Home sweet home

Dojechaliśmy bezpiecznie. Autostradą. Warunki pogodowe dobre. Oczywiście trafił się jeden jedyny dzień, kiedy przydałyby się moje okulary przeciwsłoneczne, a po nich ani widu, ani słychu. Znalazłam za to pomadkę, którą dawno uznałam za straconą (w torebce była, no bo gdzie), a także antenkę od niani elektrycznej, która zapodziała się po ostatnich naszych wojażach. Paweł wyznał w aucie, iż cieszy się, że nasze życie Nomadów się skończy i osiądziemy na stałe.

Droga przez Płoty nie była najgorsza, ale cieszę się, że w tamtą stronę jechaliśmy przez Golczewo. Strasznie stresuje mnie jazda koło tych wszystkich pachołków. Są one dla mnie słabo widoczne.

Mieliśmy szansę pobić nasz rekord trwania podróży, ale władowaliśmy się w korki w Poznaniu. Na Obornockiej. Przez przypadek zupełny. Ale nie było najgorzej. Oczywiście wtedy zaczął padać śnieg, a drogi pokrył lód. Na ostatnim skrzyżowaniu auto lekko się ślizgnęło, ale jechałam wolno i ostrożnie, to też obyło się bez nerwów.

Na dzieci czekała w domu ostatnia niespodzianka od Świętego Mikołaja - super kuchnia, która o dziwo mieści się idealnie w naszej małej kuchni. Liczę na to, że Gabrysia odczepi się wreszcie od prawdziwego piekarnika. Następnym prezentem dla niej będzie pralka.

Musielibyście widzieć, jak ja tę kuchnię składałam! Już na samym początku popełniłam gafę i ścisnęłam ze sobą dwie części, owszem, poprawnie, ale w złym miejscu. A właściwie poza nim. No i okazało się, że ciężko je rozłączyć. Stwierdziłam, nie tracąc ducha, że maluchy nie zauważą różnicy i postanowiłam tej części nie dodawać.

Jakby tego było mi mało, uparłam się kontynuować składanie kuchni. Bezmyślnie wcisnęłam kurek do kręcenia, zanim przykleiłam pod nim naklejkę. Musiałam nieźle nakręcić, żeby jakoś to zatuszować, bo kurka wyjąć się oczywiście nie dało.

Na szczęście mam mądrego męża, który ocalił tę pierwszą zepsutą część. Wyszedł z kuchni z tryumfalnym uśmiechem i hasłem "fizyka!". Jak on to zrobił, nie wiem. Powiedział coś o trzech nożach i delikatnych paznokciach.

A okulary znalazły się same, w torbie od laptopa. Jak już było ciemno.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor