Póki pamiętam...

Gaba właśnie łaskawie zasnęła - o dziwo podczas słuchania książki (słodko woła "Patataj, patataj" połączone z "po-tytaj" [czyt. poczytaj]). Oznacza to, że mam jakieś dwadzieścia minut dla siebie. Na druty już trochę za późno, zatem nadrobię trochę zaległości.

Ignaś dzisiaj przeszedł samego siebie - tak jak pisałam na "fejsbuku". Podczas powrotu do domu z obiecanych lodów wpadł w histerię, bo najpierw tata nie chciał wziąć za rękę cioci Oli, a potem mama nie chciała zrobić tego samego z wujkiem Gabrielem. Na sam koniec to ja przeszłam samą siebie i doprowadziłam go do płaczu, niszcząc w furii jego tory... Potem zaraz zasnął, jak już obiecałam mu, że zaraz wszystko ułożę od nowa.

Okazuje się, że chyba jednak nie potrzebuję tej sprzątaczki, bo sama ogarnęłam większość chaty w jakieś dwie godziny - może nie aż tak dokładnie, ale się błyszczy. Nawet Paweł był zdziwiony, jak wszedł do domu. Myślę, że skoro już jesteśmy w temacie sprzątania, wykorzystam to miejsce dla prywatnych i powiem, że to wcale nie jest przyjemne uczucie, gdy podczas pobytu w toalecie nagle okazuje się, że nie masz pod ręką ani skrawka papieru toaletowego. Serio, tak ciężko położyć w zasięgu ręki nową rolkę, gdy już się starą zużyje?

Przy okazji toalety - Ignaś jest już coraz bardziej samodzielny. Ostatnio nad ranem całkiem sam zrobił do kibelka kupę. Nawet spuścił wodę i potem w najlepsze oglądał Psi patrol. Tak, wszystko pięknie. Szkoda tylko, że nikogo nie zawołał do podtarcia tyłka. Byłam bardzo zdziwiona, gdy odkryłam kupę na desce klozetowej, tej górnej. Mogę tylko podejrzewać, że mój mały geniusz usiadł na niej, żeby spuścić wodę. No cóż, ważne, że jest już trochę bardziej samodzielny.

Ostatnio przyglądałam się zdjęciom ciężarnej koleżanki, oczywiście z melancholią i odrobiną zazdrości, że o to wszystko przed nią i jak musi mieć fajnie. Zaraz potem popukałam się w głowę, bo doszłam do wniosku, że to ja mam lepiej. Moje dzieci są już względnie odchowane, same się poruszają - to nic, że najczęściej w różnych kierunkach i z różną prędkością. Jedno już od dawna nie korzysta z pieluch, a drugie zaraz zacznie się ich oduczać. W miarę sprawnie się komunikują ze mną, chyba że nie mają na to ochoty. Więc czego tu zazdrościć?

Takiego samego olśnienia doznałam (a właściwie zwrócił mi na to uwagę mój mąż), gdy (znowu z zazdrością) przyglądałam się tym wszystkim bardzo ładnym i dobrze wyglądającym mamuśkom na placach zabaw. Pożaliłam się wtedy mojemu mężowi, że "och och, jakie one piękne i jak one tak mogą, dlaczego ja tak nie wyglądam"? I wiecie, co odpowiedział mi Paweł? Że patrzę tylko na te ładniejsze ode mnie. Wtedy spadły mi z oczu klapki i zaczęłam przyglądać się kobietom równie przejechanym przez walec zmęczenia jak ja. Jest ich więcej niż tych, które akurat dzisiaj miały czas się uczesać i pomalować. Do tego zrozumiałam, że ja nigdy jakoś za dobrze nie wyglądałam - nie był to mój priorytet i raczej już braków w tej dziedzinie nie nadrobię.

To samo się tyczy myśli o porzuconej karierze i jej szczeblach, które mogłabym od dawna zdobyć. Halo, przecież w sumie to nie miałam przed sobą jakiejś świetlanej przyszłości, bo jak odchodziłam na macierzyński, zajmowałam się skanowaniem nikomu nie potrzebnych dokumentów na jakimś totalnym odludzi. Wielkie mi halo. Z ulgą porzuciłam to niewdzięczne zajęcie, które dla jednego członka naszego zespołu wiązało się ze świetlaną przyszłością i ogromnym biznesem.

Ale chwila, miało być o śmiesznych tekstach Ignasia. A właściwie to o tych mądrych, które powoli ulatują z mojej pamięci.

Chociażby wczoraj w przedszkolu. Gdy po niego przyszłam, uparł się, żeby rozłożyć w sali sześciolatków drewniane domino ze zwierzątkami. Prosiłam go długo, żeby tego nie robił, że to sala pani Sabinki i ona decyduje, czy wolno czegoś ruszać czy nie. Na koniec złapałam się brzytwy i tłumaczę mu, że przecież te zwierzątka są już zmęczone i chcą iść spać. W tym momencie przykułam uwagę mojego syna. Już myślałam o zwycięstwie, gdy mały geniusz, który nie miał w sobie w tamtym momencie za grosz empatii odparł: "Mamo, przecież one są drewniane".

Próbowałam jeszcze dodać, że drewniane zabawki też mogą mieć uczucia, ale to działa tylko na niespełna dwuletnią Gabę.

Tego samego wieczora, już pod domem, odbyliśmy bardzo poważną rozmowę na drażliwy temat. Mianowicie Ignaś bardzo ociągał się z chodzeniem. Wolał stać w pełnym słońcu przed pasami. Oznajmił, że nigdzie się nie wybiera. Mnie już krew zalewała, to trochę na niego pokrzyczałam. Wcześniej za szybko jechał na rowerku i stanął jak gdyby nigdy nic na środku osiedlowej drogi. Ok, to był bardziej chodnik, na którym dopuszczony jest ruch samochodów, jednak jeżdżą one po nim bardzo często. Wracanie do domu z przedszkola za bardzo mnie stresuje.

Po takiej akcji mojego krzyczenia przeprosiłam syna zaraz. Powiedziałam mu, że to na jego tatę jestem zła, bo znowu wróci późno z pracy, chociaż inaczej się umawialiśmy. I że to na tatę powinnam krzyczeć, nie na niego. Mój syn wtedy poprosił, żebym nie krzyczała na tatę, bo tata się mojego krzyku boi. I żebym na niego też nie krzyczała, bo on też się boi. Obiecałam, że się postaram i zamiast krzyczeć, będę od tej pory milczeć.

I przez półtora dnia trzymałam fason. Aż do sytuacji z torami. Chociaż parę razy w ciągu dnia powołałam się na milczenie. Trochę działa. Jednak moment w którym pękam i krzyczę, jest straszny także dla mnie, bo widzę, jak moje dzieci bardzo się mnie boją. Nie chcę, żeby tak było. Wiem, jak muszą się czuć.

Wracając do za sprytnych jak na jego wiek odpowiedzi Ignasia... Ostatnio w coś się bawiliśmy, nie pamiętam już w co, ale potrzebny był nam ratunek. Zaproponowałam nieśmiało, że może Psi patrol by nam pomógł. Mój syn stwierdził jednak: "Mamo, no co ty, przecież oni są w telewizorze".


A Gaba z kolei mówi "kum-kum" na wszystko, co jest zielone jak żaba. Na przykład na groszek.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor