wieku Gaby i mamą w zaawansowanej ciąży. Gdy powiedzieli, jaka różnica wieku będzie dzieliła ich potomstwo, nie potrafiłam kłamać i zapewnić, że wszystko będzie dobrze i że czeka ich cudowna przygoda. Wiedziałam, że powinnam była okazać więcej serca, zwłaszcza, że kobieta już była w tej ciąży. Ponadto słyszałam chwilę wcześniej, jak stwierdziła, że ona nie wie, jak ogarnęłaby bliźnięta (były w kolejce przed nimi), a to przecież bardzo podobnie! Jej mąż jednak nie tracił rezonu i pewny, że podjął dobrą życiową decyzję stwierdził, że za dwa lata będzie lepiej. Podziwiam.

Ćwiczenia języka i nie tylko

Od kilku dni uczę się niemieckiego. Ale tak na poważnie już, codziennie. Udało mi się nawet trafić na promocję na książki do nauki języków obcych w księgarni. Metoda Beaty Pawlikowskiej jest prawdziwym hitem, przynajmniej dla mnie. Bardzo szybko wchodzą mi do głowy nowe zwroty. Zawiodłam się trochę na PONSie, bo w kluczu odpowiedzi już w pierwszej lekcji znalazłam błędy w trzech zadaniach (jestem nieuleczalna!). Oprócz tego mam jeszcze książkę do gramatyki, z której uczył się Paweł, jednak są tam same ćwiczenia, bez opisu zasad. Kupiłam sobie nawet zeszyt, ale póki co robię w nim notatki na bloga.

Oprócz ćwiczenia nowego języka, zaczęłam codziennie trenować brzuch i rzyć. Qczaj oficjalnie wrócił do łask, a raczej to ja przywlokłam się na kolanach po jego super treningi. Mięśnie brzucha po trzech dniach palą jak diabli, ale myślę o spodziewanych efektach i jakoś mi łatwiej. Gdy Qczaj krzyczy, żeby myśleć o tych, co we mnie nie wierzą, od razu przychodzi mi na myśl mój mąż, który jednak wybrał się w końcu do tego fryzjera. Tak mnie tym zaskoczył, że nie miałam szansy się sprzeciwić jego wieczornej eskapadzie. Gdzieżbym z resztą śmiała po tak długim utyskiwaniu na jego nieobcięte włosy. Wyszłaby ze mnie straszna hipokrytka.

Udany weekend

Muszę pochwalić się, że udało nam się opanować weekend. W sobotę wybraliśmy się na gofry (a właściwie jednego gofra, bo pani nie miała ciasta na więcej), a w niedzielę wsiedliśmy w tramwaj bez większych planów i dotarliśmy do dworca kolejowego. Chciałabym napisać, że podziwialiśmy pociągi, ale niestety skończyło się (jak zwykle) na wizycie w galerii handlowej. Na własną obronę dodam, że zamiast bezcelowo błąkać się po sklepach, obejrzeliśmy makietę kolejek, gdzie dzieciaki mogły bawić się drewnianymi torami. Nie był to stracony wieczór.

Adaptacja w żłobku

Ostatnio jestem tak wyczerpana, że chodzę spać z (kurami) dziećmi. Zdaje się, że zaadaptowaliśmy się w żłobku. To znaczy my - rodzice. Śmiejemy się, że co raz wcześniej odstawiamy dzieci do żłobka z rana i co raz później je odbieramy. Maluchy są mniej zadowolone niż my. Gabrysia po tygodniu zorientowała się, że tatę kocha równie mocno, jak mamę i od niego też nie chce się odkleić. Wsadzenie jej do wózka lub fotelika w samochodzie graniczy z cudem, bo wierzga strasznie. Ignaś za to szybko zmienia zdanie. Raz uwielbia chodzić do żłobka i nie może się doczekać, aż zacznie bawić się z dziećmi i tańczyć. To znów za pięć minut nie lubi chodzić do żłobka i on chce zostać w domu. Doszło do tego, że rano w szatni zaczyna sam się ubierać i odmawia nakładania kapci. Dzisiaj stwierdziłam, że nie będę się z nim szarpać i wyszedł z domy w "klapkach na wieś". Chciał w sandałach, a ja (o słodka naiwności) rzuciłam, że może lepiej w klapkach, zapominając, że takowe posiada. Jak podchwycił, to już nie było ratunku. Chyba zaczęły się lekcje języka angielskiego, bo Ignaś powtarza "Heloł".

Oczywiście żłobek ma też negatywne skutki uboczne, bo odzwyczaiłam się od hałasu i te kilka godzin wieczornych wykańcza mnie nerwowo tak jak wcześniej cały dzień. Chociaż nie, teraz jest łatwiej.

Na marginesie dodam tylko, że w końcu udało wymienić się te nieszczęsne wodomierze. Starszy Pan z Administracji przyprowadził młodszego kolegę, który uratował moją ścianę przed kuciem, za co jestem mu dozgonnie wdzięczna.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor