W sumie nie ma się czym chwalić...

...ale skoro już tu jestem...

Wczoraj P. wybierał się wieczorkiem do sklepu i kompletował listę zakupów. Spytał się G., co trzeba kupić. Mała pomyślała chwilę, po czym na całe gardło krzyknęła:

- Alkohol!

P. turlał się ze śmiechu, ja z zażenowania. Uściśliliśmy dziecku, w ramach ratunkowej deski wychowawczej, że alkohol to dla rodziców, może jednak wolałaby kinder niespodziankę. Tak, zaczęłam dawać dzieciom słodycze. Pewnie niektórzy czują teraz satysfakcję. Poczekajcie, jak wam powiem, jaki znalazłam sposób na szybkie i skuteczne ubieranie się dzieci.

A tak nawiasem mówiąc, ostatnio dzieci dostały kinder niespodzianki na pocieszenie, że nie zdążyliśmy wyjść na sanki, zanim słońce nie zaszło, i w tych dwóch jajkach były te same zabawki! Zdarzyło wam się to kiedyś? Jaka jest szansa?

Dzisiaj rano moje dzieci, po długich i męczących dla mnie negocjacjach, zgodziły się wybrać do przedszkola za żelki. Po dwie dla każdego. Na szczęście są to tak zwane "żelki od Hani", prosto z Anglii, bez cukru. Jak tylko dzieci zwalniały tempo ubierania się, groziłam, że zabiorę jedną żelkę.

Żeby nie wyszło, że moje dzieci tylko głupoty gadają, muszę przytoczyć słowa mojego syna sprzed kilku tygodni. Dla wzmocnienia efektu wow dodam tylko, że nie skończył jeszcze pięciu lat. I. ostatnio zaczyna coraz więcej czytać. Z uporem maniaka rozszyfrowuje napisy nie tylko w książkach, ale także w sklepach na podłodze ("intensywna pielęgnacja"). Tamtego razu siedział sobie na kanapie i czytał po kolei jakieś zdanie w książeczce dla dzieci. Tata słysząc to, zaczął go chwalić:

- I.! Jak ty już pięknie czytasz!

- Ja nie czytam, ja zmieniam litery w słowa.

Sama nie ujęłabym tego w bardziej poetycki sposób, ale może takie są teraz czterolatki? Elokwentne i oczytane.

G. natomiast bardzo chciała zabrać dzisiaj do przedszkola Gaz-Elkę, co jest w obecnych czasach niemożliwe, a wręcz zakazane. Chciała to zrobić tylko dlatego, że R. przyniósł dzień wcześniej swoją zabawkę. Zaczęłam jej tłumaczyć, że R. jest młodszy, że bardzo potrzebuje tego, żeby za mamą nie tęsknić... Dodałam, że Gaz-Elka może się czymś w przedszkolu zarazić, bo jest pandemia, i spytałam G., czy chce, żeby Gaz-Elka była chora. G. jednak nie dała się nabrać i odparła, że Gaz-Elka jest z pluszu, więc nie może się niczym zarazić. Postanowiła ją jednak zostawić w domu.

Wczoraj chciałam pobawić się z dziećmi. Przygotowałam podwieczorek dla lalek, jednorożców i renifera. Niestety cała impreza skończyła się, zanim na dobre się zaczęła. G. nie spodobała się moja niespodzianka i wszystko od razu zrzuciła ze stolika. Dodatkowo, gdy z I. próbowaliśmy odtworzyć kompozycję z pluszowych cukierków i ciastek, dzieci prawie się pobiły o różowy kawałek tortu (ten najbrzydszy w moim odczuciu). Wszystko skończyło się płaczem obojga, podczas gdy miały być cicho, ponieważ P. miał ważne spotkanie na słuchawkach. Ja, krótko mówiąc, olałam temat i schowałam się w kuchni, dzieci natomiast trochę popłakały, po czym włączyły sobie piosenkę Wujka Ogórka na uspokojenie.

Dzisiaj za to wyły całą drogę z samochodu do domu, ponieważ nieopacznie powiedziałam im, że panowie demolują nam pod oknem boisko. Nie sądziłam, że moje maluchy są tak przywiązane do tego miejsca. Ponoć wiążą się z nim miłe wspomnienia. Czasem trzeba się ugryźć w język, ale kiedyś i tak by to zauważyły. Na nic zdały się moje zapewnienia, że tylko zmieniają ogrodzenia (to może być prawda). Stwierdziły, że nic ich już nigdy nie pocieszy, no chyba że sok.

Dodam na koniec, że P. wczoraj oszalał i przyniósł do domu warzywa. U nas rzadko kiedy jest surówka do obiadu, a co dopiero pomidor do kanapki zimą. Niemniej objedliśmy się wczoraj niezwykle zdrowymi kanapkami z sałatą lodową.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor