Posty

Wyświetlanie postów z 2019

Zrelaksowany leniwiec

Paweł wprowadził mnie dziś z samego rana w tryb zrelaksowanego leniwca. No dobra, było już bliżej ósmej niż bladego świtu, przez co jestem (jak zwykle z resztą) spóźniona. Nie przeszkadza mi to jednak w pisaniu między gryzem kanapki a myciem dzieciom zębów. Coś oderwać się nie mogę od kartki i tylko przelotnie zastanawiam się, co to będzie z tą naszą punktualnością, gdy syn mój zacznie chodzić na zajęcia w zerówce! Ponadto brzydka pogoda chyba odpuściła nam na kilka dni, dzięki czemu migrena akurat dzisiaj nie czai się gdzieś z tyłu głowy. Energia mnie rozpiera, zatem mam już za sobą zakupy, pranie, na wpół posprzątaną kuchnię i wypitą kawę. Że o odprowadzeniu Ignasia do przedszkola nie wspomnę, choć ostatnimi dniami jest to nie lada wyczyn przez tą aferę z nakładaniem butów. Wspominałam już, że pani M. przyłapała mnie na nakładaniu Ignasiowi butów? I zaczęło się, bo okazuje się, że przedszkolaki, nawet takie małe, nakładają buty sobie same. Cóż było robić? Przecież nie podważę autor

Tylko spokój moze nas uratować

Dopóki o tym pamiętam, jest OK. Powtarza to ciągle, jak mantrę pani A., opiekunka z przedszkola, złota dusza. Do bólu cierpliwa i pełna empatii. Nie tylko wobec dzieci, ale także rodziców. Sypie mądrościami z rękawa. I zawsze ma dobre słowo na skołatane nerwy i poszarpaną duszę. To od niej co chwilę słyszę, że jestem dobrą i mądrą mamą. I że świetnie sobie radzę. Podnosi mnie na duchu przy każdej okazji. To dobrze usłyszeć takie słowa od kogoś, kto patrzy na nas obiektywnie, nie zna nas prywatnie. I przede wszystkim ma na celu dobro naszego dziecka, nie nasze. Przy takich mądrych osobach dobrze się wie, że wszystko jest właśnie OK. Oprócz tego, że ja jestem mądra, mam też mądre dzieci. Pani S. powiedziała też, że mam być dumna z syna. I że dobrze robię, nie chroniąc go na każdym korku. Że pozwalam mu być wśród innych dzieci, rozwijać kontakty społeczne we własnym tempie i na własnych zasadach. To jest ważne, żeby dziecko nauczyło się funkcjonować w społeczeństwie tak wcześnie, bo nie

Piątek trzynastego

Obraz
Nie taki znowu pechowy Jedyny pech, jaki mnie dzisiaj spotkał, to rozlana woda w torbie. Można powiedzieć, że z początku postanowiłam to olać, ponieważ było to "nie na moje nerwy". Zwłaszcza że akurat szukałam czapki (sic! znowu one) dla syna, gdyż zerwała się wichura i zbierało się na spory deszcz. Nawet przed tym deszczem zdążyliśmy wrócić do domu. I nawet mopa z balkonu zdążyłam ściągnąć, przed tym deszczem (pranie ściągnęłam przed wyjściem z domu, ot, intuicja kobieca). Szczęście jednak największe, tak na ukoronowanie drugiego tygodnia w przedszkolu - zdążyłam Ignasia odebrać , zanim padł na twarz. To jednak jest zasługa tylko i wyłącznie pani N., która najpierw w czas po mnie zadzwoniła (Gaba akurat przestała histeryzować i zajadała kotlety rybne w samej pieluszce, więc jak huragan zgarnęłam ją i te kotlety pod pachę i załadowałam do auta), a potem mojego trzylatka skutecznie od snu odwodziła. Tak skutecznie, że zasnął dopiero przed dwudziestą pierwszą. I nawet w auc

Sezon na czapki, sezon na szaliki

I znów zaczyna się jesień. Najfajniejsze jest w niej to, że można bez zbędnych wyjaśnień nakładać na głowę czapkę zawsze wtedy, gdy włosy nie chcą się ułożyć. Przecież tak dzisiaj mocno wieje. Myślałam, że w tym roku trochę mi szkoda będzie, bo moje włosy zaczynają mieć przyzwoitą długość i nawet ładnie się układają, ale dzisiaj rano zmieniłam zdanie. Zrobiły się takie mięciutkie, że nie mogłam ich nawet porządnie związać. Tylko jak na złość było na tę czapkę za ciepło. Poszukiwany, poszukiwana A skoro już w temacie czapek jesteśmy. Podczas zakupów w dyskoncie w pewnej chwili zauważyłam, że Gaba nie ma na głowie swojej czapki. Małpeczka moja kochana po prostu już nie chciała jej nosić i niczym roczny niemowlak wyrzuciła ją z wózka. Co my się jej naszukaliśmy to nasze. My - czyli ja, pan ochroniarz, trzy panie kasjerki oraz dwie miłe panie - jedna w kolejce, druga na sklepie. Ostatecznie czapkę znalazła starsza pani. Czapka leżała w zupełnie innym rejonie niż moja trasa po sklepie. J

Zagadka zaginionego sznurka

Okrągły rok temu w pełnym stresie prowadziłam swoje maluchy po raz pierwszy do żłobka. "Dwójkę na raz?" - wszyscy się dziwili i teraz już rozumiem, dlaczego. Ach te plany związane z karierą przemijającą niczym moje dzieciństwo. Tak - dzieciństwo, nie młodość. Bo ja dopiero niedawno zrozumiałam, że nie jestem już dzieckiem. Mimo męża z pięcioletnim już stażem (najlepsze życzenia kochany!) i dwójki dzieci na koncie. Stopniowo dociera do mnie, że jestem dorosła. Chyba dlatego ostatnio się tak dziwnie czuję. Trochę spokojniejsza, a jednak coraz bardziej pewna siebie. No i te migreny. Niezły dodatek. Nie pozwalałam mężowi mówić, że jesteśmy starzy. O nie! Jak chce, niech starzeje się sam teraz, ja zaczynam rozwijać żagle i żyć pełnią życia. Przynajmniej w teorii. Miałam nadzieję, że w tym roku ominie mnie koszmar zwany adaptacją, skoro moje dziecko chodzi do przedszkola od kwietnia. Ignaś jednak miał przez ponad tydzień kryzys, z którego już powoli wychodzimy. Na szczęście.

Mamo, dlaczego w naszym domu nie ma podkładek?

Obraz
No właśnie, dlaczego??? - pomyślałam spanikowana. Zaraz potem zaczęłam tworzyć w głowie projekty podkładek szydełkowych, szybko jednak z nich rezygnując - przecież nie o to chodzi, by ciągle je prać. Następnie przypomniałam sobie, że jednak mamy w naszym domu podkładki! Przecież lata świetlne temu kupiłam całkiem bezsensu ogromne podkładki, które zalegały tylko do tej pory w szufladzie. Wyciągam je z tej szuflady, nie takie znowu zakurzone i z miną zwycięzcy prezentuję mojemu trzyletniemu. On tak patrzy z rezerwą i mówi: "Mamo, w przedszkolu mamy mniejsze". Później tego samego dnia dotarło do mnie, że też mogę mieć mniejsze, niekoniecznie kupując nowe. Ciach-ciach różową podkładkę na pół i voila! I jeszcze ciach-ciach białą, tak na wszelki wypadek. Wieczorem, dumna z siebie, macham dziecku przed oczami różową małą podkładką. Ach ta radość trwająca całe pięć sekund, nie do opisania. Pada zażalenie: "Mamo, a czemu różowe...?". Ha! Są też białe dziecko drogie, masz n

Póki pamiętam...

Gaba właśnie łaskawie zasnęła - o dziwo podczas słuchania książki (słodko woła "Patataj, patataj" połączone z "po-tytaj" [czyt. poczytaj]). Oznacza to, że mam jakieś dwadzieścia minut dla siebie. Na druty już trochę za późno, zatem nadrobię trochę zaległości. Ignaś dzisiaj przeszedł samego siebie - tak jak pisałam na "fejsbuku". Podczas powrotu do domu z obiecanych lodów wpadł w histerię, bo najpierw tata nie chciał wziąć za rękę cioci Oli, a potem mama nie chciała zrobić tego samego z wujkiem Gabrielem. Na sam koniec to ja przeszłam samą siebie i doprowadziłam go do płaczu, niszcząc w furii jego tory... Potem zaraz zasnął, jak już obiecałam mu, że zaraz wszystko ułożę od nowa. Okazuje się, że chyba jednak nie potrzebuję tej sprzątaczki, bo sama ogarnęłam większość chaty w jakieś dwie godziny - może nie aż tak dokładnie, ale się błyszczy. Nawet Paweł był zdziwiony, jak wszedł do domu. Myślę, że skoro już jesteśmy w temacie sprzątania, wykorzystam to mi

Spójrzmy prawdzie w oczy, trochę mi to macierzyństwo nie wychodzi

Ostatnio myślę tylko o tym, jak bardzo sobie nie radzę jako matka. Niepotrzebnie pewnie, bo w tej chwili mam ciepłą kawę przed nosem i prawie zeżartego pączka (świeżego!), jedno dziecię śpi, drugie bezpieczne w przedszkolu. Tylko z rana zębów nie umyły, ale podobno raz dziennie wystarczy. Poza tym możecie być ze mnie dumni, bo w dwa dni załatwiłam zaległe wizyty u czterech lekarzy, a na piątego już czekamy. Nie udałoby się to bez wsparcia mojej wspaniałej teściowej, która biegała za moją żywotną latoroślą, podczas gdy mój mąż był w delegacji. Dodatkowo, podczas gdy my siedziałyśmy w poczekalni, moje mieszkanie doprowadzało się do stanu użyteczności - może nie całkiem samo, ale satysfakcja podobna, a efekt jeszcze lepszy. Tylko potem ciężko niektóre rzeczy znaleźć, co doprowadza do absurdalnych akcji poszukiwawczych. Wzmaga to trochę poczucie dezorganizacji, jakiego ostatnio często doświadczam, ponieważ zmęczenie powoduje zaniki pamięci, jeśli chodzi o położenie przedmiotów, a dzieci ro

Demon prędkości

Muszę się Wam pochwalić! Mój trzyletni syn zaskoczył nas dzisiaj rano umiejętnością dodawania, natomiast przed chwilą, podczas spaceru - odejmowania. W tej chwili natomiast sam sobie włącza Netflixa i Psi Patrol, co jest już mniej chwalebnym, ale nadal osiągnięciem. A było to tak. Rano Ignaś przyszedł do mnie do łóżka taaaki zmęczony, bo oczywiście wczoraj za późno poszedł spać. Ja z resztą też nie mogłam się podnieść z łóżka po wczorajszej zumbie, na którą udało mi się dotrzeć tylko dzięki wspaniałomyślności mojej kochanej siostry i jej faceta, ponieważ dotarli do mnie w jakieś pół godziny po zgłoszeniu alarmu (Paweł akurat wczoraj był wykończony i po pracy padł jak mucha). W każdym razie leżeliśmy w łóżku z Ignasiem i nadrabialiśmy przytulaski. W pewnym momencie rozmowa zeszła na zwierzęta i ich nogi (nie pytajcie). Ignaś oznajmił, że zwierzęta mają z przodu dwie nogi i z tyłu dwie, a razem to będzie cztery (sic!). Następnie dodał, że jakby w środku też miały dwie nogi, to już raze

(Za)długi weekend majowy

5 maja poczułam wiatr w żaglach i skrzydłach, gdy pomyślałam, że nie piszę tu tylko i wyłącznie dla siebie, ale też dla tych wszystkich, którzy być może właśnie siedzą w robocie i się nudzą (szczególne pozdrowienia dla Patryka i Dareczka od Waszej Walentynki :*). Miałam opublikować ten tekst w poniedziałek ze specjalnymi życzeniami urodzinowymi dla Wojtka, który należy do ścisłego grona moich followersów. Najlepsze życzenia Wojtku, spóźnione, ale szczere :* Za nami przydługi trochę weekend majowy. Nie wiem jak Wam, ale nam dłuży się już od świąt, których w tym roku nie mieliśmy, a po których została tona żarcia, na które nikt nie miał ochoty nawet patrzeć. A wszystko za sprawą wirusa, który dopadał po kolei każde z nas. Ci, którzy śledzą nas na Facebooku dobrze wiedzą, że w Wielką Sobotę wylądowałyśmy z Gabryśką na Krysiewicza z wirusowym zapaleniem płuc. Zakładam, że to przez nieodpartą chęć świętowania urodzin Ignasia w szerszym gronie, których nie potrafię sobie zwyczajnie odmów

Przedszkolaczek

Za nami pierwszy dzień w przedszkolu! I to taki na serio. Przez pierwsze dwie godziny Ignaś nie chciał mnie wypuścić, ale potem dał się przekonać i został na resztę dnia sam. Miałam go odebrać przed czternastą, ale najpierw Gabrysia spała, potem jadła zupę, a potem trzeba było wypić ciepłą kawę. No i jak już wszystko było zrobione, zawołałam do Gaby, że idziemy dada po Ignasia, a ona spojrzała na mnie poważnie tymi swoimi wielkimi oczętami i powiedziała jedno słowo: "kupa"! Jak już dotarłyśmy do przedszkola, dochodziła piętnasta. Pełna obaw i wyrzutów sumienia weszłam do środka, gdzie powitał mnie syn słowami: "Mamo, za wcześnie przyszłaś" (teraz zaczęłam podejrzewać, że użył cytatu ze Świnki Peppy, kurczę, dobry jest). Zaraz potem panie przedszkolanki, jedna po drugiej, poinformowały mnie, że Ignaś powiedział, że dobrze, że mama sobie poszła. Także okres adaptacji uznaję za zakończony. Jednak chyba tęsknił trochę, bo wieczorem zabronił mi iść na

A co guga Gabrysia?

Cały czas chwalę się tym, co mówi Ignaś (przyznam, że te jego powiedzonka trzymają mojego bloga na jako takim poziomie), a zapominam wspomnieć o nowościach w słownictwie Gabryśki. Niesłusznie! Dzisiaj podczas wieczornego czytania bajek, gdy pokazałam jej bociana i poprosiłam, żeby powtórzyła "kle-kle", popatrzyła na mnie mądrymi oczętami i powiedziała "bocian"! Zaraz potem zaczęła krzyczeć coś na kształt "patataj, patataj" (jak w tym wierszu Konopnickiej), udając, że czyta. Gabrysia to jest wielka dama, bo dzisiaj sama siedziała na dorosłym krześle. O mało z niego nie zleciała, ale udało jej się zejść także samej. Sama też siada na nocnik lub kibelek, gdy towarzyszy bratu w łazience. Ostatnio z tego kibelka niestety spadła podczas schodzenia, bo matka jej zapomniała, że to przecież jeszcze małe dziecko i wyszła z łazienki na moment. Przyznam, że przez myśl mi nie przeszło, że ona będzie chciała z tego kibla zleźć. Dzisiaj ta mała wariatka zjechała ze z

Serduszkowa awaria

Powiatowy Urząd Pracy Wybraliśmy się dzisiaj tramwajem na Wildę. A dokładniej do Urzędu Pracy po podpis. Nie byłoby to możliwe, bez ofiarnej pomocy Gabriela, chociaż narobił mi stracha, spóźniając się kilka minut. W tym krótkim czasie jego nieobecności przez moją głowę przeleciały setki scenariuszy planów awaryjnych, w których sama muszę wyjść z dziećmi z domu, pojechać tramwajem, znaleźć drogę do urzędu i odbyć w nim wizytę. Jeszcze trzy pierwsze punkty to dla mnie easy mode. Ale kręcenie się z wózkiem po budynku pełnym schodów jest nie dla mnie. Na szczęście nie musiałam jechać tam sama. Ignaś był zachwycony długą przejażdżką. W pierwszą stronę powtarzał za Iwoną nazwy wszystkich przystanków. Musielibyście słyszeć "Wierzbięcice" w jego wykonaniu. Zachwycały się nim dwie starsze panie, które zdradziły mu, że w Pasiece mieszkają pszczoły. Dzieci były dzisiaj wyjątkowo grzeczne. Ignaś się słuchał, a Gabrysia nie awanturowała się przy wsadzaniu do wózka. Teraz to jest wi

Chroniczne zmęczenie

Obraz
Codziennie budzę się z myślą, czy kiedyś jeszcze się wyśpię? Chodzę jak zombie nie dlatego, że długo siedzę wieczorami. Wiadomo, każdy dorosły, chce mieć coś z życia. Nie, nie dlatego. Wczoraj położyłam się spać nawet wcześnie. Że tak powiem, z dziećmi. Po godzinnym skakaniu w rytmie zumby moje mięśnie w końcu się odprężyły. Pierwszy raz od dawna nie bolały mnie plecy, jak zasypiałam. Przyznam, że trochę się tą zumbą stresowałam, zwłaszcza, jak szalona trenerka kazała nam ustawić się parami. Zwyczajnie zdziczałam z tymi dziećmi i unikam sportów kontaktowych. Oraz kontaktu z innymi ludźmi w ogóle. A podobno według mojego horoskopu to właśnie ludzie pomagają mi nie oszaleć. Szybko jednak przestałam się przejmować opinią innych o tym, jak też głupio mogę w tym tańcu wyglądać. Zwłaszcza w opasce i spodniach dresowych brudnych od tłustych plam. Bo ostatecznie okazuje się, że nikogo przecież to nie obchodzi. Każdy przychodzi tam dla siebie, nie na pokaz dla innych. Za tydzień idę znowu, na

It's zumba time!

Obraz
Dzisiaj dzień zumby! Z okazji Dnia Kobiet same musimy się trochę porozpieszczać, dlatego Natalia zabiera mnie na zumbę wieczorem. Pawełek teoretycznie rozumie, że spodobało mi się wychodzenie z domu bez dzieci, ale jednocześnie uważa, że nie powinnam się aż tak rozkręcać, ponieważ... no... ten... dzieciaki będą tęsknić. Mamy już z Natalią zaplanowany również czwartek. Ona będzie wybierać nowe oprawki do okularów, a ja pewnie kupię jakieś buty. Ale ciii, nie mówcie Pawełkowi. Ostatnio zaczytuję się w kryminałach Kasi Puzyńskiej. Dziewczyna tworzy naprawdę ciekawe historie, jednak ciągle dopatruję się niedociągnięć w języku i fabule. Pewnie dlatego, że mam to we krwi i dodatkowo celowo się czepiam. Jakby nie było przeczytałam już cztery części jej sagi o Lipowie, polecam każdemu. Jednak nie ma to jak stary dobry kryminał skandynawski. Pożyczyłam od Natalii "Szwedzkie kalosze" Mankella i już miałam się za nie dzisiaj zabrać, kiedy okazało się, że to drugi tom! Rozpacz i ubolew

Po dwóch miesiącach nieobecności

Z tego co widzę, ostatni post był dokładnie dwa miesiące temu. A próba napisania następnego odbyła się 10 stycznia, czyli dokładnie w moje jeszcze-nie-trzydzieste urodziny. Chyba starałam się w nim podsumować poprzedni rok oraz całe życie. Całe szczęście post nie został jednak opublikowany. W tym czasie utrzymywałam z Wami niejako kontakt prowadząc mojego niby-fanpage'a na Facebooku. Też rzadko. Niestety jak zwykle winna jest choroba dzieci. Od prawie trzech tygodni jednak są one zdrowe, odpukać. Co się stało, że wyzdrowiały? Ostatecznie zrezygnowaliśmy ze żłobka, gdy Ignaś zaraził Gabrysię zapaleniem oskrzeli. To znaczy Ignaś miał zapalenie oskrzeli, a z Gabrysią prawie wylądowaliśmy w szpitalu z powodu zapalenia płuc. Co się najedliśmy stresu, to nasze. Nie należę do rodziców, którzy z lekkim sercem potrafią potem opowiadać, jak to trzy razy z małym dzieckiem byli w szpitalu i że to takie normalne, że małe dzieci w żłobkach chorują. No nie. To nie jest normalne. Wystarczyłoby, że

Home sweet home

Dojechaliśmy bezpiecznie. Autostradą. Warunki pogodowe dobre. Oczywiście trafił się jeden jedyny dzień, kiedy przydałyby się moje okulary przeciwsłoneczne, a po nich ani widu, ani słychu. Znalazłam za to pomadkę, którą dawno uznałam za straconą (w torebce była, no bo gdzie), a także antenkę od niani elektrycznej, która zapodziała się po ostatnich naszych wojażach. Paweł wyznał w aucie, iż cieszy się, że nasze życie Nomadów się skończy i osiądziemy na stałe. Droga przez Płoty nie była najgorsza, ale cieszę się, że w tamtą stronę jechaliśmy przez Golczewo. Strasznie stresuje mnie jazda koło tych wszystkich pachołków. Są one dla mnie słabo widoczne. Mieliśmy szansę pobić nasz rekord trwania podróży, ale władowaliśmy się w korki w Poznaniu. Na Obornockiej. Przez przypadek zupełny. Ale nie było najgorzej. Oczywiście wtedy zaczął padać śnieg, a drogi pokrył lód. Na ostatnim skrzyżowaniu auto lekko się ślizgnęło, ale jechałam wolno i ostrożnie, to też obyło się bez nerwów. Na dzieci czekał