Ostatni dzień, część 1

Nie mam zupełnie mocy na pisanie dzisiaj. Oczy mi się kleją i nie mogę skupić myśli. Klawiatura ze mną nie współpracuje.

Powoli dobiega końca nasza przygoda ze Szklarską Porębą. Jutro pakujemy manatki i wyruszamy w drogę. Sprawdziliśmy dzisiaj auto na trasie do Karpacza przez Jelenią Górę - całkiem sprawnie sobie radzi. Nie traci mocy, nawet rusza na ręcznym. Tym razem będziemy jechać z górki, to chyba łatwiej.

Do tego Karpacza pojechaliśmy głównie po to, żeby dzieciaki pospały sobie w aucie. Nie chcieliśmy powtórki z wczoraj, dlatego zawarliśmy szyki i już o 10 siedzieliśmy w aucie. Plan był naprawdę dobry. Dzieci w miarę szybko zasnęły i pewnie spałyby całą drogę, gdyby nie przystanek na stacji benzynowej.

A zaczęło się od tego, że na stacji w Szklarskiej kierowca autokaru zablokował dyspozytor, ponieważ zatankował i poszedł sobie do łazienki. Normalnie pewnie byśmy poczekali, ale akurat Gabrysia dawała koncert z tylnego siedzenia. Opuściłam więc kolejkę i zawróciłam. I tu zaczęły się kłopoty z trasą, ponieważ zaskoczył mnie zakaz skrętu w prawo. Nawigacja gugla zamiast kazać mi zawrócić, pociągnęła mnie hiper skomplikowaną drogą pod górę, na której też udało mi się zgubić. Miałam jednak na tyle rozumu, żeby tym razem zawrócić tylko po to, by z sercem w gardle zjechać w dół po niemalże pionowej drodze.

Braki w baku zmusiły nas do szybkiego dosyć postoju. Niestety Gabrysia niebujana autem dosyć szybko się obudziła, a potem swoim piskiem obudziła też brata. Następne dwadzieścia minut jazdy minęło nam także przy akompaniamencie krzyków. Ona chyba nie lubi jeździć samochodem.

O dziwo udało mi się nie zgubić w Jeleniej Górze ani do Karpacza, ani w drodze powrotnej. Rozwijam się.

W samym Karpaczu chcieliśmy obejrzeć wystawę klocków LEGO. Niestety. Jazda w górę po mieście, gdzie co chwilę trzeba było się zatrzymywać na światłach, albo za elką, albo akurat ulicę naprawiali, była na tyle demoralizująca, że wymiękłam i zaparkowałam na pierwszym parkingu, który był płaski. Tylko jakieś 700 metrów od celu. Pomyślałam: easy, damy radę.

Niestety, te 700 metrów wiodło przez tunel, w którym był zakaz ruchu dla pieszych. Okazało się to oczywiście pod samym tunelem. Musieliśmy porzucić trasę i znaleźć nową, lepszą.

Porzuciliśmy też plany o muzeum, zastępując je zwykłym spacerem. Przy okazji opchaliśmy się oscypkami z żurawiną (nawet Ignasiowi smakowały), a sprzedawczyni orżnęła nas na dwa złote.

I gdy tak sobie w górę i w dół wędrowaliśmy, stosując złotą zasadę z czasów studenckich - miej wyrąbane, a będzie ci dane - naszym oczom ukazała się wystawa klocków LEGO!!!

Ciąg dalszy nastąpi, bo Paweł każe mi iść spać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor