It's zumba time!

Dzisiaj dzień zumby! Z okazji Dnia Kobiet same musimy się trochę porozpieszczać, dlatego Natalia zabiera mnie na zumbę wieczorem. Pawełek teoretycznie rozumie, że spodobało mi się wychodzenie z domu bez dzieci, ale jednocześnie uważa, że nie powinnam się aż tak rozkręcać, ponieważ... no... ten... dzieciaki będą tęsknić. Mamy już z Natalią zaplanowany również czwartek. Ona będzie wybierać nowe oprawki do okularów, a ja pewnie kupię jakieś buty. Ale ciii, nie mówcie Pawełkowi.

Ostatnio zaczytuję się w kryminałach Kasi Puzyńskiej. Dziewczyna tworzy naprawdę ciekawe historie, jednak ciągle dopatruję się niedociągnięć w języku i fabule. Pewnie dlatego, że mam to we krwi i dodatkowo celowo się czepiam. Jakby nie było przeczytałam już cztery części jej sagi o Lipowie, polecam każdemu. Jednak nie ma to jak stary dobry kryminał skandynawski. Pożyczyłam od Natalii "Szwedzkie kalosze" Mankella i już miałam się za nie dzisiaj zabrać, kiedy okazało się, że to drugi tom! Rozpacz i ubolewanie zamiast lektury. I poszukiwanie ebooka. Dzisiaj skończyłam czytać rozmowy Marii Czubaszek z Arturem Andrusem ("Każdy szczyt ma swój Czubaszek"). Ciekawa kobitka. Okazało się (chociaż inni pewnie wiedzieli o tym od dawna), że prowadziła bloga. Muszę go odkopać z czeluści Internetu (a możliwe, że i kupić w wersji papierowej).

Dzisiaj odpuściłam sobie spacerowanie z powodu wiatru. Nie chciałam, żeby nam pourywało główki, albo żeby moje dzieci odleciały gdzieś. Za to wczoraj zrobiliśmy sobie z maluchami małą wycieczkę samochodową po naszym osiedlu. Miałam ubaw po pachy, bo Ignaś uparł się, żeby przestawić samochód. Zapakowałam dzieciaki do auta i ruszyłam. Gdzieś w połowie osiedla, zaraz za kościołem, znalazłam wolne miejsce i zaparkowałam. Spacerkiem poszliśmy po rogale, a potem na plac zabaw. W tamtej części osiedla przynajmniej nie wiało. Niby tak blisko od domu, a jednak wygodniej było podjechać samochodem. Tylko niepotrzebnie wózek brałam, bo w sumie z niego nie korzystaliśmy, tylko musiałam składać i rozkładać tę kobyłę trzy w jednym z dostawką. Ale co tam. Na koniec Ignaś uparł się, żeby wejść do bloku "podjazdem", Gabrysia natomiast uparła się, żeby nie wsiadać do wózka. Niewiele myśląc wstawiłam wózek do pomieszczenia z windą, weszłam za  Ignasiem po schodach z Gabą na rękach, a następnie wszyscy zjechaliśmy windą po wózek. Trzeba być elastycznym, jak chce się coś ugrać.

Wczorajszy dzień minął pod znakiem potężnej migreny spowodowanej niewyspaniem, niskim ciśnieniem i sama nie wiem, czym jeszcze. Na domiar złego pani z dołu zaczęła remont łazienki, więc cały dzień robotnicy skuwali kafelki. No ale ja się remontów nie będę czepiać przez najbliższą dekadę, po tym co my tej biednej kobiecie zafundowaliśmy dwa lata temu przedłużającym się generalnym remontem naszego mieszkania. Sąsiadka przynajmniej nas w sobotę ostrzegła.

W ciągu ostatnich dwóch miesięcy zdążyłam wpaść w szał prasowania. Kto zna mnie dobrze, wie, że to raczej do mnie nie pasuje. Nie żebym lubiła chodzić w pogniecionych ciuchach. Wręcz przeciwnie! Uważam, że nawet dziecięce ciuszki, które co chwilę się pierze, są jeszcze piękniejsze, gdy są wyprasowane. W naszym życiu przed dziećmi jednak prasowanie mijało się z celem, ponieważ Paweł i tak wszystko w swoich szufladach przewracał, tarmosił i upychał. To znaczy nadal tak robi. A tak dla siebie samej prasować to już w ogóle bez sensu. Nie mniej prasując regularnie ciuchy dzieciom naprawdę odprężałam się. Miałam czas tylko dla siebie, wyobrażając sobie, że jednocześnie robię coś pożytecznego. Walczyłam przecież z wirusami! I jednocześnie obejrzałam cały sezon "Plotkary". Na szczęście przy drugim wrócił mi rozum. Od jakiegoś czasu porzuciłam znowu żelazko. W myśl zasady, że jak ciuchy leżą w koszu dłużej niż trzy dni, to już na pewno nie znajdę na nie czasu. Wolę mieć je pogniecione, ale w szafkach.

Wczoraj Ignaś podczas zabawy w samotności ułożył ślicznie autka na parkingu narysowanym na dywanie! Spójrzcie sami, jak równo:



Gabrysia za to śpiewa swoją wersję kołysanki: "AAA kotki trzy!". A to wszystko przez Ignasia, który ją trochę strollował, gdy Paweł powiedział "aaa kotki dwa", on odparł właśnie, że kotki trzy. I tak zostało. Gabrysia mówi też "pociąg", i że robi "czu-czu", a także "jajo". Ostatnio nauczyła się wołać "to boli" i przez cały wieczór biegała z tym zdaniem na ustach.

Ja za to cały wczorajszy dzień zmarnowałam na szukanie butów w Internecie. Obejrzałam chyba z osiemset par, po czym dzisiaj z rana doszłam do wniosku, że to bez sensu, bo i tak ich bez mierzenia nie kupię.

Dzisiaj dzieciaki rozbawiły mnie podczas jedzenia zupy. Już po cichu wspomnę, żeby nie zapeszyć, że Gaba zjadła tę zupę całkiem sama! Oboje zaczęli sobie wycierać brudne buzie chusteczkami w trakcie posiłku. Ignaś już wcześniej tak robił, podczas jedzenia spaghetti. Widać bardzo przeszkadza mu, gdy ma coś brudne. Na przykład bluzeczkę polaną wodą po myciu rąk.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor