Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2018

Literacki Misz-masz

Posłowie Zapomniałam wczoraj napisać, jak ten nasz mały cwaniak miga się od noszenia kapci. Babcia mówi mu, że jak chce chodzić po podłodze, to musi nałożyć kapcie. Na to Ignaś błyskotliwie odpowiedział: "Będę chodził po dywanie!". A dzisiejszy hit - tata mówi do niego: - Mój ogromny Pisienku! - Nie jestem ogromnym pisienkiem. Jestem Dużym Trollem. Dużym Aparatem. A co na dzisiaj...? Jestem w posiadaniu wielu notatek, które nie trafiły jeszcze na bloga i chcę na koniec roku je tutaj wrzucić, żeby nie przepadły. Na dobry początek wspomnienia z szukania pracy, potem trochę o kulinarnym oświeceniu, a na koniec moje wrażenia na temat dogmatów rodzicielstwa bliskości w ramach wspomnień z listopada. Rekrutacja Nie zdążyłam Wam napisać, że starałam się znaleźć pracę. Bardzo powolny i bolesny był to proces, jednak moje aplikacje nie zawsze pozostawały bez odpowiedzi. Ostatnio zadzwonił do mnie Pan z agencji X z pytaniem, czy może wysłać mi zadanie rekrutacyjne. Pomyśl

Moje dzieci na wsi

Obraz
Wiejskie życie Moje małe mieszczuchy świetnie bawią się na wsi. Nawet mimo deszczu spacer nam się udał. Gabrysia po raz drugi już wypróbowała swoje nowe buciki i zrobiła obchód obejścia. Dwadzieścia minut tak dreptała i zaliczyła tylko dwa niegroźne upadki. Największą radość sprawił jej prawdziwy żywy pies w zasięgu ręki. Już z daleka zaczęła wołać "hau! hau!" cała w skowronkach. Trzeba dodać, że woła tak na każde zwierzątko, zatem zaraz potem ganiała za kotem, krzycząc to samo. Chyba wydawała z siebie dźwięki przypominające "kici. kici", ale tego nie jestem taka pewna.  Kot nie ułatwiał sprawy, bo uparł się, żeby nam wszędzie towarzyszyć. Gabrysia uparcie chciała go pogłaskać, ale wiemy, że akurat ten kot tego nie lubi i drapie. Przynajmniej był motorem do przemierzenia następnych małych kroczków.   Choinko piękna jak las Musielibyście widzieć, jaką sensacją okazała się ogromna choinka w salonie. W szczególności szklane bombki porozwieszane na najni

Do pięciu razy sztuka...

Historia zaczęła się w przeddzień Wigilii, w drodze do Gryfic, kiedy to od samego początku padał deszcz. Wycieraczka po stronie kierowcy rozmazywała strasznie wodę na szybie, do tego fruwał kawałek gumy. Kiedy zatrzymaliśmy się na parkingu, by to sprawdzić, fruwający kawałek zniknął, a wycieraczka zdawała się działać normalnie. Chcieliśmy zamienić wycieraczki miejscami, jednak nie znamy się na tym, uznaliśmy więc, że lepsza beznadziejna wycieraczka, niż żadna. W Gryficach tata zmierzył mi wycieraczki, więc wiedziałam, czego mniej więcej szukać. Moje miasto Do sklepu poszłam w Wigilię. Okazało się, że nie jest to takie proste. Skierowałam się do miejsca wskazanego przez tatę, jednak pocałowałam klamkę. I to nie dlatego, że było już sporo po dwunastej, a powinnam była wyjść znacznie wcześniej, jeśli chciałam cokolwiek załatwić. Nie. Okazało się, że sklep został przeniesiony na ulicę Jana Dąbskiego 6. Gdzie do jasnej ciasnej jest Dąbskiego sześć??? Olałam sprawę wycieraczek, mają

Nieszczęścia chodzą parami. Dosłownie

Jak to było z tą Merivą I doczekaliście się zaległego wpisu o tym, jak to nasza Merivka udała się na rekonwalescencję na ponad trzy tygodnie do - ośmielę się użyć tego zwrotu - zaprzyjaźnionego zakładu blacharskiego. Ciężki to był okres, nie mieć samochodu. Na początku myślałam, że już nigdy za kółko nie wsiądę, że to już nie dla mnie. Czułam przerażenie, gdy obserwowałam innych kierowców, tym razem z punktu widzenia pieszego. Jak oni pędzą. Jak się wciskają. Jak przepisy łamią. Jednak trzy tygodnie tyrtania piechotką do żłobka w tę i z powrotem dały nam wszystkim w kość. Przy okazji uznałam, że chyba Gabrysi poszukam placówki bliżej mieszkania (o ile da się jeszcze bliżej). Niemniej dzisiaj rano odebrałam Merivkę z warsztatu. Jak ona się teraz zacnie uśmiecha swoim nowym szarym zderzakiem! A jaka stęskniona była. Jak tylko ją odpaliłam, od razu przestałam się stresować i ruszyłam w długą przez miasto. Celowo nie włączyłam nawet radia, by bardziej się skupić na jeździe, ale i tak

Moje paranoje

Dziki szał Ostatnio wpadłam w szał prasowania. Ubzdurałam sobie - czas pokaże, czy słusznie - że jak wyprasuję ubrania, pozabijam gnieżdżące się na nich siedliska bakterii i wirusów, które powodują wtórne zakażenia u moich dzieci. Oprócz tego zmieniam Ignasiowi ciuchy zaraz po przyjściu ze żłobka, bo wyczytałam w Internecie, że dzięki temu nie będzie przenosił zarazków na Gabrysię aż tak. Na początku prasowanie było dla mnie udręką. Już lata temu porzuciłam wykonywanie tego zajęcia regularnie, ponieważ i tak wszystkie ciuchy kotłowały się w szafce i gniotły. Teraz jednak polubiłam prasowanie do tego stopnia, że jak nic w koszu nie zalega, to jakąś pustkę odczuwam i zbywa mi na wolnym czasie. Prasuję nawet pościel i ręczniki, bo są potem ładniejsze takie. Z trudem powstrzymałam się przed wyprasowaniem szmat do podłogi, bo to przecież nie ma sensu. Prawda...? Zawsze można starkować bułkę... Maniakalnie też ucieram suchą bułkę. Bułki zalegają u nas tygodniami, ponieważ moje dzieci

Przedświątecznie

Obraz
Trochę się tego nazbierało... Jestem Wam dłużna kilka ciekawych opowieści. Trochę się tego nazbierało od początku okresu Wielkiego Chorowania. Nie nadążam z zapisywaniem. Przeglądam papierowe kartki wyrwane z notatnika, na których spisywałam od czasu do czasu swoje myśli. Ominęła Was historia o tym, jak to na własne życzenie zawaliłam pokój dziecięcy styropianem, którego nie mogłam się później pozbyć. Nie napisałam Wam też, jak rozwaliłam auto oraz jak nieszczęścia chodzą parami, bo zaraz zepsuła nam się pralka. Nie widzieliście jeszcze zdjęcia ukończonej i ubranej Kici Koci. W międzyczasie zabrałam się z Świnkę Peppę, ale już przy podstawie czaszki odpuściłam sobie i wysłałam męża do sklepu po gotową. W ostatnich dniach wyruszyłam też na poszukiwania białego jednorożca z reklamy, który całkiem nieoczekiwanie mógł się okazać nosorożcem. Ominęła Was też relacja z Wigilii firmowej, a co ważniejsze o przygotowaniach do niej. Niedawno jak w zeszłym tygodniu wychowawczyni ze żłobka podni

Prezent Mikołajkowy

No to niech będzie post o niczym. Skoro już miesiąc czekacie na wiadomości od naszej hmmm chciałam napisać zwariowanej, ale lepiej będzie pasować określenie całkiem przeciętnej rodzinki, to chyba zadowolicie się czymkolwiek. Nie będę Was zanudzać tym, co działo się przez ostatni miesiąc. Jaki pożytek może przynieść uciążliwe cofanie się w czasie? Parę razy zanotowałam to i owo, może przy okazji przepiszę wszystko tu kiedyś, żeby nie zginęło dla potomnych. Zwłaszcza że mam tylko kwadrans. Z ważniejszych rzeczy - przerwa w chorowaniu Zdaje się, że wychodzimy na prostą, jeśli chodzi o chorujące dzieci. Pozostał tylko uciążliwy, acz zmniejszający się z każdym dniem katar. Ignaś za to nie bardzo chce wracać do żłobka, mimo że lubi tam przebywać. Przyszliśmy w samą porę, bo we wtorek dzieci piekły pierniki, a w środę razem z rodzicami ozdabiały je. Nazwali to wspólnym piernikowaniem. MASAKRA. Dziękuję za taką imprezę. Czułam się, jakbym siedziała w ulu, taki huk tam panował. Liczba prz