Po dwóch miesiącach nieobecności

Z tego co widzę, ostatni post był dokładnie dwa miesiące temu. A próba napisania następnego odbyła się 10 stycznia, czyli dokładnie w moje jeszcze-nie-trzydzieste urodziny. Chyba starałam się w nim podsumować poprzedni rok oraz całe życie. Całe szczęście post nie został jednak opublikowany. W tym czasie utrzymywałam z Wami niejako kontakt prowadząc mojego niby-fanpage'a na Facebooku. Też rzadko. Niestety jak zwykle winna jest choroba dzieci. Od prawie trzech tygodni jednak są one zdrowe, odpukać. Co się stało, że wyzdrowiały? Ostatecznie zrezygnowaliśmy ze żłobka, gdy Ignaś zaraził Gabrysię zapaleniem oskrzeli. To znaczy Ignaś miał zapalenie oskrzeli, a z Gabrysią prawie wylądowaliśmy w szpitalu z powodu zapalenia płuc. Co się najedliśmy stresu, to nasze. Nie należę do rodziców, którzy z lekkim sercem potrafią potem opowiadać, jak to trzy razy z małym dzieckiem byli w szpitalu i że to takie normalne, że małe dzieci w żłobkach chorują. No nie. To nie jest normalne. Wystarczyłoby, żeby rodzice przyprowadzali do placówki całkiem zdrowe dzieci.

Trochę ciężko było rozstać się ze żłobkiem w przypadku Ignasia. Z Gabrysią nie miałam żadnych oporów, bo ona taka mała jest jeszcze. Ignaś za to miał tam bardzo ciekawe zajęcia. Znaleźliśmy mu już małe przedszkole, do którego uczęszcza też jego kuzynka, także w końcu będą się widywać częściej.

Póki co drugi miesiąc dzieci siedzą ze mną w domu. Powiem tak, myślałam, że będzie mi ciężej, ale najgorsze mam już za sobą. Największy kryzys przeżyłam chyba w ostatni poniedziałek. Paweł w delegacji w "Mochanium" (jak to pięknie przestawia Ignaś), a Ignaś zamiast iść na dwór, wolał jeździć w kółko po salonie rowerkiem. Pomyślałam, że przecież nie będę się z nim szarpać. Ale w sumie mogłam. Następnego dnia wykorzystałam pomysł mojej mamy, która podpowiedziała mi, żebym umówiła się z nim na konkretną godzinę. I wiecie, że pomogło! Nie tylko Ignaś co chwilę pytał, która jest teraz godzina, ale i ja się bardziej spięłam, żeby się na ten dwór "nie spóźnić". Nawet udało nam się w czwartek zdążyć na szczepienia na - uwaga - dziewiątą piętnaście!

Mieliśmy sporo szczęścia, bo akurat była pusta poczekalnia. Zaraz jednak pani w recepcji wytłumaczyła, że dwie osoby nie przyszły. Nie podobało mi się za to, że już po samym szczepieniu, które poszło nawet sprawnie, siedzieliśmy na korytarzu z chorymi ludźmi. Mnie swego czasu w takiej sytuacji wygonili.

Aktualnie korzystam z wolnej chwili, bo dzieci i mąż śpią, chociaż jest środek dnia. Pawełek zasnął razem z Ignasiem. Ja natomiast czekam, aż Ola spakuje się do końca i zje obiad, bo mam jej pomóc w przewiezieniu rzeczy do nowego mieszkania. Tak, to dzisiaj! Niedługo przylatuje Gabriel, zatem przyda im się trochę przestrzeni. Odłożyłam też na bok mój dywanik, chociaż zostały mi już do zrobienia ostatnie cztery rzędy (sic!). A to wszystko dlatego, że zbliżają się urodziny Zielnej, a ja nie mam dla niej prezentu. Przypomniała mi wczoraj, że trochę zakurzyłam swoją inicjatywę.

Nie dalej jak kilka dni temu dostałam natchnienia (można tak powiedzieć? Ostatnio często zdarza mi się gubić słowa...). Wracałam z dziećmi ze spaceru i przyszedł mi do głowy pomysł na artykuł. Postanowiłam opisać jeden z absurdalnych tematów, poruszanych na grupach dla [fajnych] rodziców. W takich miejscach padają naprawdę różne pytania. Ostatnio dziewczyna przebiła wszystko, prosząc o rady dotyczące włosów. Nie byłoby w tym jeszcze nic dziwnego, gdyby nie to, że chodziło o jej włosy po nieudanej koloryzacji. Już dawno zrezygnowałabym z członkostwa w tej grupie, gdyby nie dobry ubaw, który mam czytając rzeczy o takim poziomie absurdu.

Wzięłam na warsztat pytanie: "Co kupić świeżo upieczonej mamie?". Oczywiście mamy nowonarodzonych dzieci dobrze znają odpowiedź: to zależy. Zależy od tego, co dana mama lubi dostawać w prezencie. Czyli temat rzeka. Bo to przecież bardzo osobista sprawa. Spotkałam się kiedyś z teorią, że należy mamie dawać coś kobiecego, żeby nie czuła się zaniedbana przez otoczenie. Bo odtąd wszyscy będą tylko i wyłącznie pamiętać o dziecku. A tu w tle jest jeszcze kobieta, która tą kobietą być nie przestała! Wystarczy dać nawet takiej lakier do paznokci, żeby to sobie ładnie podkreśliła. I ja się z tym zgadzam. Swego czasu dostałam od swojej mamy z okazji narodzin dziecka (jednego i drugiego oddzielnie) biżuterię. Taką kobiecą, nie jakieś tam małe stópki i grawery imion. A że lubię dostawać biżuterię, to się ucieszyłam, bo będę miała pamiątkę na lata.

A ponieważ inne kobiety lubią dostawać inne rzeczy, wywiązała się dyskusja. Poniżej kilka najciekawszych punktów:

1) Personalizowany album na zdjęcia robiony metodą scrapbooking. Pomysł ciekawy, o ile ktoś ma talent, bo taki zamawiany to chyba nie będzie emanował eksplozją uczuć.

2) Kocyk - otulacz do sesji zdjęciowych, albo lepiej:

3) Sesję noworodkową. Ja to ogólnie jestem przeciwna ciąganiu noworodków na jakieś sesje zdjęciowe. Ładnie to niby potem wygląda, ale jakoś nie podążyłam za modą w tym wypadku. Nie wyobrażałam sobie, jak takie coś zorganizować przy tak nieobliczalnych istotach, jakimi są noworodki.

4) Zestaw do odbijania stópki i dłoni dziecka - też na pamiątkę.

5) Lampka ledowa w kształcie miłego zwierzaka, grająca kołysanki.

6) Różne rodzaje biżuterii - od bransoletek z grawerami, po zawieszki z napisem super mama. Ojciec w takim wypadku dostaje kufel piwa z napisem "I love tata", ale ja bym się nie odważyła z takiego pić alkohol.

7) Bardzo trafione i częste były kosmetyki - wszelakie ujędrniające balsamy, sole do kąpieli czy perfumy. Chociaż tymi ostatnimi przy dzieciach podobno nie powinno się spryskiwać, bo one nie lubią mocnych zapachów. Niektóre kobiety w czasie i po ciąży też nie - ja do dzisiaj pamiętam, jak dusił mnie zapach perfum koleżanki, która odwiedziła nas jakieś dziewięć miesięcy po urodzinach Ignasia. Ale już wtedy najwidoczniej musiałam być w drugiej ciąży. Za to od siostry dostałam sole do kąpieli, których jeszcze czasem mam przyjemność używać.

8) Najważniejszy okazał się czas, który jako przyjaciółki powinnyśmy świeżo upieczonym mamom podarować. Czas na kąpiel, na zakupy czy obejrzenie serialu. Żeby nie zwariować. Można dorzucić ciepły posiłek i mamy zapewnioną miłość do końca życia. Ja od mojej przyjaciółki dostałam właśnie jej czas, który poświęciła na posprzątanie pokoju mojego synka, kiedy ja jeszcze dochodziłam do siebie po porodzie.

9) Było też sporo rad, czego nie kupować - na przykład ubranek dla dzieci na wyrost. Sama długo bałam się nakładać dzieciom ładniejsze ciuszki ze sklepu w obawie, że się pobrudzą. Ostatecznie ładne sukienki i koszule leżały nieużywane, aż ktoś z nich nie wyrósł. Teraz już nie mam takich oporów i stroję maluchy, nawet do biegania po domu. Zawsze ceniłam sobie ubranka po starszych kuzynach i kuzynkach, bo sama nie umiem takich ładnych rzeczy wybierać.

10) Ktoś napisał, że należy przynieść kilogram cukru na osłodzenie życia - dobre, jak ktoś jest przesądny.

11) Zawsze dobrym pomysłem jest paczka pieluch, bo one są potrzebne ciągle. Można zrobić z nich tort. Też kiedyś kogoś takim obdarowałam, ale nie wiem, czy nadal są modne.

Tak teraz pomyślałam, że gdybym dostała fajną bluzkę do karmienia, to też bym się ucieszyła. Długo zwlekałam z kupnem takiej, bo myślałam, że to tylko na chwilę, a tymczasem moja córka skończyłam osiemnaście miesięcy i nadal cycka.

W sumie warto zastanowić się, co nasza przyjaciółka lubi najbardziej, i dać jej to, nawet jeśli nie przyda jej się w najbliższym czasie. Byle tylko sprawiło jej radość.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor