Jeśli chcesz czytać bloga, napisz go sam

Pustka. Od trzech dni nie czuję nic poza zmęczeniem i pustką w głowie. Dudni w niej od hałasu: krzyków i pisków dzieci, szumu telewizora, wiercenia zza okna. Jak tylko zbliżam się do komputera, dzieci się budzą. A wieczorem mąż musi pograć. Chciałabym się wyspać, ale albo Gabrysia płacze, albo Ignaś się kokosi. Pisanie w takich warunkach mi nie wychodzi. Nawet nie mogę powiedzieć, że jest trudne, ponieważ wydaje się być niemożliwe.

Nie pisałam przez ostatnie dwa dni, ale przynajmniej dużo więcej czytałam. "Infoszok" ciągle mnie zachwyca. Akcja dzieje się w dalekiej przyszłości, w świecie fantastycznym, którego czytelnik nie może znać z własnego doświadczenia. Autor przedstawia rzeczy nowe w taki sposób, jakby były one oczywiste. Wczoraj o tym myślałam podczas lektury. Że przecież nie może wszystkiego tłumaczyć jak krowie na rowie, bo byłoby to uporczywe i nudne. Aby przedstawić czytelnikowi coś, co jest oczywiste dla bohatera, ucieka się do... No właśnie, jak to opisać. Wszystkie nazwy figur retorycznych wkuwane z takim zapamiętaniem na studiach wywietrzały z mojej głowy. Chodzi mi o to, że chcę wyrazić zachwyt nad zabiegiem literackim, ale nie potrafię.

Od wtorku przychodzi do nas niania, ale tylko na trzy godziny. Na początku miałam obawy, czy jej pomoc nie okaże się zbędna. Szybko jednak okazało się, że kobieta ma co robić. I że nie wyobrażam już sobie życia bez niej. Spóźniła się bowiem dzisiaj jakieś dziesięć minut. Całe dziesięć minut, które dla mnie były wiecznością. Każda kolejna minuta przyprawiała mnie o coraz większy niepokój. Zastanawiałam się, czy w ogóle się pojawi. Co chwila nerwowo sprawdzałam telefon w poszukiwaniu jakiejś wiadomości o korkach albo wypadku. Już miałam wpadać w panikę, gdy zapukała do drzwi. Opadł ze mnie cały stres, poczułam ulgę, że nie zostaniemy z babcią dzisiaj same. Gdy tylko otworzyłam drzwi szerzej, do mego serca wdarł się znów niepokój, ponieważ niania przyszła z walizką. Szybko jednak okazało się, że nigdzie dzisiaj nie wyjeżdża i jutro będzie u nas o tej samej porze. Za pomocą dziecka (Ignaś, zobacz jaką ciocia ma walizkę!) dowiedziałam się, że w walizce znajduje się zestaw do manikiuru. Bo nasza niania chodzi do technikum fryzjerskiego, a potem planuje studia kosmetyczne.

Nawet jest mi trochę przykro, że w przyszłym tygodniu wyjeżdżam, a ona zostaje w Poznaniu i znajdzie sobie inną rodzinę. Gdy o tym myślę, po głowie krąży mi scena z "Seksu w wielkim mieście", ta, w której Charlotte jest atakowana przez swoje dzieci  w kuchni, a niania ratuje ją z opałów. Oraz jej komentarz, gdy Samantha podejrzewa nianię o romans z Harrym. Charlotte wyznaje, że nie wyobraża sobie, że mogłaby stracić nianię. Nie męża, nianię.

Przypomina to sytuację, w jakiej sama się znajduję, jako matka małych dzieci. Pomoc z zewnątrz okazała się mi niezbędna, ale długo sama przed sobą nie chciałam się przyznać do tego, że jest mi ona potrzebna. Trochę z obawy, że ktoś uzna, że sobie nie radzę. Bo staram się ze wszystkich sił, ale i tak mi nie wychodzi. Mam tendencję do obwiniania się, choć jestem matką na medal. Moje dzieci są przecież zadbane i czyste. Nie chodzą w brudnych pieluchach ani za małych, obszarpanych ciuchach. Czasem tylko zapominam im umyć uszy. Karmię je regularnie, nierzadko z narażeniem życia (Gabrysia gryzie mnie coraz dotkliwiej). Kupuję im książki i zabawki, opowiadam wieczorami bajki. Uczę rozpoznawać cyferki i literki, piekę po nocach bułki i ciastka. Dlaczego więc wciąż czuję wyrzuty sumienia, gdy robię coś tylko dla siebie. Albo gdy znajduję im super opiekunkę, która poświęca się im bez reszty? Poczucie winy osiąga kolosalne rozmiary na myśl o żłobku, w którym przecież będą bawić się z rówieśnikami i poznają język angielski oraz rytmikę.

Nasza niania jest na medal. To chyba jej pierwsza robota, nie licząc zajmowania się licznym rodzeństwem. Bardzo się stara mieć co robić. Sama sobie znajduje zajęcia. Na ogół zajmuje się Ignasiem, który wita ją od progu i ciągnie do swojego pokoju, gdzie układają klocki. Kiedy ja akurat szykuję go do wyjścia na spacer, niania sama zaczyna bawić się z Gabrysią, albo ją karmić. Przejmuje płynnie moje obowiązki, takie jak usypianie starszaka. Zabiera go na spacerek. A do tego wszystkiego jest bardzo elokwentna i dobrze wychowana. To mi się chyba podoba w niej najbardziej. I że można z nią porozmawiać. I smakowało jej moje ciasto.

We wtorek i środę udało jej się bez trudu uśpić Ignasia (była nie mniej zdziwiona niż ja). Dzisiaj jednak miała pecha, bo mały był już zmęczony, zanim wyszli na spacer. Trochę siłą go wypchnęliśmy na ten dwór, obiecując, że mama zaraz do niego dojdzie (co oczywiście się nie wydarzyło), bo tak bardzo chciał spędzić ten czas ze mną. Mojego syna lepiej nie okłamywać, bo on ma świetną pamięć. Jak mu powiem, że pójdziemy po bułki, to musimy iść po bułki, bo on to po kilku dniach mi wypomni. I dzisiaj zmęczony Ignaś, na moment przed tym, jak włożyłam klucz do zamka, wpadł w histerię, ponieważ chciał do mamy. Ciężko mi go było uspokoić, ale przekupiłam go truskawkami. Może jutro oddam niani Gabrysię, a sama pobawię się z nim na placu?

Ola mnie poprosiła, żebym napisała, jak Ignasiowi proponowałam jajko na śniadanie. Oto i dialog:
- Ignaś, chcesz jajko? Ugotować ci na śniadanie?
- Nie. Igi nie lubi... Po prostu jest zły.
- Na co jesteś zły?
- Na jajo.

Dzisiaj znalazłam sklepik, gdzie jajka od szczęśliwych i zrelaksowanych kur modelek kosztują sześćdziesiąt pięć groszy (Gabriel, wymówisz bez problemu sześćdziesiąt pięć?). I można w tej małej budce płacić kartą, toteż nie ograniczyłam się tylko do truskawek i jajek, ale i malinki wzięłam, i jabłka nieokreślonego gatunku. Odwiedziłyśmy też z mamą lumpeksy w okolicy. Ile ja się nasortowałam przy kasie, bo trzydzieści złotych za kilogram dzisiaj było, a mi prawie kilogram tych ciuchów wyszło. A tam pan płatności kartą nie akceptuje, toteż środki w portfelu ograniczone. Spódnica śliczna, acz ciężka, została w sklepie, takoż i kamizelka dżinsowa, której i tak bym pewnie nigdy nie ubrała. Muszę się ograniczać, bo dopiero co dwie torby starych ciuchów wywaliłam.

A wczoraj wieczorem mój syn geniusz bawił się ze mną małą walizką-klockiem. Zabawa polegała na tym, że ja otwierałam walizkę, a Ignaś ją zamykał. W pewnym momencie znużona powtarzalnością zadania i zajęta raczej meczem w telewizji zaproponowałam mu, żeby sam sobie otworzył. On odparł, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem:
- Nie umiem. Jestem po prostu za mały.
Po kilku minutach oznajmił z mocą, że chce iść spać słowami: "Jestem taki zmęczony".

O boszeee, mąż kupił mi prezent na rocznicę, teraz ja też muszę mu coś znaleźć, na jutro. Meeen.

Komentarze

  1. "sześćdziesiąt pięć" jest nie trudno, ale trochę skomplikowany w dłużej tekst :/

    Super post, Ignaś wydawa mi się już bardzo mądry :)

    (sorry for mistakes, I am trying to avoid Google as much as possible)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie Ci idzie z polskim! :) Oby tak dalej. Dzięki za komentarz :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor