Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2018

Kolejnej wiosny łyk

Wczoraj opadły mi ręce. Dosłownie nie miałam siły pchać wózka pełnego moich dzieci. Nie chciałam jednak okazać słabości i długo sama się szamotałam z nim. Głupie poczucie, że ja dam radę sama. Nie dam rady. Do pchania wózka potrzebny jest silny mężczyzna, który wesprze za łokieć upartą kobietę, chociażby i sama nie chciała mówić o tym głośno. Rację mieliśmy w piątek, żeby przyspieszyć świętowanie w miłej atmosferze. Soboty nie są już takie fajne, jak inne dni tygodnia. Poniedziałki też nie. A przed nami kolejny. Dobrze, że dopiero po niedzieli. No i w poniedziałek przychodzi niania. Jakoś damy radę. Dzisiaj mija miesiąc, odkąd zaczęłam prowadzić bloga. Czas zatem na małe podsumowanie. Miałam w tym czasie przejść czterotygodniowy kurs bycia lepszym pisarzem. Drugi tydzień przeciągnął się niemiłosiernie w co najmniej dwa, za to trzeci nie został do tej pory w ogóle zrealizowany. Nie przechodzę więc do czwartego, chyba że napiszę jakiś sensowny artykuł. W kolejce czeka blog o tym, jak

Amor omnia vincit

Dzisiaj Paweł został bohaterem domu. Zawrócił z drogi do pracy i niczym huragan rozwiązał palący problem, jednak nie pozwolił mi podawać szczegółów. Dodam tylko, że w moich oczach urósł jako mężczyzna (o ile da się jeszcze bardziej), ponieważ wyręczył mnie w nieciekawej sytuacji. Karma dopadła mnie jednak wieczorem, gdy syn zabrudził wielorazowe majtki treningowe, jako że nie miał ochoty skorzystać z toalety. Siłą go przecież na ten kibel nie będę sadzała. Korzystając z miłych nastrojów wręczyliśmy sobie wieczorem prezenty rocznicowe, choć to dopiero w sobotę! Nie chcieliśmy ryzykować i czekać tak długo, bo jutro może się okazać gorszym dniem. Ja nie zabłysnęłam w tym roku. Miałam trochę mało czasu, ponieważ dowiedziałam się dopiero wczoraj, że Paweł coś szykuje. Z biegiem lat przestałam odliczać miesiące, a potem i lata, które razem już spędziliśmy. Właściwie to ta czerwcowa rocznica jest chyba dla nas obojga ważniejsza niż wrześniowa, kiedy stukną nam cztery latka pożycia małżeński

Jeśli chcesz czytać bloga, napisz go sam

Pustka. Od trzech dni nie czuję nic poza zmęczeniem i pustką w głowie. Dudni w niej od hałasu: krzyków i pisków dzieci, szumu telewizora, wiercenia zza okna. Jak tylko zbliżam się do komputera, dzieci się budzą. A wieczorem mąż musi pograć. Chciałabym się wyspać, ale albo Gabrysia płacze, albo Ignaś się kokosi. Pisanie w takich warunkach mi nie wychodzi. Nawet nie mogę powiedzieć, że jest trudne, ponieważ wydaje się być niemożliwe. Nie pisałam przez ostatnie dwa dni, ale przynajmniej dużo więcej czytałam. "Infoszok" ciągle mnie zachwyca. Akcja dzieje się w dalekiej przyszłości, w świecie fantastycznym, którego czytelnik nie może znać z własnego doświadczenia. Autor przedstawia rzeczy nowe w taki sposób, jakby były one oczywiste. Wczoraj o tym myślałam podczas lektury. Że przecież nie może wszystkiego tłumaczyć jak krowie na rowie, bo byłoby to uporczywe i nudne. Aby przedstawić czytelnikowi coś, co jest oczywiste dla bohatera, ucieka się do... No właśnie, jak to opisać. W

Wodoodporny zegarek

Z tego wszystkiego zapomniałam wspomnieć, że znalazłam mój zegarek! Nie pamiętam, kiedy ostatnio go widziałam, ale musiało to być bardzo dawno temu, bo był ustawiony jeszcze na czas zimowy, zatem pewnie przed świętami Wielkanocnymi. A leżał sobie nie gdzie indziej, jak w pralce, pod uszczelką. Skórzany pasek sprał się okrutnie, odpadło od niego zamknięcie oraz szlufka. Szybka jest lekko zadymiona. Ale, ale! Zegarek działa, jakby wcale nie wyprał się z milion razy! Mogę tylko zgadywać, jakim sposobem znalazł się tam, gdzie się znalazł. Mam oczywiście pewne podejrzenia, jednak moje starsze dziecię ze wzrokiem niewiniątka stwierdziło, że ono absolutnie zegarka nigdy nie dotykało. Nie jest to mój pierwszy zegarek, który zaznał przyjemności kąpieli w pralce. Ostatnio wleciał mi całkiem przypadkiem taki elegancki, na bransolecie, który dostałam na święta dwa lata temu. Tym razem pewnie sam spadł mi z ręki, ponieważ kilka razy już przyłapałam go na tym czynie, jak pakowałam pranie do pralki.

Post rocznicowy

Mobilna aplikacja bloggera co raz bardziej mnie dobija. Wczoraj przez cały dzień coś tam sobie notowałam, aby później szybko zredagować i wrzucić na bloga. Nawet spojrzałam, żeby wszystko za każdym razem zapiać i co? Przed samym wrzuceniem posta okazało się, że najnowszej części wpisu po prostu tam nie ma. Zmęczona i zła porzuciłam mój telefon w kącie i poszłam spać. Najlepsze dopiero przed nami. Rano na komputerze okazało się, że cały tekst jest, ale trochę zepsuło się formatowanie. Gdy chciałam coś dopisać, wszystko się podkreślało. Tak więc piszę teraz w wordzie, trochę dodając nowych rzeczy i trochę przerabiając wczorajsze. W piątek wieczorem udało nam się mieć niezapowiedzianego, ale bardzo miłego gościa w domu. I przez większość czasu dzieci spały! Potem nie spała już tylko ta mniejsza połowa, ale nie przeszkadzała nam zbytnio w rozmawianiu i piciu piwka. Uderzyła mnie normalność i zwyczajność tego zdarzenia. Wolny wieczór od losu, my wszyscy dorośli zgromadzeni w jednym po

Przekichana sprawa

Dzisiaj mam przekichane i to dosłownie. Dzieci obudziły się z katarem cieknącym im aż do kolan. Właściwie Gabrysia już w nocy nie mogła przez to spać. W życiu nie widziałam tyle kataru wydobywającego się z jednego małego noska. Na domiar złego chyba ma lekki stan podgorączkowy, czuję to po jej dłoniach. Ciężko maleństwu mojemu zasnąć z noskiem pełnym smarków, ale wydobyć ich sobie z niego nie da. Podnosi ogromny ryk przy każdej próbie czyszczenia, jakby kto jej krzywdę robił. No i Ignaś. Tak samo zmęczony i smarkaty, a w dodatku bez pieluchy. Łaskawie zdecydował dzisiaj jeszcze przed drzemką nałożyć pieluchę i całe szczęście, bo nie dałabym rady przebrać go ze śpiącą Gabrysią na ramieniu. Co gorsza mnie też coś łapie, a jeszcze rano cieszyłam się z braku kataru. Współczuję moim maluszkom (no dobra, mężowi trochę też) tych zatkanych nochali. Ja przeżywam prawdziwe katusze, gdy nie mogę oddychać swobodnie przez nos. Nie wiem, może to przez ten wczorajszy spacer pod wieczór? Stra

Odpieluszkowanie czas zacząć!

Dowiedziałam się, że moje posty są nawet zabawne. A także, że wynika z nich, że jestem pełna spokoju i wyluzowana. Także może małe sprostowanie: powiedzieć, że jestem nerwowa, to mało. Moje dzieci mnie wykańczają psychicznie i fizycznie. Na przykład dzisiaj uparły się, że nie pójdą spać w ciągu dnia. Wierciły się, szarpały, gryzły i drapały, ale spać nie poszły. Dopiero jak babcia wróciła od lekarza, łaskawie usnęły. Wykorzystałam ten moment na umycie podłóg w całym (tak, nawet u ciebie Olu) mieszkaniu. Męczące zadanie. Ale mogłam przy nim pomyśleć trochę. No i nie udałoby się, gdyby nie babcia, która do tej pory trzyma Gabrysię. Ogląda przy okazji mecz Francja - Peru (póki co 0:0), także chyba nie jest jej najgorzej.  Mój mały geniusz (Ignaś) postanowił za mnie, że czas na porzucenie pieluch. Wiąże się to z gigantyczną górą mokrych spodni i majtek oraz licznymi godzinami spędzonymi w łazience a to przy kibelku, a to przy nocniczku, ale nie narzekam. Nie przeszkadzam mu w tym proc

Czego nie spakowałabym następnym razem

Dzieci śpią, choć uparte z nich bydlęta. Gabrysia usnęła mi na rękach, to mi nieświadomie pomaga właśnie pisać. Jest moją małą muzą. Dobrze, że śpi na lewej ręce, bo nic by z tego pisania nie wyszło. Od poniedziałku źle się czuję, mdli mnie, ospała jestem, a dzisiaj doszedł ból gardła. Mam nadzieję, że to tylko jakiś wirus... Wczorajszego meczu nie ma sensu nawet komentować. Nie chciało się naszym i tyle, a Cionek pewnie ma senegalskie korzenie. Musimy tylko wygrać z Japonią, a Senegal przegrać z Columbią i wszystko będzie OK. Także tego, do dzieła! Gabrysia ładnie podniosła się dzisiaj na nóżki przy kanapie! Nawet chwilę w tym uniesieniu trwała! Potem się sromotnie wyglebała, ale to już inna historia... Wczorajszy wieczór poświęciłam na odgruzowywanie chaty. W niedzielę, jak przyjechaliśmy, było naprawdę czysto! Zazdroszczę Oli tych kilku dni spędzonych w porządku niezmąconym okruchami buł i resztkami jedzenia. Wystarczyła jednak jedna doba, by porządek zamienił się w chaos oraz

Rozwód w drodze

Hah, jak mój mąż zobaczy, co zrobiłam z włosami naszego syna, to na pewno wniesie o rozwód. Ale ktoś musi dbać o męski wygląd dziecka, co by komfortu mu nie zabrakło podczas zabaw w piaskownicy, gdzie co rusz jakaś babcia wołała: "Jaka piękna dziewczynka!". No i stało się. Umówiłam wizytę u fryzjera dla dzieci, który to połączony jest ze sklepem z zabawkami i ciuchami, całkiem sprytnie bym nawet powiedziała, ponieważ sami wyszliśmy z nowym niebieskim McQueenem, tak na pocieszenie. Ja się bardziej stresowałam od syna, który mógł sobie wybrać, czy chce być ścinany w autku myszce, w czerwonym bmw, czy raczej w zielonym jeepie. Oczywiście siedział we wszystkich po kolei. Ale skończył w bmw, za co też został pochwalony, bo gust chłopak ma. Stresowałam się jak głupia, bo nie wiedziałam, czy dobrze robię i czy Ignaś nie będzie wyglądał gorzej, ale moje obawy zniknęły już po obciachaniu kitajca. Syn wygląda rewelacyjnie, w końcu geny ma dobre. Potem już tylko martwiłam się, czy mu Pa

Sennik

Śniło mi się... Kurcze, nie pamiętam. Jeszcze dwie godziny temu pamiętałam. I byłam taka zdziwiona, że nie mam pustki w głowie zaraz po przebudzeniu. Wczoraj natomiast usnęłam podczas imprezy, na godzinę, ale jak się obudziłam nagle, to nie wiedziałam, gdzie jestem. Chwilę zajęło mi ustalenie mojego położenia. Już dawno powinnam była zacząć trzeci tydzień, ale w podróży i z dala od komputera tak ciężko. Dodatkowo wieczorami byłam wyczerpana, dlatego jak tylko dzieci usnęły, ja zasypiałam razem z nimi. Jeszcze wczorajszy dzień był taki ciężki. Przez to chyba z pięć razy byłam na spacerze z wózkiem, raz z jednym dzieckiem, raz z drugim. Mijałam przez to bardzo często opuszczony dom, stojący przy samej drodze, wpuszczony w chodnik. To znaczy, ja tak sądzę, że on był opuszczony, bo niektóre okna miał wybite, a niektóre otwarte. W środku żadnych mebli tylko jakieś śmieci pozostawione przez ostatniego właściciela. A na przeciwko okna stało lustro. Było ustawione w taki sposób, że zaglądają

(przed) Ostatni dzień, cz. 2 oraz Droga pod Reglami

A jednak nie ostatni dzień w górach. Wieczorem zrobiła się w końcu ładna pogoda, dlatego dzięki gościnności Doroty i Mariusza przedłużyliśmy wakacje o to jedno popołudnie i w końcu poszliśmy na szlak! Żadno płaczące dziecko nie było w stanie zepsuć nam humoru, gdy po kilku dniach prób wreszcie wchodziliśmy na Drogę pod Reglami. Zapach lasu koił moje zmysły. Jak ja dawno nie byłam w lesie! Śpiew ptaków, szum strumienia... Teraz dopiero możemy uznać wyjazd za w pełni udany! Polecam trasę pod Reglami spacerującym z wózkami. Droga jest naprawdę dobra - równa i ubita nawierzchnia nie sprawia trudności w prowadzeniu czterech kółek. Jest tam też ścieżka rowerowa. Trasą tą można podejść pod same Kotły Śnieżne, ale to już nie z wózkiem, bo trzebaby zboczyć z ubitej drogi. Może następnym razem nam się uda. Zwłaszcza że kilka kilometrów w jedną i drugą stronę wystarczająco nas zmęczyło. Kontakt z naturą mamy odhaczony i możemy wracać do miasta. Nie zabrakło też elementu grozy. Na samym wejśc

Ostatni dzień, część 1

Nie mam zupełnie mocy na pisanie dzisiaj. Oczy mi się kleją i nie mogę skupić myśli. Klawiatura ze mną nie współpracuje. Powoli dobiega końca nasza przygoda ze Szklarską Porębą. Jutro pakujemy manatki i wyruszamy w drogę. Sprawdziliśmy dzisiaj auto na trasie do Karpacza przez Jelenią Górę - całkiem sprawnie sobie radzi. Nie traci mocy, nawet rusza na ręcznym. Tym razem będziemy jechać z górki, to chyba łatwiej. Do tego Karpacza pojechaliśmy głównie po to, żeby dzieciaki pospały sobie w aucie. Nie chcieliśmy powtórki z wczoraj, dlatego zawarliśmy szyki i już o 10 siedzieliśmy w aucie. Plan był naprawdę dobry. Dzieci w miarę szybko zasnęły i pewnie spałyby całą drogę, gdyby nie przystanek na stacji benzynowej. A zaczęło się od tego, że na stacji w Szklarskiej kierowca autokaru zablokował dyspozytor, ponieważ zatankował i poszedł sobie do łazienki. Normalnie pewnie byśmy poczekali, ale akurat Gabrysia dawała koncert z tylnego siedzenia. Opuściłam więc kolejkę i zawróciłam. I tu zaczęły

Gabrysi rośnie trzeci ząbek

I wszystko jasne. Całe to niespanie, wiercenie się w nocy, częste kupy, rozdrażnienie i brak humoru spowodowane były nie brokułami czy kalafiorem, ale właśnie trzecim zębem. Dzisiaj wyczułam go z rana, zdaje się że po jej prawej stronie, ale pewności nie mam. Od rana po naszym pokoju pod sufitem hasa czarny włochaty pająk. Biega od ściany do ściany, zataczając co raz mniejsze koła. W tym momencie nie mogę go zlokalizować, ale chyba nie będę jeszcze wpadać w panikę. Najwyżej mnie ugryzie, albo to ja zjem jego. W końcu jest pożyteczny. Dzisiaj nie bardzo nam wyszedł dzień, pewnie przez brak kawy oraz strugi deszczu. Rozdrażnienie sięgało zenitu, a na domiar złego Ignaś w ciągu dnia nie przespał ani minuty. Myślałby kto, że z tej okazji będziemy mieć wolny wieczór. Nic bardziej mylnego. Po kilku bezowocnych próbach, dwóch kolacjach, obejrzeniu zeszłorocznej galerii zdjęć i zapewnieniach, że YouTube naprawdę się skończył, Ignaś zasnął w ramionach taty przed dwudziestą pierwszą. Jak szłam

Ulica 1 maja

Po raz pierwszy w życiu nie zabrałam ze sobą pilniczka do paznokci! Tylko dlatego, że nie mogłam go nigdzie znaleźć. Mam swój ukochany szklany pilnik, z którym nie bez powodu się nie rozstaję. W zapasie pozostaje mi metalowy, ale z niego nie korzystam, ponieważ jest kiepski. Okazuje się jednak, że nawet w kryzysie nie mogę na niego liczyć, bo ktoś chyba aktywnie go używał i zapomniał wspomnieć, że już jest do wyrzucenia (Paweł, wiem, że to czytasz). Pomyślałam, że być może w Biedronce znajdę chociaż papierowe pilniczki, jednak urocza pani z fioletowym irokezem i łysą głową wyprowadziła mnie z błędu. Zaprzepaściła też moje marzenia o zakupach w Rossmannie. Okazuje się, że w Szklarskiej Porębie nie ma Rossmanna. Jak to w ogóle jest możliwe. Przecież ta drogeria jest dosłownie wszędzie! To gdzie Ci wszyscy ludzie kupują kosmetyki??? (Jeśli ktoś ma wątpliwości - to nie jest żadna reklama). Poza tym pani z Biedronki była bardzo miła. W ogóle się nie zdenerwowała, kiedy Ignasiowi nie udało

Oddychające kotary

Noc była szarpana, bo Gabrysię bolał brzuszek od całego dnia w foteliku. Ignaś raz się obudził, ale nie płakał zbyt długo. Uspokoił się, jak się do mnie przytulił. Ja za to długo potem nie mogłam zasnąć. Paweł uważa, że to nerwy. Leżałam w tym pięknym pokoju i wpatrywałam się w unoszone przez wiatr ciężkie zasłony. Przypominały płuca. Ale szybko wyłączyłam wyobraźnię, żeby nie mieć koszmarów. Pół nocy stresowałam się, czy Ignaś nie przemoczy pieluchy na to śliczne, wygodne łóżko, chociaż nigdy mu się to nie zdarzyło. Dzisiaj poproszę o super chłonne podkłady także na nasze łóżka. W ciągu całej nocy przemieszczaliśmy się z łóżka na łóżko, można powiedzieć, że skakaliśmy między Ignasiem i Gabrysią. Z racji szarpanych snów, prawie żadnego nie zapamiętałam (nikogo to już nie dziwi, jak sądzę). Przed zaśnięciem pod zamkniętymi powiekami przesuwały mi się za to dziesiątki aut. Pawełek kazał mi dopisać, że wczoraj w Strzegomiu, kiedy ja czekałam z dziećmi u Marzeny, on z godzinę spędził z j

Przystanek Strzegom

Łoo Matko i Córko, i Synu, i Mężu! Zawsze się zastanawiałam, co ja zrobię, jak mi auto na drodze stanie, no i dzisiaj mogłam się przekonać. Na szczęście stanęło na bocznej drodze, jakieś 200 metrów od parkingu. I całe szczęście, że w Strzegomiu mieszka Marzena, i że jej mąż ma znajomego mechanika, który spojrzał na naszą Merivkę, mimo że zamknął już zakład. Ostatecznie niczego nie naprawiał, bo auto w magiczny sposób odpaliło. Chyba filtr paliwa i pompa paliwowa do wymiany. Niestety od ręki nie zrobił, bo nie miał części. A że orzekł, iż auto sprawne, z duszą na ramieniu ruszyliśmy w dalszą drogę. Dawno się tak nie stresowałam podczas jazdy, jak dzisiaj. A stres nie działa dobrze na kierowcę. Zostały nam jednak 74 km, więc zaryzykowałam. W pewnym momencie auto zaczęło trochę wariować i dusić się, gdy wbiłam piąty bieg, na szczęście uspokoiło się, gdy wróciłam na czwórkę. Jakby wrażeń było nam mało, trafiliśmy na jednym odcinku drogi, 14 km od celu podróży, na malowanie pasa środkoweg

Polskie drogi

Rany, jak ta nawigacja mnie drażni! Jesteśmy w drodze już dwie i pół godziny, a to za sprawą Googla, który nie wiedzieć czemu, kazał nam zjechać z drogi na Rawicz i ciągnąć się nieskończenie polnymi drogami. A mogliśmy od Poznania wjechać na S5 przez Leszno. No cóż, zawsze zostaje nam droga powrotna. Jestem już nieziemsko zmeczona, a jeszcze dwie trzecie trasy przed nami. Na szczęście jest kawka. Tylko że Ignaś strasznie pogania, a stacja benzynowa trochę mała. Pakowanie auta poszło w miarę bez przeszkód. Za to w pogodnej atmosferze. To u nas nie jest normalne, ale może wejdzie nam w nawyk. Z pewnością pomogły dwa poprzednie dni, przeznaczone na adaptację. W każdym razie pierwsze wspólne rodzinne wakacje w toku. Po drodze mieliśmy zapisywać wszystkie śmieszne nazwy miejscowości, ale w pewnym momencie przestało nas to bawić. Zapamiętałam Mszczynę. Niestety ominą mnie wszystkie odcinki Ślubu od pierwszego wejrzenia w tym tygodniu... Dobra, lecę zmieniać dzieciakom pieluchy i w drogę

Po co się pakować, skoro można pisać bloga

Większość wieczoru minęła mi na pakowaniu nas na jutrzejszą wyprawę. Będą to nasze pierwsze wspólne wakacje. Samo pakowanie poszło mi nawet sprawnie. W godzinę spakowałam wszystkie ciuchy. Sukces zawdzięczam zmianie kolejności - tym razem zaczęłam od swoich ciuchów, co jest najtrudniejsze. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że mimo długich lat spędzonych na wyjazdach najpierw do internatu, potem na studia, nie umiem się pakować. Ja wręcz tego nienawidzę. Zwłaszcza, gdy wyjeżdżam na święta wielkanocne. W tym roku zahaczyłam o trzy pory roku, toteż ciuchów oraz butów dla trzech istot było całkiem sporo. Dobrze, że Paweł wywoził je w miarę regularnie. I dobrze, że mama to zaaranżowała. Poczułam już stres związany z podróżą, ponieważ spojrzałam na mapę, aby wybrać odpowiednią drogę. Wcześniej jakoś o tym nie myślałam, co przypominało mi o początkach mojej kariery, kiedy to przez miesiąc jeździłam po całej Polsce i prowadziłam szkolenia. Potrafiłam wtedy wieczorem wsiąść do samochodu i pięć go

Pisanie dla pisania

Pisanie dla pisania chyba też ma sens, skoro pomaga uporządkować myśli. Już chyba wspominałam, że pisanie działa na mnie jak prysznic i kawa - podnosi ciśnienie i chęć do życia (i jak coś jeszcze, ale nie nazwę tego głośno). Dzisiaj nie obudziłam się bladym świtem i nie siadłam z tej okazji do komputera, przez co dzień trochę gorszy. Mój Pan Mąż z rana spytał mnie, czy jest coś nowego na blogu do przeczytania. Nawet ma uwagi do tekstów, co oznacza, że jednak to co mówię, ma według niego sens (jak mówię bezpośrednio rzadko dociera dalej niż do zewnętrznego ucha). Z tego miejsca przepraszam za zwłokę z publikacją, jutro na pewno się nie poprawię, ponieważ ruszamy w podróż. Jakoś oboje nie czujemy tego wyjazdu. Jeszcze jesteśmy niespakowani. A ja zamiast pisać, walczę z ustawieniami bloggera. Chciałabym publikować posty jako MAMA-zaur i dodać ikonkę dinozaura. Tymczasem publikuję jako ja, a ikonkę wstawiłam zamiast zdjęcia. Mało profesjonalne rozwiązanie, ale na ślinę działa. Od

Spod chmurki

Dzisiaj trochę odbiegamy od schematów z okazji soboty. Pawełek zaczął urlop, co niestety nie oznacza, że się wyspałam. Ignaś jakoś w magiczny sposób obudził się nie budząc taty i przeszedł przez całe mieszkanie, aby przytulić się do mnie. W zasadzie to miłe. Ale też podejrzane, jeśli prześwietlić rolę ojca w tej całej sytuacji. Po wczorajszej burzy nie było dzisiaj śladu. Mogę śmiało zaliczyć ten dzień do udanych. Ciężko było nam się zebrać do sklepu, a jak sobota to tylko do Lidla, do Lidla... I tak mimo niesprzyjających warunków (czyli ogólnie panującej niechęci do niehandlowych niedziel) dotarliśmy dosyć wcześnie na parking, a nawet miejsce dla rodzin było wolne. Ba, nawet dwa! Nie jestem pewna, jak działają podkładki do fotelików, bo Ignaś w swoim spędził naprawdę mało czasu, a Gabrysi plecków nie sprawdziłam, ponieważ tyrtałam po zakupy i samochód pod blok przestawiać. Na obiadek wypróbowaliśmy gotowe rolady z indyka, całkiem smaczne, w dwóch smakach. Trochę się ich bałam,

O rany, ilu followersów!

Przeraża mnie liczba wyświetleń (44!) posta z przedwczoraj. Nawet nie znam tylu ludzi! Jest prawie siódma rano, a ja zamiast cisnąć kolejną planszę w Candy Crusha, piszę posta. To lepsze niż kawa! No dobra, może tak samo dobre. Gabrysia mnie budzi po szóstej, waląc głową w ścianę, to już lepiej żeby pohasała sobie na podłodze. Taki bałagan na blogu będzie panował tylko na początku, kiedy to ćwiczę przepływ myśli. Już wczoraj zaczęłam robić pierwszy outline, podejrzewam, że Shout me loud planuje w następnym tygodniu uczynić z niego porządną notkę do pokazania światu. A oto, co mi wyszło: (abstrahując od notki, przypomniało mi się, że już w podstawówce miałam problemy z pisownią "oto", które powstały podczas lektury "Oto jest Kasia"): Matki na placu zabaw: - jakie są; - jak się zachowują; - jak zajmują się dziećmi: czy się z nimi bawią, czy raczej siedzą na ławce; - czy na ich zachowanie i aktywność ma wpływ liczba dzieci, które mają pod opieką (spotkałam kobitk

Pomidor

Ok, udało mi się zainstalować apkę bloggera na telefonie. Nie było to skomplikowane, ale musiałam usunąć kilka programów i sporo zdjęć, bo już od dawna kończy mi się miejsce na telefonie. Potrzebuję jej, ponieważ w poniedziałek jedziemy w góry bez laptopa, a trzeba jakoś aktualizować wpisy. Drugi tydzień zakłada, że wieczorem mam pisać, co przeżyłam w ciągu dnia. Myślę, że na dłuższą metę będzie to nudne, ponieważ mój dzień odbywa się według utartych schematów wynikających z zajmowania się małymi dziećmi: śniadanie, spacer, kiszenie się w domu, drzemka, obiad, czekanie na Pawła, spacer, kąpiel, spanie. W międzyczasie trzeba przebrać kilka kup, kupić niezliczoną ilość bułek, obejrzeć kilka bajek, odwiedzić place zabaw, popatrzeć na tramwaje... Ale od początku. Rano wspominałam, że obudziłam się z dziećmi na twarzy. Potem zjedliśmy śniadanie. To znaczy ja zostałam ograbiona z mojej owsianki przez Gabrysię, która w widoczny sposób gardzi kaszkami. Ignaś w jej wieku już dawno poch

Tydzień drugi, jeszcze więcej wpisów o niczym

Zaczynam drugi tydzień wyzwania, co oznacza jeszcze więcej wpisów o niczym. Jak to ładnie określił koleś z Shout Me Loud, free writing. Zadanie zakłada pisanie dwa razy dziennie po piętnaście minut, zatem zaczynam. To raczej będzie niemożliwe codziennie, ponieważ mój syn dostaje świra, jak widzi włączony komputer. Niestety nie mam mobilnego sprzętu, z którym mogłabym zamknąć się w ustronnym miejscu i udawać, że robię coś pożytecznego. Wczoraj pod prysznicem spłynęła na mnie prawda o tym, co chcę robić i jest to ściśle związane z pisaniem. Wymaga tylko drobnych studiów podyplomowych, ale to za jakiś czas, jak już rozruszam trochę mózg. Przydałaby mi się wygodniejsza klawiatura, taka do pisania, a nie do grania, ponieważ co chwilę gubię spację i muszę się do niej wracać. Jest pół godziny po szóstej, także mój mózg jeszcze śpi. Reszta mnie nie śpi, ponieważ została przygnieciona przez dwójkę dzieci na raz. Zwłaszcza moja twarz ucierpiała. Nie wiem skąd u dzieci takie żywe zainteresowani

Kawo, moja przyjaciółko

Ostatni dzień pierwszego tygodnia. Pewnie od jutra dopiero się zacznie. Pisanie dziennika snów jest praktycznie niemożliwe, ponieważ sen zlewa się z jawą, gdy co kilka godzin ma się pobudkę. Dziś Wszechświat uwziął się na mnie. Nic nie wychodzi tak, jakbym sobie tego życzyła. Nie wspomnę już o toczącym się prawie miesiąc remoncie balkonów. Zostawiłam otwarte okno w kuchni i wszystko mam w białym pyle. Nie będę też pisać o syfie, który ogarnął moje mieszkanie. Wychodzi na to, że jak ja nie posprzątam, to nikt inny też nie. Sama tego bałaganu nie robię, a już na pewno nie odpowiadam za butelki po piwie (ostatni alkohol wypiłam 15 sierpnia 2015 r., niedługo stukną trzy latka). Brud pokrywa dosłownie każdy milimetr kwadratowy podłogi oraz stołów i szafek. I jeszcze ten kurier! Jak to możliwe, że dwie paczki wyszły do dostarczenia o tej samej godzinie, a dotarły do paczkomatu z dwugodzinną różnicą? Oczywiście SMS-a dostałam akurat w momencie, w którym wchodziłam do domu z pierwszą paczką.