Przyjemnostki

 Drogie feministki! Możecie być ze mnie dumne! Może i jestem na utrzymaniu męża i całymi dniami zajmuję się domem i dziećmi, ale dzisiaj sama zmieniłam wycieraczkę w samochodzie. Po części dlatego, że była zdana tylko na siebie, ponieważ pan w sklepie motoryzacyjnym był odporny na moje wdzięki. Mogła przyczynić się do tego maseczka, która zakrywała mój obezwładniający uśmiech. Do tego czapka zasłoniła blond końcówki. Jaka nie byłaby przyczyna, pan na moje nieśmiałe pytanie, czy zmiana takiej wycieraczki jest łatwa, odparł, że tak. Nie pozostawił furtki na rozmowę. Muszę być jednak do końca szczera - skorzystałam z filmiku na youtubie, nagranego przez - nomen omen - faceta. Jednak to ja stałam w strugach deszczu i marznącymi paluszkami mocowałam się z upartym plastikiem, pamiętając przestrogę przyjaciela K., aby nie dopuścić, by ten pręt bez pióra wycieraczki uderzył w szybę. Pomogła mi też instrukcja.

Ostatecznie cieszę się, że sama tego dokonałam. Takie małe osiągnięcia cieszą najbardziej. Ostatnio dla przyjemności ćwiczę parkowanie tyłem. Zdawało mi się, że to takie trudne, a w rzeczywistości jest nawet łatwiejsze niż parkowanie przodem. A do tego jakie przyjemne! Według mojej terapeutki (a także mamy) należy regularnie robić rzeczy tylko dla siebie, takie, które sprawiają przyjemność. Jest to dla mnie problem, ponieważ jestem nastawiona zadaniowo. Wszystko, co robię, musi mieć jakiś cel. Jak w ciągu dnia nie zrobię czegoś konkretnego, uważam ten czas za stracony. Ostatecznie zmuszam się do zrobienia prania, wtedy mam zaliczone zadanie. Dopiero potem pozwalam sobie na odpoczynek, który też łączy się z wykonaniem zadania - np. skończeniem jakiejś szydełkowej robótki.

Dla czystej przyjemności właśnie pomalowałam paznokcie, czego będę pewnie zaraz żałować, bo mi się bankowo zepsują. Już udało mi się jednego dotknąć podczas pisania na klawiaturze. Dla przyjemności codziennie wciągam jednego pączka, co zemści się na mnie niedługo, gdyż już teraz nie mieszczę się w swoje spodnie. Dla przyjemności (a trochę z poczucia obowiązku) codziennie rano kładę się na kolczastej macie, którą dostałam od siostry (chyba na urodziny). To tylko kilka minut dziennie, a tak ciężko się do tego zabrać. Za to efekty daje się odczuć niemal od razu. Dla przyjemności kupiłam też matę do jogi, chociaż od razu czułam, że to będzie kolejny sprzęt sportowy "do kurzenia się". Podobnie było z hula-hop. Parę razy nim pokręciłam, po czym stwierdziłam, że boli mnie od tego głowa. A brzuch jak nie był płaski, tak dalej nie jest. Ale cóż, urodziłam dwójkę dzieci.

A propos. Czy ma ktoś sprawdzony sposób, jak przekonać małego uparciucha do ubrania się? U nas codziennie toczy się walka o każdą skarpetkę. Dzisiaj I. bez podania powodu (choć uparcie zapewniał, że taki istnieje) zaczął ściągać kurtkę i spodnie. Najpierw wcisnął się w stanowczo za małe dżinsy (dżinsy!). I choć byłam z niego szalenie dumna, że ubrał się sam i to tak szybko, musiałam zażądać zmiany. Pod koniec byłam już w takim stanie, że chciałam mu pozwolić na spacer do samochodu bez kurtki i skarpetek, a padał deszcz. Dopiero w windzie I. przyznał się, że było mu w tej kurtce ciasno. Nagroda dla beznadziejnej matki trafia do...


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor