Misja: zakupy


Uczymy się na nowo nie marnować jedzenia. Z tak zwanych resztek powstają mniej lub bardziej wyszukane dania: zapiekanki, sałatki... Trochę przeszkadza mi pełna lodówka, bo przyzwyczaiłam się już do pustej. Do robienia zakupów z dnia na dzień. Robienie zakupów raz na tydzień jest uciążliwe. Jest nieekonomiczne. Zbędne. Ale nie w dzisiejszych czasach. Ludzie patrzą na nasze przepełnione po brzegi koszyki ze zdziwieniem, ale też z rozbawieniem pomieszanym z irytacją. Dziwią nam się. Sami się sobie dziwimy i śmiejemy się z siebie serdecznie, bo cóż innego nam pozostało. Ale przyznam szczerze, że teraz każde wyjście z domu przyprawia mnie o palpitacje serca, zwłaszcza do supermarketu. Przez cały tydzień spisujemy skrupulatnie listę zakupów, co rusz wykreślamy z niej rzeczy, które może jednak nie są niezbędne. Ostatnio uznaliśmy, że piwo nie jest artykułem pierwszej potrzebny i spędziliśmy wieczór (boleśnie) trzeźwi. Potem przez dwa dni przygotowujemy się psychicznie do wyjścia z bezpiecznego domu, odkładając ten moment jak najdłużej.

Dzisiaj zrobiliśmy zakupy w transzach. Paweł zszedł do sklepu osiedlowego po wodę i jajka, a ja po śniadaniu wyskoczyłam do drogerii, apteki, mięsnego i piekarni. Wszystko w jednym miejscu. Trochę zapomniałam już, jak to jest być na dworze. Wczoraj wprawdzie wyszłyśmy z maluchami na krótki spacer wokół bloku. Dzisiaj czułam się jednak jak postać z gry RPG. Ulice były takie inne, obce. Ludzie przemykali chodnikami ze spuszczonymi głowami, w maskach i rękawiczkach. Pod sklepem stałą już kilkumetrowa kolejka. Brak wolnych wózków. Zaraz wybije dziesiąta i zostanę cofnięta do domu, mimo wysiłku, który włożyłam w wyjście z domu. Ale nie, okazało się, że do apteki bez kolejki, tej na zewnątrz. W środku jest kilka innych. Pani sprzedaje mi leki, ale nagle okazuje się, że nie te. Zirytowana na mnie, że nie dopytała. Pani w mięsnym przynosi kiełbasę, ale nie tę, o którą mi chodziło. Orientuję się dopiero w drodze do domu. Przynajmniej drożdże pojawiły się w sklepach - mały symbol nadziei.

Przed weekendem miałam zakupowy kryzys - codziennie chciałam wyjść z domu, poszwendać się między półkami, pooglądać artykuły. Ale się powstrzymałam. I jeszcze ta handlowa niedziela. Bo święta. Bo to takie ważne, żeby ugotować żurek i pomalować jajka. Ten ostatni może już raz. I żeby to zrobić razem, wspólnie, w dużej najlepiej grupie.


Przez tę całą sytuację prawie wpadłam w szał zakupów przez internet - takie małe uzależnienie, które szkodzi tylko mojemu portfelowi. Powstrzymuję się jednak i przed tym, gdyż nie chcę za bardzo mieć styczności z kurierami. To samo tyczy się zamawiania jedzenia.

Czy po tym wszystkim będziemy jeszcze umieli sobie zaufać? Czy przestaniemy bać się ludzi?

Pisanki


Moje dzieci pomalowały dzisiaj jajka styropianowe. I wszystko inne wokół też. Z początku ich pisanki były nawet całkiem kolorowe, jednak im dłużej pasja twórcza trwała, tym więcej kolorów było razem mieszanych. W efekcie powstało coś na kształt brunatnych (a może czekoladowych?) małych dzieł sztuki. Suszą się teraz, wbite w jakże cennego ziemniaka. Później przy dobrych wiatrach zrobimy z niego stempelki, po co ma się biedak marnować?

Mam dzisiaj niskie ciśnienie, ale robienie kawy wiąże się z umyciem ekspresu, a dopiero co nakremowałam ręce. I całe ciasto zostało zjedzone, a w piekarni nie było już jabłkowych pączków.

Wczoraj za to wzięłam się w garść i wsadziłam nasze pestki do ziemi. Zasadziłam też cebulki kwiatów, może coś z nich nawet wyrośnie?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor