Odpieluszkowanie czas zacząć!

Dowiedziałam się, że moje posty są nawet zabawne. A także, że wynika z nich, że jestem pełna spokoju i wyluzowana. Także może małe sprostowanie: powiedzieć, że jestem nerwowa, to mało. Moje dzieci mnie wykańczają psychicznie i fizycznie. Na przykład dzisiaj uparły się, że nie pójdą spać w ciągu dnia. Wierciły się, szarpały, gryzły i drapały, ale spać nie poszły. Dopiero jak babcia wróciła od lekarza, łaskawie usnęły. Wykorzystałam ten moment na umycie podłóg w całym (tak, nawet u ciebie Olu) mieszkaniu. Męczące zadanie. Ale mogłam przy nim pomyśleć trochę. No i nie udałoby się, gdyby nie babcia, która do tej pory trzyma Gabrysię. Ogląda przy okazji mecz Francja - Peru (póki co 0:0), także chyba nie jest jej najgorzej.

 Mój mały geniusz (Ignaś) postanowił za mnie, że czas na porzucenie pieluch. Wiąże się to z gigantyczną górą mokrych spodni i majtek oraz licznymi godzinami spędzonymi w łazience a to przy kibelku, a to przy nocniczku, ale nie narzekam. Nie przeszkadzam mu w tym procesie, gdyż zdaje się być mądrzejszy w tym zakresie ode mnie. Pewnie jest mu już za gorąco w pieluchach. Dzisiaj na spacerze nie zapomniał zawołać, że chce siku, ale nie odważył się "podlać trawy". Za to zażyczył sobie nałożyć pieluchę. Za to wieczorem, gdy wyszliśmy we dwoje się przewietrzyć (już w pieluszce), chyba myślał, że jest w majtkach, bo widać było po nim, że siusia: nagle się zatrzymał i wzdrygnął, a następnie spojrzał w dół przestraszony, jakby spodziewał się, że znowu zmoczył majtki.

Muszę zacytować wam jego wersję wierszyka "Ślimak ślimak pokaż rogi...". Uczę go tego od dwóch dni i już ładnie powtarza sam dwa ostatnie wersy. Ja mówię: "Ślimak ślimak", a Ignaś kończy: "pokaż rogi". Ja dalej: "dam ci", a Ignaś: "sera na... OBIAD"! Za każdym razem wszystkich bardzo to śmieszy i tylko nieśmiało go poprawiam, bo boję się, że nauczy się wersji poprawnej i już nie będzie tak uroczo. Końcówka ("od kapusty będziesz tłusty") w jego wykonaniu jest naprawdę świetna!

Cały czas zapominam napisać o tym, że mamy z Gabą mały kryzys, jeśli chodzi o karmienie piersią. Od kilku dni mój mały skarb największy podczas jedzenia mnie gryzie! I to boli. Ale przecież nie odstawię jej od cyca, bo BLW jeszcze w toku. Pierwszego wieczora nawet z desperacji wyciągnęłam laktator, ale prawie nic nie ściągnęłam. Sięgnęłam też po kaszkę na mm, ale księżniczka nasza przecież nie je z butelki. Ostatecznie przyjdzie nam chyba się szarpać, bo ani ja nie mam serca jej od piersi odstawić, ani ona żeby przestać podgryzać mnie co karmienie. Złośnica mała kochana, po kim ona to ma to ja nie wiem.

Ignaś urzekł mnie wieczorem, ponieważ gdy Gabrysia płakała podczas ubierania po kąpieli, on usiadł mi na kolanach i zaczął szarpać za bluzkę. Pytam go, czego szuka, a on odparł, że mleka dla Gabrysi. Nawet chciał odpiąć mi stanik, ale na szczęście sportowy nie ma takiej funkcji.

Wczoraj udało mi się odstawić auto do warsztatu. Ile mnie to nerwów kosztowało już wszyscy wiedzą. Czekam cierpliwie na telefon od mechanika z wyrokiem. Ale to nieważne. Już nic z tym nie zrobię, chyba że będzie trzeba wałek rozrządu wymieniać, co chyba jest bardzo drogie i z pięćset plus nie wystarczy. Ważniejsze jest to, że droga powrotna z warsztatu wiodła przez lumpeks. Jak ja dawno nie byłam w lumpeksie! Raz, że jest po schodach w dół (ale ze zniesieniem wózka okazuje się, nie mam problemu), dwa, że z Ignasiem po prostu nie da się robić zakupów. Szybko się nudzi, biega między regałami, chowa się w przymierzalni, a na koniec bez ostrzeżenia wybiega ze sklepu w momencie, gdy babcia ma na sobie niekupioną jeszcze bluzkę.

Skorzystałam więc z okazji z lekkimi tylko wyrzutami sumienia i weszłam do tego przybytku rozpusty zaopatrzona w całe osiem złotych. Przeglądałam wieszaki z prędkością światła, bo przecież dzieciaki same z ciocią zostały. Na szczęście powierzchnia sklepu niewielka, a ja wybredna się w stosunku do ciuchów zrobiłam. Udało mi się znaleźć śliczną spódnicę oraz lniane spodnie. Niestety moich osiem złotych starczyło jedynie na pokrycie kosztów spódnicy, toteż spodnie zostawiłam w sklepie, z zamiarem nabycia ich dnia następnego z samego rana. Przy płaceniu okazało się, że moje pięć złotych jakieś dziwne jest, bo chyba pamiątkowe. Pani trochę nosem pokręciła, ale jak powiedziałam, że może wrócę jutro (10 złotych taniej na kilogramie), od razu uznała autentyczność monety.

Jak ja się całą noc denerwowałam, że ktoś mi te spodnie wykupi! Albo że w ogóle do tego sklepu nie dojdę! Przecież z dziećmi to różnie bywa, a jeszcze do bankomatu trzeba zajrzeć. Na szczęście cała akcja zakończyła się sukcesem, a jeszcze z teściową po drodze obskoczyłyśmy piekarnię, aptekę i sklep odzieżowy. Na sam koniec zajrzałyśmy na targ, gdzie nabyłyśmy truskawki, morele i jajka. Trochę to dziwne, ale odczuwam irracjonalny lęk przed kupowaniem na targach. Jest to więc przełomowa chwila w moim życiu. Jeśli jajka okażą się pyszne, będziemy mogli zrezygnować z tych z supermarketu.

Miałam naprawdę zwięzłe zakończenie, ale aplikacja bloggera nie zapisała połowy mojego tekstu, co też doprowadziło mnie do niemałej frustracji. Udało mi się większość odtworzyć, ale wiadomo, że to już nie będzie to samo. Tekst powstawał w ciągu całego dnia, przerywany sytuacjami losowymi, a także na dwóch różnych urządzeniach. Postaram się w przyszłości nie powtórzyć tego błędu.

Na koniec jako anegdotkę podam jeszcze złotą myśl Ignasia. Gdy spytałam, czy boli go sumienie, odpowiedział: "Sumienie nie, kolano".

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor