Serduszkowa awaria

Powiatowy Urząd Pracy

Wybraliśmy się dzisiaj tramwajem na Wildę. A dokładniej do Urzędu Pracy po podpis. Nie byłoby to możliwe, bez ofiarnej pomocy Gabriela, chociaż narobił mi stracha, spóźniając się kilka minut. W tym krótkim czasie jego nieobecności przez moją głowę przeleciały setki scenariuszy planów awaryjnych, w których sama muszę wyjść z dziećmi z domu, pojechać tramwajem, znaleźć drogę do urzędu i odbyć w nim wizytę. Jeszcze trzy pierwsze punkty to dla mnie easy mode. Ale kręcenie się z wózkiem po budynku pełnym schodów jest nie dla mnie. Na szczęście nie musiałam jechać tam sama.

Ignaś był zachwycony długą przejażdżką. W pierwszą stronę powtarzał za Iwoną nazwy wszystkich przystanków. Musielibyście słyszeć "Wierzbięcice" w jego wykonaniu. Zachwycały się nim dwie starsze panie, które zdradziły mu, że w Pasiece mieszkają pszczoły.

Dzieci były dzisiaj wyjątkowo grzeczne. Ignaś się słuchał, a Gabrysia nie awanturowała się przy wsadzaniu do wózka. Teraz to jest wielka dama, która też wszędzie chodzi na nóżkach, chyba że wiatr za mocno wieje. Wyobraźcie sobie spacer z dwójką maluchów, z których każde chodzi swoją drogą i słucha się matki w losowym momencie. A dodatkowo, kiedy Ignaś "nie ma siły iść i chce jechać na dostawce", Gabrysia właśnie wtedy musi biegać jak szalona. A gdy próbujesz taką wsadzić w bezpieczny wózek, drze się jak poparzona i wypycha bioderkami. No ale dzisiaj było spokojniej. Ignaś nawet wszedł ze mną do pokoju numer trzy, co okazało się dla niego problemem, bo chciał być w czwórce. Dostał kartkę do rysowania, ale nie dostał pracy, chociaż bardzo chciał. No cóż, nie on jeden. Mi pani zaproponowała (kolejny już raz!), żebym się wyrejestrowała, bo zaraz się zmienią zasady i nie będzie już profili, tylko trzeba będzie faktycznie interesantów wysyłać do roboty. No chyba, że ja bardzo do tej pracy chcę iść, to mogę zostać.

Na korytarzu pogadałam z mamą dwuletniego Bruna, która powiedziała, że mój Ignaś jest wysoki, chociaż jej syn był niewiele od niego niższy. Dziwnie brzmi taki komplement z ust bardzo wysokiej kobiety. Dla niej całodobowa opieka nad dzieckiem kosztem kariery zawodowej nie była żadnym problemem. Dodała, że ma czterdzieści lat. I tak sobie pomyślałam, że jak kobieta ma dziecko w późniejszym wieku, to chyba jakoś inaczej do niego podchodzi, niż na przykład dziewczyna w moim wieku (też jakaś młoda nie jestem już). W jej postawie widać było więcej cierpliwości (żeby nie powiedzieć miłości) do syna, więcej takiego oddania. Wyobrażam sobie, że muszą być razem bardzo szczęśliwi i wcale na siebie nie krzyczą. Mama Bruna powiedziała mi, że to dla niej żaden problem być z nim. Że nie chce oddawać go do żłobka, a może i nawet do przedszkola, bo nie chce, żeby łapał choroby od innych dzieci. Przyznałam jej rację i w duchu postanowiłam zrobić to samo dla Gabrysi.

A co było wcześniej...?

I co, Natalia nie przypilnowała mnie i znowu kontakt się urwał. Ale starałam się robić rzetelne notatki. Może nie codziennie, ale często. Na przykład 18 marca zanotowałam taki dialog z synem (rzecz działa się rano, zaraz po moim przebudzeniu, ale byłam już poza łóżkiem, z którego ostatnio co raz ciężej mi się wychodzi i co raz później):

I: Mamo, zrobisz mi i Gabrysi i sobie mleko z płatkami? - spytał Ignaś, marząc o śniadaniu (i zapominając, że mleka to ja nie bardzo, raczej tata).
M: Gabrysia chce mleko z płatkami? - spytałam zdziwiona, bo przecież to dziecko mało co chce jeść. - Tak powiedziała? - dodałam, chociaż rzeczone dziecko mało co jeszcze mówi.
I: Tak - potwierdził mój syn, całkiem poważnie. - Ona jest już duża, też ma prawo coś zjeść!

Dodam tylko, że większość tego mleka wylądowała jednak na podłodze, ale co dostało się do pyszczka, to jej. I oczywiście warto nadmienić, że ja Gabrysię karmię i to całkiem porządnie. Tylko ona większość tego jedzenia wyrzuca na podłogę.


7 marca  - Dzień kuriera

Ignaś zamęczał mnie taką grą z pytaniami. Nie mam tu na myśli jego ulubionego trybu "a czemu?". Paweł kupił mu takie karty z rysunkami, pytaniami i zagadkami. No i na jednej był struś. A potem dalej był podobny do niego sęp. I pytam się Młodego, co to za ptak. Ignaś odpowiada mi bez wahania:
- Struś. Ma bardzo ładny brzuszek.
- Sęp, kocie - odpowiadam mu, lekko rozbawiona.
- Sępkocie - wtóruje mi dziecko. I jak tu mądrze nauczyć?


7 marca mieliśmy też dzień kuriera, czyli mój ulubiony dzień w hm... ogóle? W takie dni, jak ten, dostaję nowej energii, bo mam na co czekać. Samo czekanie na przesyłkę, jest równie przyjemne, co jej zamawianie. Właśnie przed chwilą (20 marca) zamówiłam zasłonki do nowego pokoju Gabrysi (sic! małe dziewczę robi się dorosłe i zasłużyło na swój własny pokój. Zwłaszcza, że Ignaś jest silnie przywiązany do swojego), więc za kilka dni znowu będę miała na co czekać. Miła odmiana.

Ostatnio nie poszło mi za dobrze kupowanie książki w formacie ebooka, bo nagle pozmieniali ikonki w sposobie płacenia i spanikowałam. Niepotrzebnie teraz wszystko komplikują wielorakością wyboru. Już człowiek nie jest pewny, jak zrobić zwykły standardowy przelew z komputera, nie zaś szybkie błyśniecie telefonem. Wcześniej było o wiele łatwiej. Jednak mimo to nie wyobrażam sobie życia bez zakupów internetowych. Chodzenie po zwykłych sklepach - zwłaszcza z moimi dziećmi - jest nie tylko męczarnią, ale też zadaniem niemożliwym do zrealizowania. Więcej krzyków i szarpania, niż przyjemności. Myślałam, że uda mi się zrobić zakupy w Ikei przez internet, jednak stół, który mi się podoba jest dostępny tylko w salonie. Chociaż nawet zakupy w Ikei przestały mi się podobać, bo tylko tracę tam czas i głowę. I pieniądze. Nawet Gabriel zwrócił mi uwagę, że za często tam chodzę.

Awantura o kurtkę

W weekend udało się nam - dwójce dorosłych, jak mawia Ignaś - wspólnymi siłami wybrać kurtkę dla Ignasia w ciasnym sklepie pełnym innych rodziców i dzieci. Nie do końca jestem pewna, czy dokonaliśmy trafnego wyboru, ale przynajmniej Ignasiowi się podoba. No i oprócz tego znalazłam w końcu dzisiaj kurtkę, którą nosił jesienią, więc jakby co, też się nada. Oczywiście udało mi się też znaleźć wreszcie kurtkę dla Gabrysi. Obie te kurtki znajdowały się w torbach w szafie, gdzie wcisnął je mój uzdolniony pod względem sprzątania mąż, który na domiar złego nie bardzo pamięta, gdzie i co władował. Także naprawdę uważałam te rzeczy za stracone dla świata. Jednak dzisiaj się znalazły, ale brudne, więc w ten słoneczny dzień się suszyły. Obawiam się, że trochę przymroziłam dzieci dzisiaj, bo zwiodło mnie słońce i zrezygnowałam z grubych okryć, ale chyba nic im nie będzie.

Odstawiamy się od cyca

Muszę pochwalić siebie i Gabrysię. Powoli odstawiamy się od karmienia piersią. Stopniowo. Najpierw nie karmiłam jej z rana przez kilka dni. Potem dzięki spacerom udało się wyeliminować karmienie koło godziny czternastej. Po kilku dniach odstawiłyśmy także to po przebudzeniu koło szesnastej. Zamiast niego, mała wcina zupę! Aktualnie je z samego rana oraz wieczorem po kąpieli. Stopniowo przesuwamy godzinę kąpieli, żeby była co raz później. W poniedziałek było to zaraz po osiemnastej, natomiast dzisiaj dopiero przed dwudziestą! No i pozostają karmienia w nocy. Z tymi chyba będzie najtrudniej, bo wczoraj z pół godziny nosiłam ją na rękach, ale uparła się i nie chciała usnąć. Odstawiam ją od piersi nie dlatego, że jakaś tam kuzynka koleżanki sąsiadki mojej babci uważa to za dobry pomysł. Jestem już po prostu tym karmieniem zmęczona. Poza tym teraz, kiedy dzieci przestały wiecznie chorować, jestem trochę bardziej wypoczęta (trochę mniej wykończona?) i mam siłę stawiać opór urokowi mojej księżniczki kochanej. Nawet ostatnio pani doktor powiedziała, że lepiej wyglądam. Kiedyś sama dziwiłam się, jak można karmić takie duże dzieci piersią. No i proszę, widać można. Odstawianie Gabrysi od piersi jest bardzo żmudne i trudne. Ignasia odstawiłam w trzy dni, jak miał dziewięć miesięcy. Z perspektywy czasu wiem, że tamto posunięcie było mądrzejsze, bo jeszcze nie umiał się tak mocno szarpać o swoje. Teraz za to nadrabia i wtóruje Gabrysi. Woła, że chce "cici" i otwiera szeroko paszczę w moją stronę.

Idealna pomidorowa nie istnieje

Zdaje się, że udało mi się w końcu trafić na idealną zupę pomidorową. Taką z odpowiednią ilością ryżu, żeby była gęsta tak, jak lubię - taki ryż z zupą pomidorową. Gabrysia uwielbia go tak jak ja. Według mojego uznania będzie to pół szklanki ryżu na litr zupy. Jednak gdy ostatnio zrobiłam półtora litra zupy i trzy czwarte szklanki ryżu, proporcja już się nie zgadzała.

Dzień kobiet

8 marca zanotowałam, że najważniejszą umiejętnością, jaką każdy rodzic powinien nabyć, jest wyrobienie sobie odporności na dziecięce wrzaski. Zawsze z zazdrością patrzę na rodziców, którzy z kamiennym spokojem idą obok rozwrzeszczanych dzieciaków. Ja nie potrafię słuchać krzyków Gabrysi. Huczy mi od nich w głowie i tracę rozum. Zaczęłam jej mówić nawet, że jak chce sobie popłakać, to niech idzie do swojego pokoju. I wiecie, że odwraca się na pięcie i idzie?

Kawa moja przyjaciółka

Dochodzę do oczywistego dla wszystkich dorosłych wniosków, że odpowiedzią na każdy stres jest kofeina. Ona zwyczajnie uprzyjemnia życie i czyni je bardziej znośnym, zwłaszcza jak wieczorem czeka się do północy, żeby wysadzić dziecko na nocnik, a zaraz koło drugiej ono i tak przybiega z płaczem. Albo to drugie nagle się budzi. I chce się bawić.

Moje życie stało się mniej stresujące, odkąd zaczęłam pić kawę oraz w minimalnym stopniu skupiać się na sobie i swoich potrzebach. Natalia wkręciła mnie w zumbę (choć sama chyba rezygnuje???) i w poniedziałek wykupuję karnecik ważny dziesięć tygodni, więc trzeba będzie chodzić. Dodatkowo przypomniałam sobie o swoim starym hobby - szydełku. Jak dobrze wiecie, wydziergałam córce śliczny dywan, który równie dobrze prezentował się w mojej sypialni, ale Ignaś skrupulatnie pilnuje, co do kogo należy. Z resztą, udziergam sobie nowy. Aktualnie kończę drugi już dywan, tym razem dla mojej mamy, ale wam na razie nie pokażę, bo to ma być niespodzianka. A za tydzień w niedzielę idziemy z Bachą na warsztaty szydełkowania, zrobimy sobie torby w miłym towarzystwie. Nałogowo uwielbiam też robić zakupy, ale to chyba jest już choroba.

 Serduszkowa awaria

11 marca mieliśmy w domu "serduszkową awarię". Ignaś znalazł foremkę w kształcie serca, którą bawimy się przy ciastolinie oraz magicznym piasku. Foremka powinna leżeć w pudełku razem z "playdem". Ignaś pokazał mi tę foremkę i krzyknął: "Mamy serduszkową awarię!". To na pewno ma związek psim patrolem, którym przeładowana jest jego mała głowa.

W nocy z 10 na 11 marca nie przyszedł do mojego pokoju, ale przyjechał na rowerze. W rękach miał psy z psiego patrolu, dwa małe i jednego dużego. A potem oczywiście zsikał mi się do łóżka. Nie sobie. Mi.

Za to 11 marca o dwudziestej mieliśmy już dwójkę dzieci w łóżkach, gulasz w piekarniku, kaszotto buraczkowe na gazie i rozłożoną planszówkę na stole. Po okropnym dniu miły wieczór. Tylko wino za szybko nam się skończyło. I Paweł trochę za bardzo wygrał.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor