Moje paranoje


Dziki szał

Ostatnio wpadłam w szał prasowania. Ubzdurałam sobie - czas pokaże, czy słusznie - że jak wyprasuję ubrania, pozabijam gnieżdżące się na nich siedliska bakterii i wirusów, które powodują wtórne zakażenia u moich dzieci. Oprócz tego zmieniam Ignasiowi ciuchy zaraz po przyjściu ze żłobka, bo wyczytałam w Internecie, że dzięki temu nie będzie przenosił zarazków na Gabrysię aż tak. Na początku prasowanie było dla mnie udręką. Już lata temu porzuciłam wykonywanie tego zajęcia regularnie, ponieważ i tak wszystkie ciuchy kotłowały się w szafce i gniotły. Teraz jednak polubiłam prasowanie do tego stopnia, że jak nic w koszu nie zalega, to jakąś pustkę odczuwam i zbywa mi na wolnym czasie. Prasuję nawet pościel i ręczniki, bo są potem ładniejsze takie. Z trudem powstrzymałam się przed wyprasowaniem szmat do podłogi, bo to przecież nie ma sensu. Prawda...?

Zawsze można starkować bułkę...

Maniakalnie też ucieram suchą bułkę. Bułki zalegają u nas tygodniami, ponieważ moje dzieci udają, że uwielbiają je jeść. Najpierw wołają o nie na spacerze, a potem nadgryzają kawałek i porzucają w losowych miejscach mieszkania. Zwłaszcza Gabrysia, bo Ignaś to już bardziej kumaty w tym temacie jest. Nie mniej, jak już wszystko, co jest do zrobienia, zostanie zrobione, a czasu trochę w nadmiarze, zawsze można starkować bułkę. Mój mąż nie bardzo rozumie, dlaczego to robię. Zagroził nawet, że przyniesie ze sklepu gotową bułkę tartą. Nie ośmieli się.

Idą białe święta

A z nimi opady śniegu. Opady śniegu oznaczają zaś jeszcze więcej piachu do zamiatania. W zeszłym roku woziłam w wózku zmiotkę, żeby otrzepywać kółka wózka pod klatką. Podpatrzyłam to u jednego dziadka na osiedlu i od razu podchwyciłam. Taki genialny pomysł, a tak ciężko było mi na niego wpaść samodzielnie. Miałam dzisiaj nawet kupić nową zmiotkę, jednak Ola podsunęła mi, żebym nie wydawała bez sensu tych pięciu złotych i poczekała, aż odbiorę auto z warsztatu, bo w nim pewnie jest ta z zeszłego roku. Tak, auto nadal w warsztacie, chociaż miało być gotowe do odbioru dzisiaj. W piątek pan mechanik obiecał, że do świąt się wyrobią.

Obiecana historia fotela sako

Jak ubzduram sobie, że muszę się czegoś pozbyć, to potem ciąży mi to na mojej "to do list". Jakiś czas temu stwierdziłam (a właściwie orzekł to mój mąż), że przeszkadza nam już nasz fotel sako rozmiaru XXL. Nieporęczne to takie było i ogromne. Kurzyło się tylko i przekładaliśmy je z miejsca na miejsce. Mądra ja stwierdziła, że łatwiej będzie zamiast jednego wielkiego fotela przechowywać cztery mniejsze (ale nadal ogromne) poduchy, na których będzie super siedzieć, i o które wygodnie będzie się opierać. Nie wiele myśląc kupiłam ogromne poszewki i zabrałam się za przekładanie styropianu z punktu A do punktu B.

Za nic w świecie nie próbujcie tego w domu! Nie wiem, czemu wydawało mi się to takie proste do zrobienia. Być może dlatego, że pamiętałam, jak wiele lat temu moja kuzynka zrobiła to samo ze swoimi fotelami, bo je koty zasikały (w ten sposób wyprała styropian w pralce). Nie byłam jednak świadkiem samego procesu. Być może dlatego nie zdawałam sobie sprawy z elektrostatycznych właściwości styropianu. Nie przewidziałam, że obklejona nim będę ja, Ignaś i cały pokój. Gdybym się trochę zastanowiła, zwinęłabym chociaż dywanik.

Na początku chciałam przekładać styropian gołymi rękami, szybko jednak dotarło do mnie, że to niemożliwe. Na szczęście pod ręką miałam tysiące zabawek, a w nich kartoniki do układania wieży. Dziesięć ich jest, każde z cyferką, w różnych rozmiarach. Dopiero przy trzeciej poduszce wymieniłam ten z piątką, na dziesiątkę. Logiczne. Po co od razu napełniać ogromną poduchę największym pojemnikiem, skoro można namachać się ręką. Właściwie zrobiłam to, ponieważ Ignaś zażądał mojego kartonika, mi więc pozostało wziąć inny. Mimo używania pudełek, większość styropianu i tak lądowała na podłodze zamiast w poszewkach.

Wspomniałam, że Ignaś też został oblepiony białymi kulkami. Nie byłam na tyle niemądra, żeby zaprosić go do wspólnej "zabawy". Sam wyczaił, że matka zniknęła gdzieś na dłużej. Bo nie byłam też na tyle mądra, żeby zająć się fotelem, jak dzieci zasną. Przynajmniej Gabrysia spała. No, na początku na pewno. Najgorsze i tak było sprzątanie całego tego syfu. Styropian był dosłownie wszędzie, poczynając od naszych ubrań i włosów, poprzez kanapę, a na pudłach z zabawkami kończąc. Wydostał się także na korytarz i do łazienki, bo w pewnym momencie Ignasiowi zachciało się siusiu. Pod koniec chciałam, żeby ten pokój po prostu zniknął z rozkładu naszego mieszkania. Trzy razy opróżniałam odkurzacz, co oczywiście powodowało wtórne zasypywanie pomieszczenia całym tym szajsem. Zrobiłam nawet przerwę, podczas której Ola wróciła do mieszkania, lecz nie była już w stanie powstrzymać tego szaleństwa.

Na swoją obronę może nakreślę okoliczności, w jakich wówczas się znajdowałam. Paweł był w Monachium któryś dzień z rzędu, a Ola w drodze powrotnej z Gryfic do Poznania. Dzieciaki któryś dzień już chore, co oznaczało, że Ignaś siedział cały dzień w domu, a nie w żłobku. Ja byłam po samotnej nocy z maluchami. Tak panicznie boję się sama spać w mieszkaniu, że chciałam zostawić zapalone światło w kuchni. Szybko jednak dotarło do mnie, że to bez sensu, ponieważ i tak nie widziałam go z sypialni. Dom zamknęłam na górny i dolny zamek. Kluczyk przekręciłam też dodatkowo w wewnętrznych drzwiach w przedpokoju. Powstrzymałam się przed zamknięciem na klucz drzwi do sypialni, ponieważ mogło to po pierwsze utrudnić nam oddychanie (przy zamkniętych drzwiach w pokoju robi się strasznie duszno), po drugie spacer do kibelka. Zasnęłam dopiero po dwukrotnym obejściu wszystkich pomieszczeń oraz zajrzeniu do szaf i pod łóżka.

Co za koszmar

Tamtej nocy miałam koszmary z wielkim helikopterem latającym za naszymi oknami (mieszkamy na czwartym piętrze, więc to mało logiczne), włamaniem do naszego mieszkania i złodziejem, który się schował w szafie w przedsionku (sama szafa rozciągała się na większe pomieszczenie, przypominające piwnicę). Pewnie dzisiaj znowu mi się to przyśni, skoro wspominam o tym przed samym snem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor