Spalony tost

Teri Hatcher napisała kiedyś książkę pod tym samym tytułem. Miałam ją nawet na półce, bo kiedyś byłam wielką fanką "Gotowych na wszystko". Książka nie była zbyt wybitna, z resztą nie doczytałam jej do końca. Ale tosta prawie spaliłam dzisiaj naprawdę. Nie wiem, jakim cudem mi się to udało. Wsadziłam go do mikrofalówki, żeby podgrzać. Na niecałe dwie minuty. I wyszłam z kuchni. Jak wróciłam, wszystko się dymiło. Na szczęście nie było płomieni, ale smród unosi się do tej pory, po kilku godzinach intensywnego wietrzenia całego mieszkania.

Na domiar złego Gabrysia, jak to Gabrysia, uparła się, żeby dzisiaj nie wychodzić z domu. Podziałała dopiero obietnica zobaczenia koparki pod blokiem (nie pluszowego jednorożca ociekającego brokatem, koparki). Nie mniej czuję się od kilku dni, jakbym wracała do korzeni. Znów wychodzę na spacerki z wózkiem, Gabrysia zasypia w dzień, a ja nie wiem, co z tym "wolnym" czasem mam robić. Dzisiaj prawie dwie godziny byłyśmy na dworze, tak nam dopisało słońce. Nawet na plac zabaw zaszłyśmy i skłamałabym mówiąc, że byłyśmy tam jedyne. A potem musiałam (po raz pierwszy!) wyjść na korytarz z wózkiem, żeby uśpić "Małą Uparciaszkę". Dwulatki bywają bardzo silne.

Trochę odnalazłam sens w tym spacerze, a trochę go od siebie odpycham, bo jeszcze nie zeszła ze mnie jesienna deprecha i zniechęcenie. Przestałam szukać sensu życia. Nawet seriali mi się nie chce oglądać. Bardziej zastanawiam się nad bolącymi zębami. Na szczęście zapisałam się już do dentysty, ale mój portfel bardziej to zaboli niż mnie. Zapisywanie się do lekarzy traktuję jak oddzielne wyzwanie, dosyć upierdliwe i męczące.

Chyba niepotrzebnie nastraszyłam jedną mamę na spacerze. Spytała mnie o żłobki. W sumie to sama się o to prosiła. Ale jak odchodziła, nadal wierzyła, że znajdzie żłobek idealny i że da się przyzwyczaić do chorujących dzieci.

Muszę zmierzyć się z jedną historią, której nie potrafię tu opisać. Układa się we mnie od października. Nie potrafię jednak zataić szczegółów, ani się nimi podzielić. Właściwie nie jest to nic strasznego. Zablokowało mnie jednak bardzo. Mogłaby wyjść z tego ciekawa nowelka, gdyby tylko Prus zechciał natchnąć mnie jakoś. I gdybym przestała się wstydzić na samo wspomnienie zdarzenia. Może za kilka lat będę się z tego śmiała.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor