Soraski

Przepraszam najmocniej wszystkich moich czytersów, którzy wczoraj i dzisiaj cały dzień przeglądali fejsbuka w oczekiwaniu na nowego posta. Wczoraj miałam mieć gości, więc robiłam sałatkę, a dzisiaj dosłownie wessały mnie losy panny Bridgerton (uff, ciężko mi było zapamiętać to nazwisko...) i Simona Basseta. Ach, Simon...

Nie dalej jak dwa dni temu kupiłam gazetę tylko dlatego, że na okładce widnieje zdjęcie półnagiego Macieja Stuhra. Jak on się z tej okładki na mnie patrzy. Jakie te oczy ma niebieskie. Może coś nawet w tej gazecie przeczytam, ale wątpię. Ostatnio śmiałam się, że nie lubię czytać do tego stopnia, że nawet swojego bloga nie czytam. Teksty w Internecie są dla mnie po prostu za długie. Artykuły przewijam palcem, ba, ja nawet ich nie otwieram, omiatam tylko wzrokiem tytuł i słowo wstępu, a następnie rzucam zjadliwe komentarze na temat treści. Zdaje się, że to typowe podejście w dwudziestym pierwszym wieku. Wszystko szybko, szybko, szybciej. Ja nie mam cierpliwości nawet do filmików na youtubie z instruktażem szydełkowania. Ile te kobiety potrafią gadać! Dalej, pokaż, jak mam to zrobić i do widzenia.

Książki to co innego. Czytanie dobrych książek mnie nie męczy. Wręcz przeciwnie! Specjalnie wybieram same grubaski, żeby móc więcej czasu spędzić z bohaterami. Na przykład takie Odrodzone królestwo Elżbiety Cherezińskiej. Wspominałam już o nim? Jak nie, to polecam. To akurat piąty tom części, ale wszystkie są świetne! Coś dla miłośników powieści historycznych. A na półce jeszcze czeka na mnie Śreżoga Katarzyny Puzyńskiej, też obszerna.

Śnieg

Odnoszę wrażenie, że śnieg działa na mnie usypiająco. Bardzo lubię, gdy sypie (o ile nie wieje przy tym z prędkością dwudziestu pięciu kilometrów na godzinę), chociaż zmiana pogody przy moich migrenach nie jest zbytnio korzystna. Czuć za to w powietrzu magię, jakiej nie da się porównać z niczym innym. Świat zdaje się zasypiać pod warstwą białego puchu. Wszystko jest takie czyste, piękne i ciche.

Jednak można się porządnie zmęczyć, ciągnąc sanki obładowane dwójką dzieci. I to jeszcze pod górkę. Próbowałam ich nawet przechytrzyć, proponując, żeby jedno ciągnęło drugie, jednak zajęła ich kłótnia o to, kto ma siedzieć na sankach jako pierwszy z przodu. Trwało to dobre dziesięć minut, aż stopy mi przemarzły, a dobry humor uleciał z wydychanym powietrzem.

Rzecz działa się pod przedszkolem, a wszystkiemu przyglądało się grono rodziców. Rzuciłam nawet w stronę swoich pociech komentarz, że mi wstydu narobią, i dopiero wtedy ten wstyd poczułam. Za swoje słowa. Próbuję nauczyć I. rozpoznawania emocji, a dokładnie złości. Zauważyłam, że w pewnym stopniu działa na niego głębokie oddychanie. Po kilku wdechach i wydechach I. uspokaja się i może jasno myśleć. Mama małej A. przyznała, że ona też uczy się oddychać, gdy się zdenerwuje. Ale dopiero teraz, po czterdziestce, bo zobaczyła odbicie siebie w swoich dzieciach, jak w lustrze. Ma to sporo sensu, dzieci sprawiają, że chcemy być lepsi, jeśli nie dla siebie, to chociaż dla nich. Jak taki maluch ma sobie poradzić z emocjami, których nie rozumie, jeśli my nie jesteśmy w stanie tego zrobić? Jak można od niego wymagać czegoś, czego sami dopiero się uczymy?

Hejterki

Ostatnio strasznie wkręciłam się w przepychanki słowne na fejsbuku. Ale już nie angażuję się w nie tak, jak kiedyś. Teraz bardziej mnie to bawi. Jedna dziewczyna na grupie dotyczącej aktywnego czytania dzieciom, poprosiła o pomoc. Chce napisać książkę o wierze w Boga dla dzieci i prosi, aby podrzucić jej jakieś pomysły. Wiecie, o czym to MY chciałybyśmy w takiej książce przeczytać, jakie tematy według nas powinny się tam znaleźć. Ręce mi opadły, bo jakieś sto kobiet zaczęło podrzucać jej swoje pomysły, zupełnie za darmo, bo nie sądzę, żeby ta pani uznała ich współautorstwo, albo chociaż wspomniała o nich w podziękowaniach. Napisałam jej zatem, że skoro chce napisać książkę, to powinna mieć na nią pomysł. Wiecie, jaka była reakcja ogółu? Na osiemnaście aktywności zebrałam jedno serduszko, pięć lajków, pięć heheszków, i aż trzy rozzłoszczone buźki. Skąd ta złość na mnie? Że ja nie chcę pomóc? No nie chcę. To tak jakbym ja teraz poprosiła Was o rozpisanie mi, jakie rozdziały ma zawierać moja książka, bo ja w sumie bym jakąś napisała, ale nie mam pomysłu, a przecież to wy będziecie to czytać. Trochę słabo. Nie dowiem się już nigdy, co te rozzłoszczone panie miały na myśli, ponieważ została zablokowana możliwość dodawania komentarzy pod postem.

Wracając, na grupie dla mam jedna dziewczyna zamieściła post o tym, jak to bardzo kocha swoje dziecko, ale czasem na nie krzyknie. I ona bardzo chce być idealną matką. Napisałam jej, że żadna z nas nie jest idealna i że to jest okej. I że to nic, że czasem krzyknie na dziecko, bo jesteśmy tylko ludźmi. I znalazła się jedna taka, która napisała, że skoro taką wybrała drogę wychowywania dziecka, zamiast cierpliwego tłumaczenia, to ona tego nie będzie negowała. Zawrzało we mnie, bo przecież to nie jest tak, że ktokolwiek z nas wybiera sobie, że będzie krzyczeć na dzieci. Krzyk jest oznaką bezradności. Owszem, nie można krzyczeć, ale czasem to się zdarza. Uważam, że nie powinno się piętnować matek, które są świadome wszystkich innych metod, starają się wdrażać je w życie, ale czasem im to nie wychodzi. Takie matki czują się przez stygmatyzację społeczeństwa jeszcze gorzej, co w niczym im nie pomaga. Mi na przykład jest lżej, od kiedy zaakceptowałam to, że nie jestem idealna. Że jestem cholerykiem, a taki niestety ma w naturze szybkie denerwowanie się. Co gorsza, cholerykiem jest też mój I. (Furiat syn Furii). I niestety moje dzieci nie reagują na setne powtarzanie prośby o ubranie skarpetek. Mam wrażenie, że czasem nie traktują mnie serio, dopóki na nie nie krzyknę. Oczywiście jest to moja porażka, ale nie trzeba mi tego wypominać. Zamiast skupiać się na rozpamiętywaniu, jaka to ja nie jestem kiepska, pracuję ciężko, by to zmienić. Staram się wspierać takie krzyczące mamy dobrym słowem, żeby wiedziały, że nie są z tym same. Że nie one jedne krzyczą na swoje dzieci.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor