Zrelaksowany leniwiec

Paweł wprowadził mnie dziś z samego rana w tryb zrelaksowanego leniwca. No dobra, było już bliżej ósmej niż bladego świtu, przez co jestem (jak zwykle z resztą) spóźniona. Nie przeszkadza mi to jednak w pisaniu między gryzem kanapki a myciem dzieciom zębów. Coś oderwać się nie mogę od kartki i tylko przelotnie zastanawiam się, co to będzie z tą naszą punktualnością, gdy syn mój zacznie chodzić na zajęcia w zerówce!

Ponadto brzydka pogoda chyba odpuściła nam na kilka dni, dzięki czemu migrena akurat dzisiaj nie czai się gdzieś z tyłu głowy. Energia mnie rozpiera, zatem mam już za sobą zakupy, pranie, na wpół posprzątaną kuchnię i wypitą kawę. Że o odprowadzeniu Ignasia do przedszkola nie wspomnę, choć ostatnimi dniami jest to nie lada wyczyn przez tą aferę z nakładaniem butów. Wspominałam już, że pani M. przyłapała mnie na nakładaniu Ignasiowi butów? I zaczęło się, bo okazuje się, że przedszkolaki, nawet takie małe, nakładają buty sobie same. Cóż było robić? Przecież nie podważę autorytetu przedszkolanki przed obliczem jaśnie obrażonego.

A wracając do migren, dowiedziałam się całkiem przypadkiem, że oprócz czerwonego wina (ach, grzane wino!) nie można także jeść czekolady. I co jeszcze?! - zapytacie. Kiepska perspektywa jak na matkę małych dzieci, która wszystkiego się wyrzeka (tak, tak), a jeszcze na koniec zabiorą jej alkohol i słodycze - czyli to, co najbardziej trzyma na powierzchni.

Olga Tokarczuk

Nie mogę nie wspomnieć o Literackiej Nagrodzie Nobla dla Olgi Tokarczuk (jak wszyscy, to wszyscy). O dziwo dowiedziałam się o tym odznaczeniu od męża-programisty, który z książkami ma niewiele wspólnego. Niemniej serdecznie pani Oldze gratuluję. Wyobraźcie sobie, że nawet kiedyś jedną jej książkę przeczytałam, w liceum ("Prawiek i inne czasy").

Skoro jesteśmy w temacie książek

Staram się, oprócz książek o rodzicielstwie i panowaniem nad złością, przeczytać książkę Remigiusza Mroza, o pani adwokat Joannie Chyłce ("Kasacja"). I przyznam, że tylko jej imię trzyma mnie przy tej lekturze. Bo tak jak od serialu nie mogłam się oderwać, tak w książce jestem dopiero w połowie (choć samo czytanie idzie szybko), ale odnoszę wrażenie, że tam nic więcej się nie wydarzy. Od początku jest dla czytelnika jasne, kto stoi za brutalnym mordem na dwójce osób. Całość jest strasznie przegadana i naprawdę nie rozumiem fenomenu Mroza. Bohaterowie sprawiają wrażenie, jakby mówili głosem autora - zupełnie tak, jakby koniecznie musiał wypowiedzieć się na jakiś temat, ale nie miał gdzie. Dialogi w scenach dotyczących seksu kuleją i nie trzymają w napięciu. Poza tym, zamiast rozwiązywać zagadkę kryminalną, pokazują, jak ciężkie i nudne  (oj, jak nudne) mają życie adwokaci. Jest to też swoista lekcja z prawa karnego, ponieważ wszystko jest szczegółowo wytłumaczone.

Już ciekawsze było "Uwikłanie" Miłoszewskiego, choć tam też niewiele się działo ponad nudnawe rozkminy prokuratora w średnim wieku, który nawet romansu nie potrafi mieć ciekawego.

Trochę o wychowywaniu dzieci

Parskam w duchu ze śmiechu, bo właśnie wypróbowałam na Gabie metodę wychowawczą prosto z Internetu. Mianowicie otwarcie zabroniłam jej brać dzisiaj tran i sok z czarnego bzu, przy jednoczesnym podawaniu tego samego Ignasiowi. Od kilku dni nie dawałam jej nic na odporność, bo tylko pluła tym na podłogę. A tu taki cud! Sama poprosiła o tran, a zaraz potem przyszła do kuchni i zawołała o sok z czarnego bzu. Witaminę D jej jeszcze odpuściłam.

W czwartek byliśmy z nimi na szczepieniu - nie wiem, jak poradziłabym sobie bez pomocy babci. Poszło w miarę gładko, choć Ignaś się nad sobą rozczulił po ukłuciu. Gabrysia bardzo szybko się uspokoiła, bo dostała superaśną naklejkę. Za to następnego dnia bolały ich kończyny i mieli lekki stan podgorączkowy. Dzisiaj jest już ok, nawet Ignasia do przedszkola odstawiłam. Na szczęście dzisiaj mają trening z panem Wojtkiem, co Ignaś wręcz uwielbia. Aż oczy mu się zaświeciły. Nie sprawiło to niestety przyspieszenia w ubieraniu butów i wychodzeniu z domu.

Gaba mówi...

Wczoraj Gabrysia wzięła do ręki koszulkę ze świnką Peppą i zaczęła do niej gadać: "Świnka Peppa. Świnka Peppa - jest - królem - świata!". Poza tym ostatnio uwielbia mówić, że ktoś jest "najbardziej - kochany - na świecie" - mama/tata/babcia/Ignan. W domyśle najukochańsza mama na całym świecie. I tego zamierzam się trzymać bardzo, bardzo mocno.

Ostatnio pani w przedszkolu (czy to było w przychodni??) powiedziała, że jestem bardzo opanowana i taka cierpliwa. Stwierdzenie to wywołało salwy śmiechu mojej teściowej, która w ciągu tych kilku dni była świadkiem mojego braku równowagi (pewnie mi się za to zdanie nieźle dostanie w przyszłym tygodniu).

Ponieważ dotarło do mnie, że moja córka nie bardzo zna cyferki oraz nie do końca potrafi nazwać kolory (Ignaś za to większość kolorów zna też po angielsku!), zaopatrzyłam naszą domową biblioteczkę w nowe książeczki. Pokazałam Gabrysi rysunek czerwonego raka i spytałam, co to. Gaba odpowiedziała z niemałą dumą" "homar". No dobrze, podobne nawet. Ale skąd ona zna takie słowo? Może z książki o oceanie, tylko że tam homary są zielone... Brzmiało to też trochę jak muchomor, który również znajdował się na stronie z kolorem czerwonym.

Idę na wybory

Zostawiam was z apelem, abyście poszli w niedzielę na wybory. Nie będę tu namawiać do głosowania na konkretne partie i osoby, bo nie o to chodzi. Chodzi o to, żebyście ruszyli tyłeczki i poszli zagłosować zgodnie ze swoim sumieniem, bo moje dzieci tego potrzebują. I wasze też.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor