Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2018

Starocie klamocie

Obraz
Wczoraj po przebudzeniu ogarnęła mnie trwoga, ponieważ zobaczyłam moją córkę na podłodze. Siedziała sobie na materacu pod łóżkiem i zacieszała mordkę. Wszystko niby okey, tylko jak ona się tam znalazła??? Co prawda uczę ją od jakiegoś czasu schodzenia z mebli tyłem, ale póki co bezskutecznie. Przeszło mi przez myśl, że może mam genialne dziecko, takie co słucha się mamusi i że nauka nie poszła w las. Zagadka jednak rozwiązała się w ciągu godziny. Moje przypuszczenia o zdolnościach nadprzyrodzonych Gabrysi szybko się rozwiały, gdy zobaczyłam na własne oczy, jak mała daje nura na ten materac i rozpłaszcza sobie na nim twarz. Chyba w bezpieczny sposób. Dzisiaj trochę bardziej powiało grozą, ponieważ z łazienki usłyszałam radosny chichot (tak, zostawiłam na chwilę śpiące niemowlę na łóżku zupełnie samo, nieprzypięte do niczego), a gdy chwilę później zajrzałam do pokoju, Gabrysia z radością forsowała moją barykadę z kołdry. Oczywiście głową w dół. I na materac, całe szczęście. A widać

Jak to jest z tymi dziećmi

Ha! Wydało się! Okazuje się, że niektóre blogerki tak dobrze sobie radzą, bo na pół dnia przychodzi do ich dzieci niania. A ja już zdążyłam kilka razy wpaść w kompleksy i się załamać tylko dlatego, że mi nie wychodzi tak jak im. Od początku było to dla mnie trochę podejrzane. Bo niby skąd te dziewczyny biorą czas na pisanie, skoro tyle innych rzeczy czeka na zrobienie? Powinnyśmy głośno mówić o tym, że nikomu nie jest łatwo, i że każdy ma ciężko. Może komuś to humor poprawi? Mi na przykład dzisiaj wyjątkowo udało się obejrzeć dwa filmy w ciągu dnia. Ale akurat tak się złożyło, że moje dzieci spały w tym samym czasie. I jeszcze Kicię Kocię zaczęłam robić. I nawet kawę wypiłam. I obżarłam się czekoladkami. Zwyczajnie spełniałam swoje hedonistycze potrzeby. Ale co się napłakałam wcześniej to moje. I to takimi prawdziwymi łzami, bo Gabrysia mnie po rękach pogryzła. A Ignaś zrobił scenę pod Pepco (chciał kupić wyimaginowany kocyk, jakby mu zimno było) oraz uciekł mi na Placu Zwycięstwa. P

Polskie morze

Poparzyłam sobie dzisiaj plecy i rękę. Plecy na plaży (oczywiście brzuch i nogi blade), a dłoń w kuchni, czajnikiem (haha znowu herbaty nie umie zrobić, sierotka jedna). Obie części ciała pieką niemiłosiernie. Dobrze, że chociaż bepanthen przynosi ulgę, bo do apteki daleko. Tak, ten sam bepanthen, którym smaruję dzieciom pupska. Jak to dobrze, że one jeszcze w pieluchach chodzą. Plecy poparzyłam sobie, bo nagle całym jestestwem zapragnęłam pojechać nad morze. W godzinę od podjęcia decyzji już siedzieliśmy wszyscy w samochodzie. Dobrze, że nie czekaliśmy na resztę rodziny, bo ta dotarła na plażę w momencie, w którym my postanowiliśmy już zbierać się do domu. Jednak każdy wczasuje w swoim tempie, a z maluchami lepiej nie siedzieć za długo na słońcu. Zwłaszcza że Gabrysię najbardziej interesuje jedzenie piasku, a Ignaś boi się wchodzić do wody. Dopiero pod koniec udało mi się go wciągnąć do morza siłą, a to tylko dlatego, że jego kuzynki się pluskały w najlepsze. I tak chyba słoneczko t

Wiejskie życie słomianej wdowy

Obraz
O Matulu! To już tydzień mnie tu nie było! Słomianej wdowie ciężko jednak znaleźć czas na pisanie, zwłaszcza że za nami wyjątkowo ulewny tydzień, podczas którego miała miejsce mała przeprowadzka na wieś. Poza tym wypróbowałam kilka nowych przepisów z książki kucharskiej oraz wparowałam z całą nie tylko rodziną w odwiedziny na kawę. Chyba służy mi to życie z dala od wielkiego miasta, nie licząc małych incydentów z naturą. Ale po kolei. A może lepiej od końca? Dzisiaj rano rozdziawiłam usta z niedowierzania. Mój syn, który wczoraj wieczorem urządził mi prawdziwe piekło (po raz pierwszy miałam ochotę zostawić go ryczącego na podłodze i czekać aż zaśnie ze zmęczenia), dzisiaj zaskoczył mnie pozytywnie. Gdy tylko wstał, dorwał się do kubka wczorajszej herbaty. Chciał wyciągnąć worek, bo mu przeszkadzał, jednak nie miał gdzie go odłożyć, więc porzucił kubek i poszedł przywitać się z siostrą. Myślałam, że chce ją swoim zwyczajem uderzyć, ale powiedział cichutko, że chciał ją tylko pogła

O niemocy

Obraz
Nie pytajcie mnie, co robiłam wczoraj ani dzisiaj. Chociażbym chciała, nie opowiem, bo zwyczajnie nie pamiętam. Nie wiem już, co działo się w moim domu trzy godziny temu. Kojarzę, że w tle leciał finał mundialu i że kibicowałam Chorwacji, chociaż wiedziałam, że nie ma szans z Francją. I że mój syn najpierw chciał wyjść na lody, a potem zajął się przesypywaniem ryżu z miski do butelki. I że moja córka spała tylko raz w ciągu dnia, a mimo to po wieczornej kąpieli rozbudziła się. Nie pamiętam wrzasków, gdy zrobi się cicho. Zapominam o łzach, kiedy dzieci zasną. Mój organizm wypracował sobie mechanizm obronny w postaci częściowej amnezji już jakiś czas temu. Nie jestem w stanie skupić uwagi na rzeczach absolutnie niezbędnych do przetrwania. Niestety odpoczywanie pomaga tylko doraźnie. Nie jestem w stanie zgromadzić dobrego nastroju na dłużej. Kiedyś odprężałam się na zakupach, ale chyba nabyłam już wszystko. Ostatnio pół dnia szukałam płaszcza przeciwdeszczowego tylko po to, by na koniec

Gryf Arena

Wczoraj śniło mi się, że musiałam zostać poddana poważnej operacji mózgu, aby zapobiec dysfunkcjom wątroby, spowodowanym dwoma porodami. W tym celu lekarz chciał mi bez znieczulenia wbić ogromną strzykawkę w oczodół i wstrzyknąć kontrast do mózgu, który wykazałby, czy moje narządy wewnętrzne są całe. Oprócz mnie na operacje czekały trzy osoby - dwoje dzieci i pani w starszym wieku. Za szpital robiła wielka hala podzielona na dwie części - dla pacjentów oraz dla rodzin oczekujących wiadomości. Ta dla rodzin przypominała raczej szatnię w przedszkolu. Był w niej też Paweł, ale nawet nie zauważył, jak przechodziłam, bo wgapiony był w swój telefon. Rodziny podrzucały pacjentom jedzenie, mimo że przed operacją był zakaz spożywania posiłków. Śnił mi się też Kaufland. Robiłyśmy w nim zakupy z moją siostrą. Przejście przez halę sklepową nie było jednak proste, ponieważ po środku był wysoki wiadukt z mnóstwem schodów. Sama jestem w szoku, że tak wiele zapamiętałam z nocy. Wczoraj wieczorem n

Trochę o BLW

Wpadła mi ostatnio w ręce książka kucharska "alaantkowe BLW" autorstwa dwóch blogerek, Joanny Anger i Anny Piszczek. Przyznam, że bardzo fajnie została wydana. Na początku są praktyczne porady dotyczące zawartości szafek kuchennych - jakie jedzenie warto zgromadzić, w jaki sprzęt się zaopatrzyć. Są też informacje dla początkujących - jak trzymać dziecko, jak zabezpieczyć podłogę, w jakiej formie podawać jedzenie. Bardzo podoba mi się sposób, w jaki autorki posegregowały przepisy znajdujące się w książce. Nie jest to porządek losowy ani alfabetyczny, ale za to bardzo praktyczny. Na początku jest dział "Chcę tego spróbować!", w którym znajdują się przepisy dla dzieci (a także rodziców, sądząc po wielkości porcji), które dopiero uczą się jeść. Następnie jest wszystko na śniadanie ("Wstajemy!"), potem przekąski na spacer ("Chodźmy na spacer") oraz "Pora na obiad". Autorki dorzuciły też osobne rozdziały o słodyczach oraz świętach, a na końcu

Miasto z robalem w tle

W sobotę rano dopadła mnie natura. Nie zdążyłam porządnie wyjechać na wieś, a już miałam pierwsze starcie z robalem. Wylazł sobie jak gdyby nigdy nic z jabłka, które właśnie kroiłam do owsianki. Właściwie ten scenariusz nie byłby jeszcze taki straszny. Robal zaczaił się w obierkach i wyskoczył na mnie, gdy chciałam zgarnąć je z blatu. Ożesz w mordę, jaki on był spasiony. Jak sobie pląsał po tym blacie, niewzruszony w ogóle moim panicznym krzykiem ("Mamooo tu jest robak!!!"). Sama musiałam go unicestwić, gdyż ponieważ okazuje się, że jestem dorosła i jako taka robaków nie powinnam się bać. Z resztą zobacz, jaki on malutki i niegroźny, w ogóle zębów nie ma. Wczoraj natomiast dopadł mnie masakryczny ból brzucha. To chyba te dni, ale nie jestem pewna. Myślałam, że po dwóch porodach to mi się jednak coś od życia należy i chociaż miesiączki będą słabsze. Ale nie, wystarczy mi, że mam dzieci. Wczoraj spędziłam na dworze jakieś pięć godzin, bo dzieci mi posnęły. Wow, w tym samym m

Rachunek sumienia

W czwartek nie pisałam, bo mi się nie chciało. Przez większość wieczoru byłam przygnębiona tęsknotą za mamą, która postanowiła następnego dnia jechać do domu. W piątek natomiast był Dzień Kuriera i w końcu odebrałam samochód z warsztatu (śmiga jak żyleta). W sobotę byliśmy w trasie. To może po kolei. W czwartek wybitnie nie miałam nastroju na pisanie. Dzisiaj też nie bardzo mi się chce, ale jeszcze jeden dzień i wypadnę z rutyny. Z tego co pamiętam, byłam mega przygnębiona i zamiast pisać, obejrzałam pierwszy odcinek serialu Vegi, "Kobiety mafii". Trochę obrzydliwe, ale nawet nawet. Zaczęłam też robić na szydełku Kicię Kocię, bo przez przypadek znalazłam w Internecie zdjęcia takiej maskotki i już nie mogłam przestać o niej myśleć. Udało mi się zrobić tylko trochę ponad połowę głowy (i to małej), bo chciałam przyszyć najpierw oczy. Wyszło fatalnie i tylko się sfrustrowałam. Nawet nie jestem pewna, czy to było w czwartek. Ale kuzyna mam, przysięgam. To był pierwszy dzień be

Nie poganiaj mnie, bo tracę oddech...

Jeszcze wczoraj chciałam napisać, że jestem taaaka odprężona i zrelaksowana. Osiągnęłam zen i jestem gotowa przeżyć następny dzień bez niani. Mam super moc pokonywania problemów i nie straszne mi krzyki i histeryczne płacze. Sama dam sobie ze wszystkim radę, a przy okazji posprzątam chatę, ugotuję obiad i najlepiej odbiorę autko z warsztatu. SA-MA. Mija tydzień, odkąd moja mama przyjechała do nas, a mi udało się wrócić do równowagi psychicznej. Wczoraj wieczorem zupełnie nie pamiętałam, o co było tyle hałasu z tymi dziećmi, aniołkami kochanymi, przecież one żadnych humorków nie mają. Błogosławiona amnezja, na którą pewnie cierpi większość matek. Wieczorem nie pamiętam zupełnie, co działo się z rana. Ciężko mi się skupić, gdy dorosły do mnie mówi. Niby udaję, że słucham, ale szybko "...tracę wątek i gubię rytm...". No tak, to było wczoraj. Po długim wieczornym spacerze z Ignasiem. Dzisiaj dom mojego spokoju chwieje się w posadach, jednak fundamenty wybudowane przez ten ty

Czwarty tydzień - trzy, dwa, jeden... START!

Oficjalnie zaczynam czwarty - ostatni - tydzień mojego wyzwania. Spodziewałam się, że zadania będą niemożliwe do wykonania, że będą się wiązały z napisaniem czegoś naprawdę trudnego. Jednak Shout me loud mnie zaskoczył. Najważniejszym zadaniem w ostatnim tygodniu jest wyrobienie sobie nawyku poprawiania swoich tekstów, czyli tak zwana korekta. Najśmieszniejsze jest to, że najlepiej sprawdzać swoje teksty, zatem przez najbliższy tydzień będę poprawiać opublikowane już artykuły. Raczej nie wszystkie i pewnie zmiany nie będą mocno rzucać się w oczy. Zatem nie zdziwcie się, jeśli nagle tekst, który kochacie i czytacie przed snem, nagle zupełnie się zmienił. W ramach korekty należy zwrócić uwagę na gramatykę oraz zgodność czy też ciągłość tekstu (ang. consistency). Na gramatykę będą składać się: składnia, interpunkcja, wielkie i małe litery oraz coś, co jest dla mnie nie do końca jasne, czyli article usage. Consistency zaś to: grupowanie treści, identyczne numerowanie oraz konsekwentne fo

Bajki nie takie znowu straszne

Dzisiaj, gdy uspokajałam Gabrysię, zaczęłam jej instynktownie śpiewać piosenkę, której nauczyłam się w dzieciństwie. I nie była to żadna kołysanka, których znam niewiele. Ileż z resztą razy można w kółko śpiewać to samo. Instynktownie sięgnęłam po piosenkę z bajki, którą obejrzałam z milion razy. Nie muszę znać tekstu, nucę samą melodię, która zamieszkała w moim sercu całe wieki temu. Piosenki z bajek Disneya są po prostu piękne i ponadczasowe. Jeśli miałabym wybrać moją ulubioną bajkę, to pierwsza do głowy przychodzi mi "Mała Syrenka" i piosenka "Part of that world...". Następny na liście jest "Alladyn" i "A whole new world", zaraz po nim "Król lew"... Był jeszcze "Herkules" i pięć Muz, które sławiły herosa. Z siostrami zawsze zamawiałyśmy sobie, która z nas, jest którą Muzą. Długo by tak wymieniać... Ostatnio brałam udział w dyskusji, jak to księżniczki Disneya psują małe dziewczynki i w ogóle absolutnie nie można im tyc