Posty

Wyświetlanie postów z 2020

Kwarantanna dzień trzeci

 Wczoraj myślałam, że już będzie dobrze. Że jak zapachy wracają, to znak, że już O.K. Że następnego dnia siądę sobie przy biurku i dokończę pracę. Jednak dzisiaj nie czuję się już tak fantastycznie. Wczoraj z resztą też nie było odlotowo, ale znośnie. Ból głowy, nudności - normalka. Dzisiaj mam zawroty głowy, biegunkę i kaszel. KASZEL. Ale nie dajmy się zwariować, myślmy pozytywnie. To tylko infekcja wirusowa, która kiedyś przejdzie... Prawda? Strasznie się boję tego, że to może jednak ja pierwsza jestem chora w naszym domu. Dopóki myślałam, że jestem ostatnia, że wszyscy już to przeszli, było mi lżej, czułam nawet ulgę, że niedługo będzie po wszystkim i będziemy mogli wrócić do normalności. A dzisiaj Gabrysia spała do w pół do jedenastej. Nigdy tak długo nie śpi. Około dziesiątej zaczęłam poważnie się martwić, mimo że wczoraj zasnęła dopiero po dwudziestej drugiej. Widać była zmęczona, a ja już zaczęłam doszukiwać się problemów. Ale matki tak mają - budzą dzieci, bo się same nudzą. Sa

Kwarantanna dzień pierwszy

 Po pierwszym dniu kwarantanny i wyniku pozytywnym na Sars Covid 19 mogę śmiało stwierdzić, że: 1) Na świecie są Anioły, które bezinteresownie zrobią Ci zakupy i wyniosą śmieci. Co się tyczy śmieci, wszędzie jest informacja, jak je zabezpieczyć i ile czasu mają leżeć przed zdaniem, ale nie bardzo wiadomo, gdzie szukać tego mitycznego kolesia, który te śmieci od nas odbierze. Na szczęście w necie ktoś zasugerował, że nie będzie składował śmieci na balkonie, żeby nie przeszkadzać sąsiadom. Hm... kuszące... 2) Zastanawiam się, dlaczego tak ciężko przyjąć mi pomoc od prawie obcej osoby. Pomoc, która jest potrzebna, zwłaszcza przy dwójce małych dzieci. Od razu włącza się tryb: ja sama i na pewno damy sobie jakoś radę. Otóż nie. Sami tego nie uradzimy. Dzieci muszą coś jednak jeść, nawet jeśli robią to rzadko. W dużym mieście jest trochę łatwiej, chociaż jeden duży sklep został ostatnio wykupiony przez inny i zostały zawieszony dostawy do klienta. W dobie prężnie rozwijających się usług kuri

Medice, cura te ipse - blogerze oceń się sam

 I stało się. Jeśli w najbliższym czasie znajdziecie w Internecie relację, jak to nieuważna matka na placu zabaw doprowadziła dziecko do płaczu, wiedzcie, że to o mnie. Chyba że miałam więcej szczęścia, niż co niektóre z nas, i akurat koło mnie nie przechodził bloger-hejter, skłonny do opisania zajścia. Na swoją obronę powiem tylko, że dzwoniłam do babci, która dzisiaj obchodzi 76 urodziny (sic!). I przerwałam rozmowę, może nie od razu i gwałtownie, ale jak tylko ściągnęłam zapłakane dziecko z ogródka jordanowskiego, ciągle trzymając ramieniem telefon przy uchu. Wyobraźcie to sobie tylko: jaką trzeba mieć wprawę w dosłownie wszystkim. Uprzedzając hejterskie komentarze (ha, ha, komentarze w ogóle), matki naprawdę ogarniają temat. Są wielozadaniowe, nawet wtedy, gdy śpią. To, że stałam na drugim końcu bardzo długiego placu, pilnując Gabrysi i jednocześnie rozmawiając z babcią przez telefon, nie oznacza wcale, że nie byłam w stanie usłyszeć płaczącego dziecka i zidentyfikować go, jako moj

Medice, cura te ipsum

Czy aż tak ciężko jest zorganizować pracę w szpitalu w czasach pandemii? Wróciłam właśnie ze szpitala z synem. Rutynowa wizyta, zdjęcie gipsu. Wczoraj odbiłam się od drzwi, bo skierowanie nie to. To znaczy skierowanie to, ale ze złą datą. O jeden dzień późniejszą, niż rozmowa telefoniczna z rejestracją. No tak, pani pytała, czy skierowanie mamy, ale każdy chyba powiedziałby, że ma, ze strachu, że go potem nie zapiszą, bo albo miejsc nie będzie, albo nie odbiorą. Polska służba zdrowia. Problem polegał na tym, że w Poznaniu gips ściąga chirurg dziecięcy, a w Gryficach ortopeda (i choć w nazwie jest „chirurgia urazowo-ortopedyczna dziecięca”, skierowanie do chirurga dziecięcego nie pasuje). Do chirurga nawet nie zostałam dopuszczona, choć podejrzewam, że miał takie same kompetencje do rozcinania bandaża, co ja. Na hasło „proszę usunąć bandaż”, pani siedząca przy drugim komputerze chwyciła ogromne nożyce, zrobiła jedno cięcie, po czym wręczyła nożyce mnie. Myślałam, że mam je dla

O matko-córko!

Połowiczny koniec kwarantanny Dzisiaj Ignaś poszedł do przedszkola po ponad dwóch miesiącach przerwy. Właściwie to wystrzelił z domu jak rakieta i jeszcze popędzał tatę po drodze. Chyba bardzo mu zależało, bo obudził się grubo przed siódmą (to akurat norma), ale wcale nie trzeba było namawiać go ani do skorzystania z toalety, ani tym bardziej do ubierania się. Okazuje się (jak z resztą już dawno podejrzewałam), że umie sam ubrać buty, jeśli tylko bardzo tego chce. Tylko tata był trochę zawiedziony, bo Ignaś nawet się za nim nie obejrzał w drzwiach przedszkola, nie mówiąc już o machaniu na pożegnanie. Czy podjęliśmy dobrą decyzję, czas pokaże. Niestety Gabrysi nie było dane iść razem z bratem, chociaż jest już duża i sporadycznie korzysta z toalety. Pani S. nie zgodziła się ze względu na brak możliwości przeprowadzenia skutecznej i komfortowej dla dziecka adaptacji z rodzicem na sali. Bo rodzice nie mogą teraz wchodzić do przedszkola. I na nic zdały się usilne próby przekonania Pani

Misja: zakupy

Uczymy się na nowo nie marnować jedzenia. Z tak zwanych resztek powstają mniej lub bardziej wyszukane dania: zapiekanki, sałatki... Trochę przeszkadza mi pełna lodówka, bo przyzwyczaiłam się już do pustej. Do robienia zakupów z dnia na dzień. Robienie zakupów raz na tydzień jest uciążliwe. Jest nieekonomiczne. Zbędne. Ale nie w dzisiejszych czasach. Ludzie patrzą na nasze przepełnione po brzegi koszyki ze zdziwieniem, ale też z rozbawieniem pomieszanym z irytacją. Dziwią nam się. Sami się sobie dziwimy i śmiejemy się z siebie serdecznie, bo cóż innego nam pozostało. Ale przyznam szczerze, że teraz każde wyjście z domu przyprawia mnie o palpitacje serca, zwłaszcza do supermarketu. Przez cały tydzień spisujemy skrupulatnie listę zakupów, co rusz wykreślamy z niej rzeczy, które może jednak nie są niezbędne. Ostatnio uznaliśmy, że piwo nie jest artykułem pierwszej potrzebny i spędziliśmy wieczór (boleśnie) trzeźwi. Potem przez dwa dni przygotowujemy się psychicznie do wyjścia z bezpieczne

Popełniłam Cię, tekście

Jeszcze w środę myślałam, że jak dożyję piątku i zabaczę najnowszy sezon "La casa de papel", będę najszczęśliwa. Oczywiście obejrzałam wszystko w niecałe dwie doby. A teraz muszę czekać ponad rok na następny sezon. Brawo ja. Znalazłam też moje notatki! Leżały pod namiotem. Jedyne miejsce, do którego nie zajrzałam. Oznacza to dwie rzeczy. Po pierwsze - zamęczę was jednak moimi przemyśleniami sprzed kilkunastu dni. Po drugie - złożyłam namiot. Zdaje się, że moja córka jest w teamie krasnoludków, bo po kilku godzinach nagle się rozejrzała i spytała: "o, co to, porządek się zrobił?". Tak, sam się zrobił. Krasnoludki mu pomogły. Albo skrzaty domowe. Wieczorem jeszcze nie mogła przeżyć, dlaczego ja ten namiot złożyłam. I te tory, które były obok. To nic, że przez pół dnia jeździli po czystym pokoju rowerkami. Zostań w domu Większość z was pewnie spędza dużo czasu przed telewizorem. U nas repertuar - wiadomo - stricte dziecięcy. Dlatego albo lecą bajki, albo nic. Bo j

Zapomniałam wspomnieć

Zapomniałam ostatnio wspomnieć... Przemoc domowa w czasach izolacji rośnie. Małe problemy, kiedyś nieistotne, eskalują. Naciągamy nasze nerwy do granic wytrzymałości. I nie mówię tu o prawdziwej przemocy domowej, bo nie mam do tego odpowiednich kompetencji, choć problem jest. Chodzi mi o nasze małe gospodarstwa domowe, w których zostaliśmy nagle zamknięci i teraz wszyscy się na sobie wyżywamy. Mnie na przykład wyprowadza z równowagi dosłownie wszystko. A najbardziej sąsiedzi urządzający techno-party od czwartku do niedzieli, od osiemnastej do trzeciej nad ranem. Nie mam nic do techno, dopóki nie jestem zmuszana słuchać na okrągło tych samych kawałków. Ludzie! Szanujmy się! Powiecie, że mogłabym odpuścić sobie i włączyć muzykę lepszą i głośniejszą. No mogłabym. Ale mam w domu małe dzieci, które albo w tych godzinach już śpią bądź spać powinny, albo zwyczajnie nie lubią hałasu innego niż ten pochodzący od nich. Poza tym - choć nie jest to najmniej istotne - nie chcę męczyć sąsiadki

Je ne regrette rien...

Ustawiłam sobie na pulpicie zdjęcie trzech uroczych, puchatych piesków. Tak dla poprawy nastroju. Nie żebym zbyt często włączała komputer. Trochę dlatego, że nasze życie jest teraz lekko beznadziejne. Nieciekawe. Uciążliwe. Były momenty, kiedy zazdrościłam ludziom od dawna martwym. Chciałam nawet prowadzić dziennik z kwarantanny, ale skończyło się na pomysłach. Większość z nich nie zapisałam, część zgubiłam. Może to i lepiej, bo nie były zbyt pozytywne. Przynajmniej z tego, co pamiętam. Warto było zapisać swoje przemyślenia tylko po to, by oczyścić umysł. Polecam. Każdemu. Sobie też. Chociaż w ostatnich tygodniach ogarnęła mnie nie tyle niemoc, co niechęć do podejmowania jakichkolwiek działań - tych hobbystycznych i tych wynikających z obowiązków. Pewnie nie tylko mnie. Zazdroszczę ludziom, którzy mają pracę, chociaż nie zazdroszczę im tego, że muszą wychodzić codziennie z domu i korzystać z komunikacji miejskiej. Ale wiecie, tego, że pracują. Że mogą się myślami oderwać. Że muszą ra

Spalony tost

Teri Hatcher napisała kiedyś książkę pod tym samym tytułem. Miałam ją nawet na półce, bo kiedyś byłam wielką fanką "Gotowych na wszystko". Książka nie była zbyt wybitna, z resztą nie doczytałam jej do końca. Ale tosta prawie spaliłam dzisiaj naprawdę. Nie wiem, jakim cudem mi się to udało. Wsadziłam go do mikrofalówki, żeby podgrzać. Na niecałe dwie minuty. I wyszłam z kuchni. Jak wróciłam, wszystko się dymiło. Na szczęście nie było płomieni, ale smród unosi się do tej pory, po kilku godzinach intensywnego wietrzenia całego mieszkania. Na domiar złego Gabrysia, jak to Gabrysia, uparła się, żeby dzisiaj nie wychodzić z domu. Podziałała dopiero obietnica zobaczenia koparki pod blokiem (nie pluszowego jednorożca ociekającego brokatem, koparki). Nie mniej czuję się od kilku dni, jakbym wracała do korzeni. Znów wychodzę na spacerki z wózkiem, Gabrysia zasypia w dzień, a ja nie wiem, co z tym "wolnym" czasem mam robić. Dzisiaj prawie dwie godziny byłyśmy na dworze, tak

NOWY ROK - NOWY POST

Wtorek po długim urlopie, ósma trzydzieści rano. Rodzice powoli zaczynają ogarniać już życie, choć sen nie za bardzo dziś schodzi z powiek, dzieci natomiast ciągle śpią. Dwa dni wcześniej siedziały do północy, to i śpią. Tuż przed wyjściem z domu tata zostaje złapany za nogę przez córkę, która obudziła się nagle i cichcem do niego podkradła. Gabrysia skutecznie opóźnia wyjście taty do pracy przytulaniem. Gdy tacie udaje się już - choć niechętnie - oderwać od małej przylepy i uciec, przychodzi pora na śniadanie. Trzeba iść dzisiaj do przedszkola i dobrze byłoby się nie spóźnić chociaż pierwszego dnia po przerwie. Trzeba więc niezwłocznie obudzić syna. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Ostatnio bezskutecznie tata próbował obudzić Gabrychę, która tylko okiem łypnęła i obróciła się na drugi bok, a sprawa była poważna, bo spieszyliśmy się do lekarza (u którego akurat w tamten dzień nie było kolejek). Jak zaklęcie zadziałało zawołanie: "Gaba, leci Psi patrol w telewizji!". W życiu