Piątek trzynastego
Nie taki znowu pechowy Jedyny pech, jaki mnie dzisiaj spotkał, to rozlana woda w torbie. Można powiedzieć, że z początku postanowiłam to olać, ponieważ było to "nie na moje nerwy". Zwłaszcza że akurat szukałam czapki (sic! znowu one) dla syna, gdyż zerwała się wichura i zbierało się na spory deszcz. Nawet przed tym deszczem zdążyliśmy wrócić do domu. I nawet mopa z balkonu zdążyłam ściągnąć, przed tym deszczem (pranie ściągnęłam przed wyjściem z domu, ot, intuicja kobieca). Szczęście jednak największe, tak na ukoronowanie drugiego tygodnia w przedszkolu - zdążyłam Ignasia odebrać , zanim padł na twarz. To jednak jest zasługa tylko i wyłącznie pani N., która najpierw w czas po mnie zadzwoniła (Gaba akurat przestała histeryzować i zajadała kotlety rybne w samej pieluszce, więc jak huragan zgarnęłam ją i te kotlety pod pachę i załadowałam do auta), a potem mojego trzylatka skutecznie od snu odwodziła. Tak skutecznie, że zasnął dopiero przed dwudziestą pierwszą. I nawet w auc