Czego nie spakowałabym następnym razem

Dzieci śpią, choć uparte z nich bydlęta. Gabrysia usnęła mi na rękach, to mi nieświadomie pomaga właśnie pisać. Jest moją małą muzą. Dobrze, że śpi na lewej ręce, bo nic by z tego pisania nie wyszło. Od poniedziałku źle się czuję, mdli mnie, ospała jestem, a dzisiaj doszedł ból gardła. Mam nadzieję, że to tylko jakiś wirus...

Wczorajszego meczu nie ma sensu nawet komentować. Nie chciało się naszym i tyle, a Cionek pewnie ma senegalskie korzenie. Musimy tylko wygrać z Japonią, a Senegal przegrać z Columbią i wszystko będzie OK. Także tego, do dzieła!

Gabrysia ładnie podniosła się dzisiaj na nóżki przy kanapie! Nawet chwilę w tym uniesieniu trwała! Potem się sromotnie wyglebała, ale to już inna historia...

Wczorajszy wieczór poświęciłam na odgruzowywanie chaty. W niedzielę, jak przyjechaliśmy, było naprawdę czysto! Zazdroszczę Oli tych kilku dni spędzonych w porządku niezmąconym okruchami buł i resztkami jedzenia. Wystarczyła jednak jedna doba, by porządek zamienił się w chaos oraz kolejna bez sprzątania, aby mieszkanie zostało zagracone. W międzyczasie zdążyłam rozpakować wszystkie torby oraz poprać brudne ciuchy. Dzisiaj wywiesiłam ostatnią partię ręczników. Odczuwam jakąś dziwną pustkę, jak nie mam nic do wyprania. Powinnam umyć podłogi, ale to już po obiedzie lepiej.

Podczas porządkowania walizek zastanawiałam się nad tym CO BYM SPAKOWAŁA NASTĘPNYM RAZEM INACZEJ, czyli innymi słowami CO SIĘ NIE PRZYDAŁO.

Jeśli chodzi o ciuchy, to bluzek miałam akurat, natomiast zabrakło nam po jednej jedynej parze czystej bielizny. A zawsze mam w zapasie. Na szczęście nie jechaliśmy na pustynię, to też wszystko można dokupić, albo skorzystać z pralki u krewnych. Mogłam też wziąć sobie dodatkową piżamkę, jako że spanie z małym piecykiem jest trochę męczące. Z garderoby chwilami brakowało mi cieplejszej czapki, ale od czego ma się kaptur. Albo chustę.

Paweł nagle w górach zapragnął nałożyć buty trekingowe, skoro już i tak pada. Te same buty, które kazał mi kilka dni wcześniej zostawić w Poznaniu, bo było mu w nich za gorąco. Mężczyźni. Ja z okazji deszczu miałam kalosze. ale to tylko dlatego, że nastawiałam się na spacery po mieście, nie po górach.

Zupełnie niepotrzebnie brałam dmuchany basen. Wyczytałam gdzieś, że to dobry pomysł zabrać ze sobą taki basenik zamiast wanienki dla dzieci, jeśli wiemy, że nie będziemy mieli dostępu do wanny. Tymczasem okazało się, że basenik i tak nie zmieścił się w łazience, a nasze dzieci bardzo ładnie korzystały z prysznica. Nawet Gabrysia usiadła w płytkim brodziku (całe szczęście, że już siedzi stabilnie!). Podejmowaliśmy nawet próby mycia ich pod bidetem, ale za nic chyba w świecie nie zrozumiem, jak to ustrojstwo działa. Największą frajdę miał Ignaś, który mył w nim ręce.

Myślę, że wzięłam też za dużo książeczek, których mój syn i tak nie wyciągnął z torby, oraz samych zabawek. Próbowałam zastosować się do zasady Trzy małe zabawki na głowę, co skończyło się oczywiście o wiele większą liczbą. Za to w ostatniej chwili wyciągnęłam z torby wiaderko do piasku i dużą betoniarkę.

Jeśli chodzi o kosmetyki, to wspominałam już dobitnie o moim pilniczku do paznokci. Zaopatrzyłam się nawet w nowy, ale od tego czasu stary nie wyskoczył ze swojej kryjówki. Może się obraził...? Wykazałam się za to mądrością w niekupowaniu nowego kremu do twarzy. One zawsze udają, że się już kończą, a potem długo jeszcze nie można korzystać z nowego. Nie wzięłam ze sobą preparatu na kleszcze i komary, ale nadrobiłam to w miejscowej aptece. Od ostatniej gorączki Gabrysi na wyjeździe ZAWSZE zabieram ze sobą leki na gorączkę, bo nie wszędzie są całodobowe apteki. Na szczęście większość leków się nie przydała. Teraz za to nie mogę znaleźć kremu przeciwsłonecznego. Obawiam się, że pojechał do Gryfic razem z wózkiem i nosidłem. Jak to teraz piszę, to myślę, że może leżeć sobie (i śmiać się za mnie) w bagażniku, sprawdzę wieczorem.

Na pewno następnym razem musimy zaopatrzyć się w więcej rozumu, co oznacza niekorzystanie z gugelmapsa oraz zabranie starej dobrej mapy samochodowej oraz mapy miasta z przewodnikiem. Kilka tygodni wcześniej w ramach przygotowań do wycieczki zastanowimy się dokładnie nad tym, co będziemy robić. Obmyślimy też plany awaryjne na deszczowe dni. Tym razem trochę celowo pominęliśmy ten punkt, bo gdy coś sobie założymy, to i tak nic z tego nie wychodzi, a my się tylko denerwujemy. Okazuje się jednak, że przy małych dzieciach zwyczajnie nie ma czasu na to, by sobie na spokojnie usiąść i na bieżąco planować.

Dokładne planowanie będzie też dotyczyć postojów na trasie. Mam dziwną blokadę przed zatrzymywaniem się gdzie bądź, a także przed skręcaniem, gdy mapa mi tego nie pokazuje. Przez to właśnie kilka razy nie wróciliśmy na dobrą drogę, a zamiast tego wylądowaliśmy na polach. Widzieliśmy za to super fajny klasztor imienia kogoś tam, na wypasionym wzgórzu wszystkich świętości, który to zobaczyć zawsze, ale to zawsze chcieliśmy.

Oprócz tego nie znalazłam czasu, żeby otworzyć książkę i przeczytać choć jedno zdanie, jednak bez dobrej książki nigdzie się nie ruszam. Nigdy.

A w sobotę kolejna podróż, którą możliwe że pokrzyżuje nam Merivka. Wieczorem się okaże. Jakby nie było, chyba niepotrzebnie chowałam te wszystkie walizki. Lubię jednak żyć w poczuciu czystości, a porozrzucane torby potęgują bałagan. Nie wiem, jak ja się tym razem spakuję, ale na pewno nie mądrzej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor