Polskie morze

Poparzyłam sobie dzisiaj plecy i rękę. Plecy na plaży (oczywiście brzuch i nogi blade), a dłoń w kuchni, czajnikiem (haha znowu herbaty nie umie zrobić, sierotka jedna). Obie części ciała pieką niemiłosiernie. Dobrze, że chociaż bepanthen przynosi ulgę, bo do apteki daleko. Tak, ten sam bepanthen, którym smaruję dzieciom pupska. Jak to dobrze, że one jeszcze w pieluchach chodzą.

Plecy poparzyłam sobie, bo nagle całym jestestwem zapragnęłam pojechać nad morze. W godzinę od podjęcia decyzji już siedzieliśmy wszyscy w samochodzie. Dobrze, że nie czekaliśmy na resztę rodziny, bo ta dotarła na plażę w momencie, w którym my postanowiliśmy już zbierać się do domu.

Jednak każdy wczasuje w swoim tempie, a z maluchami lepiej nie siedzieć za długo na słońcu. Zwłaszcza że Gabrysię najbardziej interesuje jedzenie piasku, a Ignaś boi się wchodzić do wody. Dopiero pod koniec udało mi się go wciągnąć do morza siłą, a to tylko dlatego, że jego kuzynki się pluskały w najlepsze. I tak chyba słoneczko trochę mu uderzyło do główki, bo marudny był po południu okropnie.

Nieopacznie po zejściu z plaży wspomniałam o toalecie i uparciuch mój ubzdurał sobie, że on chce "potrzymać mamę nad kibelkiem" (wiecie, tak jak się dzieci trzyma, żeby przypadkiem się nie dotknęły siedliska bakterii). Ignaś ma jakiś fetysz na punkcie publicznych toalet, bo często ostatnio nie chce załatwiać się w domu, ale "w ubikacji w sklepie". Dobrze, że drzewo na podwórku okazuje się równie atrakcyjne, bo bym się nie wypłaciła babciom klozetowym.

Na plaży bezczelnie skorzystałam z obecności krewnych i podrzuciłam im moją kukułkę najdroższą, aby samej trochę popływać. Jak ja tego potrzebowałam! A woda jaka ciepła! Jaka przyjemna! Dawno nie kąpałam się w ciepłym Bałtyku. I pewnie długo będę czekać na kolejną okazję. Przez chwilę miałam wyrzuty sumienia, że tak dziecko porzuciłam, ale potem przypomniałam sobie, że coś mi się od życia należy i chociaż tych parę minut spędzę w samotności.

Tak się rozpędziłam, że bym z obrączka wlazła do morza i potem szukaj wiatru w polu. Do dziś pamiętam, jak mój tata bezskutecznie przeczesywał strumień plastikowym sitkiem, bo obrączka spadła mu z palca. W morzu nawet bym się nie fatygowała.

A z gorącą herbatą i poparzoną ręką wiąże się pewna już chyba legenda rodzinna. Podczas jednych świąt Wielkanocnych parę lat temu (pięć zdaje się) nalewałam herbatę wszystkim przy stole. Szło mi całkiem nieźle, dopóki mama podstawiała pod dzbanek kubeczki. W pewnym momencie coś ją zatrzymało, a ja zamiast poczekać, leciałam dalej, tylko że teraz musiałam sama podstawiać kubki pod dzbanek. Z tego powodu zmuszona byłam puścić wieczko dzbanka, które nagle się otworzyło i cała gorąca herbata poleciała na moją lewą rękę, w której trzymałam kubek. Od tej pory mam bezwzględny zakaz nalewania herbaty u cioci Eli (chociaż ostatnim razem udało mi się nic nie rozlać). Podobnie jest z obieraniem skórki z cytryny, ale o tym następnym razem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor