Posty

Soraski

Przepraszam najmocniej wszystkich moich czytersów, którzy wczoraj i dzisiaj cały dzień przeglądali fejsbuka w oczekiwaniu na nowego posta. Wczoraj miałam mieć gości, więc robiłam sałatkę, a dzisiaj dosłownie wessały mnie losy panny Bridgerton (uff, ciężko mi było zapamiętać to nazwisko...) i Simona Basseta. Ach, Simon... Nie dalej jak dwa dni temu kupiłam gazetę tylko dlatego, że na okładce widnieje zdjęcie półnagiego Macieja Stuhra. Jak on się z tej okładki na mnie patrzy. Jakie te oczy ma niebieskie. Może coś nawet w tej gazecie przeczytam, ale wątpię. Ostatnio śmiałam się, że nie lubię czytać do tego stopnia, że nawet swojego bloga nie czytam. Teksty w Internecie są dla mnie po prostu za długie. Artykuły przewijam palcem, ba, ja nawet ich nie otwieram, omiatam tylko wzrokiem tytuł i słowo wstępu, a następnie rzucam zjadliwe komentarze na temat treści. Zdaje się, że to typowe podejście w dwudziestym pierwszym wieku. Wszystko szybko, szybko, szybciej. Ja nie mam cierpliwości nawet do

Przerwa w poniedziałek

Dzisiaj I. poprosił mnie o przerwę od przedszkola. W poniedziałek. Po weekendzie. Ładne prognozy na przyszłość. Nie musiał jakoś długo błagać na kolanach, bo po pierwsze, miał w nocy katar (w dzień magicznie zniknął), po drugie na dworze panowała zawierucha śnieżna przy temperaturze minus jedenastu stopni Celsjusza, odczuwalnych dwudziestu pięciu. Przecież nie wyślę zakatarzonego dziecka na dwór w taką pogodę. Może gdyby auto stało bliżej bloku, albo jezdnie były odśnieżone... Także trochę na własne życzenie siedzieliśmy dzisiaj w domu. Wiało śniegiem jakoś do trzynastej, potem zwiewało śnieg z dachów, a potem znowu sypało. Podobno po dwudziestej wiatr ustał i było magicznie, ale mnie się na spacer nie spieszyło, dziękuję, posiedzę w cieple. Na szczęście miałam jeszcze rosół z weekendu. No i w końcu można było tę pizzę zamówić, ale na dzieciach już jakoś nie robi to wrażenia. G. nadgryzła kawałek, I. za to zeżarł chyba połowę, a potem leżał długo na kanapie i "prostował żołądek&qu

Baby steps

 Wczoraj była sobota, a więc dzień sprzątania. Ale nie u nas. U nas soboty od dawna nie wyglądają tak, jakbym tego chciała. Podobno nie powinno zmuszać się innych do czynności, na które nie mają ochoty, ani planować się życia członkom swojej rodziny. Podobno. Podobno też jest takie powiedzenie, że w tym samym momencie czysty może być albo dom, albo dzieci, albo matka. Nigdy wszystko na raz. Nie wiem. Nie powiem, żeby moje dzieci (albo tym bardziej ja) chodziły kiedyś niedomyte. Rozczochrane, może i tak. W niewyprasowanych ciuchach, ok. Ale czyste mają buźki. Buźki i ząbki. I nawet tran im daję z rana, jak nie zapomnę. Mieszkanie to jednak gorsza sprawa. Do pewnego momentu jak głupia zamiatałam każdy okruszek. Odkąd wymieniliśmy podłogę na jaśniejszą, widać na niej każdy pyłek. Jak bardzo bym się jednak nie męczyła, bałagan odnawiał się w zastraszającym tempie. Dałam sobie więc spokój ze sprzątaniem. Zwłaszcza że od zmiatania i mycia podłóg mam ataki migreny. Serio. Ciężko rozwiązać dyl

Ach te trzylatki...

 Czy trzylatki mogą być rozkoszne? Oj, tak. Zwłaszcza jak się postarają. Tu zmrużą oczka, tu zrobią dziubek i cały świat należy do nich. To jest taki fajny wiek, w którym bobas przeradza się w dziewczynkę. Już nie robi w pieluchy, można jej czesać warkoczyki i kiteczki, ślicznie tańczy, śpiewa, recytuje wierszyki. No do schrupania. Dzisiaj G. dostała za zadanie obudzić tatusia. Niczego specjalnego się nie spodziewaliśmy, a ona głośno zawołała: tut-tu-tut! Oczywiście nie spowodowało to należytej reakcji, należało jeszcze tatę z tego łóżka wypchnąć, bo znowu za późno poszedł spać. Ostatnio mam wrażenie, że moje dzieci zawiązały spisek cukrowy. Co kilka dni robią awantury na zmianę przy wychodzeniu z domu, żeby wyłudzić ode mnie słodycze. Sama za pewne zarzuciłam na siebie te sidła. Ale cóż począć, kiedy wszyscy już ubrani grzejemy się w korytarzu, a najmłodszy członek rodziny zaczyna zrzucać buty i stanowczo oznajmia, że zostaje dzisiaj w domu? Kiedyś próbowałam jej tłumaczyć, że mamusia

W sumie nie ma się czym chwalić...

...ale skoro już tu jestem... Wczoraj P. wybierał się wieczorkiem do sklepu i kompletował listę zakupów. Spytał się G., co trzeba kupić. Mała pomyślała chwilę, po czym na całe gardło krzyknęła: - Alkohol! P. turlał się ze śmiechu, ja z zażenowania. Uściśliliśmy dziecku, w ramach ratunkowej deski wychowawczej, że alkohol to dla rodziców, może jednak wolałaby kinder niespodziankę. Tak, zaczęłam dawać dzieciom słodycze. Pewnie niektórzy czują teraz satysfakcję. Poczekajcie, jak wam powiem, jaki znalazłam sposób na szybkie i skuteczne ubieranie się dzieci. A tak nawiasem mówiąc, ostatnio dzieci dostały kinder niespodzianki na pocieszenie, że nie zdążyliśmy wyjść na sanki, zanim słońce nie zaszło, i w tych dwóch jajkach były te same zabawki! Zdarzyło wam się to kiedyś? Jaka jest szansa? Dzisiaj rano moje dzieci, po długich i męczących dla mnie negocjacjach, zgodziły się wybrać do przedszkola za żelki. Po dwie dla każdego. Na szczęście są to tak zwane "żelki od Hani", prosto z Angl

Przyjemnostki

 Drogie feministki! Możecie być ze mnie dumne! Może i jestem na utrzymaniu męża i całymi dniami zajmuję się domem i dziećmi, ale dzisiaj sama zmieniłam wycieraczkę w samochodzie. Po części dlatego, że była zdana tylko na siebie, ponieważ pan w sklepie motoryzacyjnym był odporny na moje wdzięki. Mogła przyczynić się do tego maseczka, która zakrywała mój obezwładniający uśmiech. Do tego czapka zasłoniła blond końcówki. Jaka nie byłaby przyczyna, pan na moje nieśmiałe pytanie, czy zmiana takiej wycieraczki jest łatwa, odparł, że tak. Nie pozostawił furtki na rozmowę. Muszę być jednak do końca szczera - skorzystałam z filmiku na youtubie, nagranego przez - nomen omen - faceta. Jednak to ja stałam w strugach deszczu i marznącymi paluszkami mocowałam się z upartym plastikiem, pamiętając przestrogę przyjaciela K., aby nie dopuścić, by ten pręt bez pióra wycieraczki uderzył w szybę. Pomogła mi też instrukcja. Ostatecznie cieszę się, że sama tego dokonałam. Takie małe osiągnięcia cieszą najbard

Zaniedbałam czajnik

 Zaniedbałam własny czajnik. Zaniedbałam go do tego stopnia, że produkuje żółtą wodę, choć z kranu leci czysta. Dobrze, że moja siostra tego nie widzi. A może źle, bo wtedy z pewnością by go zaraz wyczyściła. Zawsze się tym zajmowała, kiedy mieszkała u nas, a potem w pobliżu. Podejrzewam, że nawet z końca Poznania specjalnie by dla tego czajnika przyjechała, żeby tylko był czysty. On i ekspres do kawy. Tak, O. zawsze dbała o takie rzeczy. Ja jakoś nigdy nie zaprzątałam sobie nimi głowy. Możliwe, że mieszkające ze mną koleżanki czyściły nasz wspólny wówczas czajnik, kiedy nie patrzyłam (lub nie zwracałam na to uwagi). Poziom brudu jednak sięgnął zenitu i to mój mąż zwrócił na to uwagę, gdyż nagle zapragnął napić się herbaty (i samemu ją sobie przyrządzić). Na szczęście znalazłam w kuchennej szafce jeszcze prawie całą torebkę kwasku cytrynowego, z pewnością pozostałość po bytności mojej siostry właśnie. Kamień narósł wewnątrz czajnika do tego stopnia, że musiałam odrywać go mechanicznie.