Tydzień drugi, jeszcze więcej wpisów o niczym

Zaczynam drugi tydzień wyzwania, co oznacza jeszcze więcej wpisów o niczym. Jak to ładnie określił koleś z Shout Me Loud, free writing. Zadanie zakłada pisanie dwa razy dziennie po piętnaście minut, zatem zaczynam. To raczej będzie niemożliwe codziennie, ponieważ mój syn dostaje świra, jak widzi włączony komputer. Niestety nie mam mobilnego sprzętu, z którym mogłabym zamknąć się w ustronnym miejscu i udawać, że robię coś pożytecznego. Wczoraj pod prysznicem spłynęła na mnie prawda o tym, co chcę robić i jest to ściśle związane z pisaniem. Wymaga tylko drobnych studiów podyplomowych, ale to za jakiś czas, jak już rozruszam trochę mózg. Przydałaby mi się wygodniejsza klawiatura, taka do pisania, a nie do grania, ponieważ co chwilę gubię spację i muszę się do niej wracać.

Jest pół godziny po szóstej, także mój mózg jeszcze śpi. Reszta mnie nie śpi, ponieważ została przygnieciona przez dwójkę dzieci na raz. Zwłaszcza moja twarz ucierpiała. Nie wiem skąd u dzieci takie żywe zainteresowanie moimi ustami. Gabrysia szarpie je prawie codziennie. Ignaś gmerał mnie dzisiaj pod pachą. A jak go ściągnęłam z szyi, bo już brakowała mi powietrza, to się obraził.

Miałam ciekawe sny. Oczywiście połowy nie pamiętam. Ale były tam obchody Wielkanocy i wielki kościół. Taki z wysokimi piętrami i atrium. No i ja w to atrium wpadłam i wylądowałam na wózku inwalidzkim. Był też molestujący ksiądz podczas lekcji religii. I wyścigi na gigantycznym worku mąki, który w pewnym momencie wpadł w furię. Chyba dlatego, że przegrywał paradę.

Wieczorem będę uprawiać free journalism, co jest niczym innym jak pisaniem o wydarzeniach dnia minionego.

Podesłałam linka do bloga mojej mamie, zatem muszę się od dzisiaj ładnie wyrażać. Przed chwilą mój mąż zdziwił się prędkością, z jaką moje palce zasuwają po klawiaturze. Dało mi to do myślenia. Myślę, że ta klawiatura może być zwyczajnie wyrobiona, bo swojego czasu on tak zasuwał po klawiaturze podczas grania. Ale to było jeszcze przed dziećmi.

Wow, ale ciężko się skupić o tej porze. Może powinnam zwolnić z pisaniem, to nie będę musiała tak dużo wymyślać :D. U Oli na laptopie natomiast nie działa dobrze literka S, ponieważ nie ma dla niej klawisza. I to już od dawna. No i albo nie wciska się to S w ogóle, albo wciska kilkakrotnie. Tak samo irytujące. Mogłam skorzystać z okazji, kiedy to Paweł koniecznie chciał mnie nauczyć programowania i w tym celu zamierzał kupić mi laptopa. A ja wtedy powiedziałam: "Nie, nie mężu, hold your horses, laptopy są drogie, a my potrzebujemy pieniędzy na pieluszki". Teraz nadal tak uważam, ale trochę żałuję, że go powstrzymałam. Mogłam śmiało udawać, że programuję i w tym czasie pisać powieść. Albo naprawdę programować i potem zarabiać gruby hajs.

Tak na koniec jeszcze raz o panu od wentylacji, co to był wczoraj u nas w najmniej oczekiwanym momencie. Ignaś był przekonany, że to Pan Tomek, albo Pan Jarek, a to był Pan Mateusz. No i Pan Mateusz mówi mi, że wszystko spoko, tylko to okno mam wymyć, znaczy się tę kratkę. A ja chciałam mu powiedzieć, że noo, tak, wiem, to moja pięta achillesowa, a zamiast tego powiedziałam, że to jest mój koń trojański! Facet nawet nie zareagował.

Paweł zdziwił się, że używam prawdziwych imion dzieci. Znaczy się, że czyta.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor