O niemocy

Nie pytajcie mnie, co robiłam wczoraj ani dzisiaj. Chociażbym chciała, nie opowiem, bo zwyczajnie nie pamiętam. Nie wiem już, co działo się w moim domu trzy godziny temu. Kojarzę, że w tle leciał finał mundialu i że kibicowałam Chorwacji, chociaż wiedziałam, że nie ma szans z Francją. I że mój syn najpierw chciał wyjść na lody, a potem zajął się przesypywaniem ryżu z miski do butelki. I że moja córka spała tylko raz w ciągu dnia, a mimo to po wieczornej kąpieli rozbudziła się. Nie pamiętam wrzasków, gdy zrobi się cicho. Zapominam o łzach, kiedy dzieci zasną. Mój organizm wypracował sobie mechanizm obronny w postaci częściowej amnezji już jakiś czas temu. Nie jestem w stanie skupić uwagi na rzeczach absolutnie niezbędnych do przetrwania.

Niestety odpoczywanie pomaga tylko doraźnie. Nie jestem w stanie zgromadzić dobrego nastroju na dłużej. Kiedyś odprężałam się na zakupach, ale chyba nabyłam już wszystko. Ostatnio pół dnia szukałam płaszcza przeciwdeszczowego tylko po to, by na koniec zrezygnować z jakiegokolwiek zakupu. Wejście do drogerii to istny koszmar, bo osoby postronne, próbujące zagadać moje ryczące dziecko, tylko pogarszają sprawę. Wczoraj wieczorem wyciągnęłam Ignasia na długi spacer powiązany z kupnem bułek oraz placem zabaw, z którego wróciłam ledwo żywa, natomiast mój syn wypoczęty i gotowy do roznoszenia mieszkania.

Ostatnim bastionem przyjemności jest czytanie - chociaż kilka stron dziennie, chociaż jedno zdanie. I pisanie. Miałam iść spać, ale postanowiłam, że tego nie odpuszczę. Bo wiele muszę poświęcać, żeby dzieci jako tako funkcjonowały. Robię naprawdę wszystko, co tylko przyjdzie mi do głowy, daję z siebie wszystko, ale to ciągle za mało. Nie potrafię oduczyć syna, by nie bił młodszej siostry. Nie potrafię skłonić córki do próbowania normalnego jedzenia. Dzisiaj pogryzła mnie do krwi i już byłam nawet w aptece kupić dla niej smoczek, ale nie było. Dzieci doprowadziły mnie do takiego stanu, że chciałam dać prawie rocznej dziewczynce smoka - w wieku, w którym smoczki się odstawia.

Dzisiaj wprowadziłam rygor na bajki - ani jednej. Człowiek idzie na rękę maluchowi, a on i tak odstawia potem piekło. Chyba poskutkowało, bo jest dwudziesta pierwsza, a on powoli usypia z babcią. I niech ktoś tylko spróbuje dać mu telefon do ręki. Udało mi się też przechytrzyć Gabrysię - nie wiem jeszcze, czy mój wybieg długo będzie działał, ale póki co śpi sama w łóżeczku. Olśniło mnie, że wystarczy położyć się z nią w jej łóżeczku, aby usnęła przytulona do mnie bez konieczności przenoszenia jej (co grozi rychłym obudzeniem). Plan ma jedną wadę - zamek w łóżeczku turystycznym głośno chodzi, a drzwiczki szeleszczą. Szeleszczenie jest chyba jedyną rzeczą, która budzi Gabrysię. To i głośne krzyki brata.

Od rana przeglądam Internet w poszukiwaniu inspiracji do zabaw w domu. Moim sposobem na znudzone dzieci są spacery, ale ileż można. Znalazłam fajnego bloga z mnóstwem inspiracji, a jedną z nich była klepsydra z dwóch butelek plastikowych. Zrobiłam taką Ignasiowi, jednak mu się nie spodobała i musiałam wszystko rozklejać. Zajął się jednak nasypywaniem kaszy łyżką do butelki, więc chyba nie poszły moje wysiłki na marne. Nie spodobała mu się też buzia, którą na jego życzenie narysowałam na zakrętce. Markerem permanentnym. Wychodzi na to, że on chce wszystko robić sam. Jutro będę mądrzejsza.

Naprawdę nie wiem, jakim cudem niektóre matki tak świetnie sobie radzą. Są takie kreatywne i jeszcze mają czas prowadzić o tym bloga. Filmiki nagrywać. Albo gotować dzieciom wymyślne potrawy z amarantusa ekspandowanego i jeszcze o tym książki pisać. Nie wiem. Skąd one czas na to biorą? Z czego rezygnują w imię realizowania siebie?

A może niektórzy mają to w genach? Ostatnio na placu zabaw dziesięcioletnia Magda dosłownie porwała moje dziecko. Wzięła Ignasia za rękę i łaziła z nim po całym placu, pomagała pokonywać za wysokie przeszkody. O on posłusznie udawał, że sam sobie nie radzi, konformista jeden. Była jeszcze Ola, koleżanka tej Magdy. Przyjechały razem na wrotkach. Ta zajmowała się małym Szymonem. I tak bawiły się w dom, dopóki się nie znudziły. Znalazły mnie wzrokiem i zawołały, że już idą. Błoga chwila minęła, ale zdążyłam przejrzeć Facebooka.

Wczoraj odwiedziliśmy babcię Jasię. Dowiedziałam się nowej dla mnie rzeczy o ogórkach i cukiniach. Wiedzieliście, że one wyrastają bezpośrednio z tych żółtych kwiatów? Mam prawie trzydzieści lat, a nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopóki nie ujrzałam na własne oczy ogórka w fazie przejściowej. Mama powiedziała, że mam się do niej nie przyznawać.


Na zdjęciu cukinia z ogródka babci Jasi.


Komentarze

  1. Hm, no tak owoce wyrastają z kwiatów 😂

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale ogólnie nie możesz być dla siebiw taka surowa. Może inne matki mają po prostu mniej dzikie dzieci, bardziej uległe? Biorąc pod uwagę okoliczności radzisz sobie świetnie ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor