Chroniczne zmęczenie

Codziennie budzę się z myślą, czy kiedyś jeszcze się wyśpię? Chodzę jak zombie nie dlatego, że długo siedzę wieczorami. Wiadomo, każdy dorosły, chce mieć coś z życia. Nie, nie dlatego. Wczoraj położyłam się spać nawet wcześnie. Że tak powiem, z dziećmi. Po godzinnym skakaniu w rytmie zumby moje mięśnie w końcu się odprężyły. Pierwszy raz od dawna nie bolały mnie plecy, jak zasypiałam.

Przyznam, że trochę się tą zumbą stresowałam, zwłaszcza, jak szalona trenerka kazała nam ustawić się parami. Zwyczajnie zdziczałam z tymi dziećmi i unikam sportów kontaktowych. Oraz kontaktu z innymi ludźmi w ogóle. A podobno według mojego horoskopu to właśnie ludzie pomagają mi nie oszaleć. Szybko jednak przestałam się przejmować opinią innych o tym, jak też głupio mogę w tym tańcu wyglądać. Zwłaszcza w opasce i spodniach dresowych brudnych od tłustych plam. Bo ostatecznie okazuje się, że nikogo przecież to nie obchodzi. Każdy przychodzi tam dla siebie, nie na pokaz dla innych. Za tydzień idę znowu, na zaproszenie Natalii. Tym razem postaram się wziąć czyste spodnie. Na dłuższą metę musiałabym jednak ogarnąć sobie jakieś zajęcia bliżej domu, żeby nie tracić tak dużo czasu na dojazdy. I jednocześnie być na wyciągnięcie ręki dla dzieci i męża... Zaraz, zaraz... Czy tylko mnie się coś nie zgadza...? W końcu co to za frajda wygłupiać się bez przyjaciółki...?

Dzisiaj obudziłam się o siódmej dwadzieścia pięć. Przez moment chciałam nawet szybko wstać i wziąć prysznic, zanim Paweł wyjdzie do pracy. Szybko jednak sobie odpuściłam i zasnęłam na kolejne kilka minut. Ostatnio naprawdę ciężko mnie dobudzić. Dochodziło nawet do tego, że inni dorośli byli już dawno w pracy, dzieci biegały po domu samopas, a ja ciągle spałam. Nakazałam więc budzić mnie do skutku. Zatem o ósmej piętnaście oczy zamykały mi się jeszcze ze zmęczenia, ale już o dziewiątej miałam wstawione pranie i rosół "na gazie" (bo to przecież płyta indukcyjna, ale jaki mógłby być odpowiednik tego powiedzenia?). Po dziesiątej byliśmy po śniadaniu, z czystą kuchnią na koncie.

Byłam zmuszona umyć podłogę, bo po pierwsze była brudna, a po drugie Gabrysia wczoraj na nią nasikała. Pawłowi o tym nie wspominałam nawet, bo bałby się po niej stąpać. Dzisiaj z kolei Ignaś wylał na podłogę sok. Moją stopą. Doszło między nami do małego nieporozumienia. Miał bowiem odstawić kubek na blat, a odstawił na podłogę. No trudno. Nawet się nie zdenerwowałam (zostawiłam sobie to na potem), tylko uznałam to za ostateczny znak i chwyciłam za mopa przez nikogo więcej nie zachęcana. W chwili, gdy piszę te słowa, mam już wysprzątaną całą chatę - tak to właśnie złość na męża pomaga w utrzymaniu w domu porządku. Nawet ogarnęłam wiecznie zawaloną ławkę w przedpokoju, na co mi było stawianie jej w tym miejscu.

Została mi tylko podłoga w jednej łazience oraz w pokoju dzieci, ale to już jutro. I pokoju Oli nie muszę sprzątać, bo moja siostra zrobiła to w niedzielę, jak się wyprowadzała. Roboczo pokój ten pełni teraz rolę suszarni. Paweł uparcie nie chce w nim spać, ani co gorsza grać, przez co wczoraj musiałam zrezygnować z oglądania telewizji (i stąd cała wspomniana wcześniej złość). Przynajmniej kupiłam w końcu barierki do łóżka, dzięki czemu za jeden do dwóch dni roboczych pozbędę się nieestetycznej fortecy z poduszek.

Nie wiem jak wy, ale ja lubię czasem mieć czyste mieszkanie. Takie wysprzątane od góry do dołu. Taki fetysz. Mogę być nie wiem jak zmęczona, ale gdy tylko dzieci zasną, potrafię wykrzesać z siebie dość energii, by pomyć podłogi. Tak jak teraz, siedzę sobie w czystym i mam z tego radochę. Ostatnio jarałam się połową czystej kuchni:

Czysta strona kuchni

Brudna strona kuchni

(Zdjęcia sprzed kilku miesięcy, dzisiaj wieczorem czyste są obie strony)


Wstrzymuję się ciągle przed kupnem nowego etui na kindla, sama nie wiem, dlaczego. To chyba przez świadomość, że cierpię na zakupoholizm i konsumpcjonizm. Dowiedziałam się jednak dosłownie przed chwilą, że mogę sobie coś kupić z okazji Dnia Kobiet, jednak chyba wolę droższe buty. Co za romantyzm. Przynajmniej pamiętał.

Mam już za to elektroniczną wersję "Włoskich butów", którą nawet zaczęłam z rana czytać.

Ciągle zapominam sprzedać wam patent na niesikające dziecko w łózko! Póki co się sprawdza rewelacyjnie. Oczywiście pewnie okaże się, że wszyscy o tym wiedzieli, ale jakoś nikt się nim ze mną nie chciał podzielić. Moja teściowa niedawno powiedziała mi, że wystarczy dziecko w nocy na śpiocha posadzić na nocniku i ono sika! I faktycznie, koło północy biorę Ignasia pod pachy, sadzam na kibelku (oczywiście nie włączam w łazience światła!), a on przez sen robi swoje. Trochę przy tym zachodu, ale już dawno nie miałam mokrego materaca.

Gabrysia za to nauczyła się wołać "to moje!". I tak właśnie teraz toczą się między nimi rozmowy. Chociaż na koniec dnia bardzo mocno się kochają. Ignaś już rozumie, że jestem mamusią jego i Gabrysi, że on jest jej bratem, a ona jest tylko jego siostrą. Nawet uznał dzisiaj, że Gabrysia jest jego przyjaciółką. No dobra, tatuś i babcia też jest jego i Gabrysi.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor