Nie poganiaj mnie, bo tracę oddech...

Jeszcze wczoraj chciałam napisać, że jestem taaaka odprężona i zrelaksowana. Osiągnęłam zen i jestem gotowa przeżyć następny dzień bez niani. Mam super moc pokonywania problemów i nie straszne mi krzyki i histeryczne płacze. Sama dam sobie ze wszystkim radę, a przy okazji posprzątam chatę, ugotuję obiad i najlepiej odbiorę autko z warsztatu. SA-MA. Mija tydzień, odkąd moja mama przyjechała do nas, a mi udało się wrócić do równowagi psychicznej. Wczoraj wieczorem zupełnie nie pamiętałam, o co było tyle hałasu z tymi dziećmi, aniołkami kochanymi, przecież one żadnych humorków nie mają. Błogosławiona amnezja, na którą pewnie cierpi większość matek. Wieczorem nie pamiętam zupełnie, co działo się z rana. Ciężko mi się skupić, gdy dorosły do mnie mówi. Niby udaję, że słucham, ale szybko "...tracę wątek i gubię rytm...".

No tak, to było wczoraj. Po długim wieczornym spacerze z Ignasiem. Dzisiaj dom mojego spokoju chwieje się w posadach, jednak fundamenty wybudowane przez ten tydzień są silne. Nie dałam się póki co wyprowadzić z równowagi. Zamiast tego jeszcze przed śniadaniem umyłam grilla i powtarzałam sobie w duchu, że dobry humor to tylko kwestia nastawienia. Że wystarczy wmówić sobie, że nie jest się zmęczonym i sfrustrowanym, a te uczucia same ulecą. Ulecą i zostaną zastąpione przez ład i harmonię ducha.

Ale jak tu się nie denerwować, kiedy hydraulik mówi, że nie da rady wymienić wodomierza (dodam, że trzeba robić to co pięć lat, bo naliczają duży ryczałt) i trzeba ściągać szafkę robioną pod zabudowę, kuć ścianę i najlepiej ten wodomierz przesunąć (w piętnastopiętrowym bloku, powodzenia), a pan stolarz, odpowiedzialny za tę szafkę nie odbiera telefonu. I jak pozostać spokojnym, skoro auto utknęło u mechanika, bo kurier od piątku nie jest w stanie przywieźć naprawionego sterownika z Komornik. Tylko niania zdaje się dbać o moje zdrowie psychiczne, bo upomina się, żeby ją jednak do siebie na te trzy godzinki zaprosić.

Tak myślę, że dobrze zrobiłam jednak jej nie odmawiając. Wczoraj miałam tak dobry nastrój, że chciałam zaoszczędzić te pięć dych. Jednak dzisiaj rano myśl, że niania przyjdzie, była jedyną rzeczą, która utrzymywała mnie na powierzchni. Myśl o niani i o kawie, którą udało nam się z mamą wypić dopiero po spacerze.

Uzależniłam się od tej dziewczyny, chociaż Ignaś nie zawsze ma ochotę się z nią bawić. W poniedziałek miał dzień na bycie z mamą i za nic nie chciał zostać z nianią na dworze. Udało mi się dojść do klatki schodowej, gdy usłyszałam głośne i rozpaczliwe: "nieeee!", dochodzące zza bloku a zaraz potem zobaczyłam mojego syna, biegnącego w moją stronę. Dzisiaj Ignaś też nie współpracuje za bardzo, bo aż zaczął biedne dziewczę (spóźnione całe dwadzieścia minut z powodu korków), bez przyczyny okładać po buzi. Za to Gabrysia nie śpi, więc niania ma co robić. Mama zwolniła mnie z obowiązku układania puzzli po raz setny (Ignaś wyraził łaskawie zgodę na zabawę z babcią) z przykazaniem, że mam iść odpocząć. Zatem odpoczywam, zamiast robić obiad. Dzieci i tak nie jedzą tego, co im przygotuję, a połowa wyląduje na podłodze. Dopuszczam do siebie myśl, że im nie smakuje, ale wolę zrzucić całą odpowiedzialność za brak apetytu na upał.

Myślę, że mój syn ma w sobie cechy przywódcy. Nie wiem, ilu rodziców dwulatków może tak o swoich dzieciach powiedzieć (pewnie wszyscy), ale zawsze jest być z czego dumnym. Wczoraj Ignaś na placu zabaw został kierownikiem budowy. Zdybał w piaskownicy starszego od siebie chłopca, który kopał ogromny dół wielką łopatą. Ignaś stał i patrzył na jego dzieło, ale w pewnym momencie pokazał palcem deskę i kazał nasypać sobie piasku w to miejsce. Chłopak po chwili konsternacji i kontakcie wzrokowym ze swoją babcią nasypał mu piachu tam gdzie mały chciał. Sytuacja powtarzała się przez dłuższy czas, a ja ani myślałam interweniować. Podekscytowana czekałam na rozwój wypadków, dumna jak paw.

Zastanawiałam się nad tymi wszystkimi nowoczesnymi rekrutacjami do pracy, gdzie rzuca się grupie ludzi zadanie do wykonania. W moment, całkiem naturalnie, ustala się hierarchia grupy. To samo zaobserwowałam właśnie na placu zabaw. Niektóre dzieci rządzą (jest to oczywista większość w tym przedziale wiekowym), inne zaś albo się słuchają, albo nie i opuszczają grupę, tworząc własną (jak lwy w stadzie). Liczę po cichu na to, że mój syn nie da się przesuwać nikomu, ale pilnuję, by nie był wobec innych agresywny. Nie chcę, żeby przepychał się z innymi dziećmi, ani żeby był z tego powodu samotny, bo nikt chyba nie lubi bawić się z łobuzami, prawda? Uczę go też, że trzeba się dzielić swoimi zabawkami, po to, aby móc pożyczać auta od innych. I że wspólna zabawa jest przyjemniejsza, niż w pojedynkę.

Dzień wcześniej Ignasiowi nie poszło już tak dobrze, jak ze starszym kolegą. Tym razem jego przeciwnikiem była zadziorna pięciolatka, która zabrała mu sprzed nosa paczkę swoich żelek i przełożyła ją na ławkę koło babci. Ignaś przez prawie kwadrans pokazywał dziewczynce palcem poprzednie miejsce, w którym leżały żelki i kazał je tam położyć. Dziewczynka oczywiście nic sobie z tego nie robiła i biegała po placu w najlepsze. Starcie tytanów. W domu ma lżej, bo zaczyna wrzeszczeć i zdecydowana większość ulega. Na placu nie krzyczał. I nie płakał. Nic a nic.

Słyszałam, że nie powinno się ingerować w relacje między dziećmi podczas zabawy, bo one same najlepiej sobie poradzą.

Równowagę ducha ostatecznie przywrócił mi dzisiaj widok kafelków na balkonie. Przeżyłam pozytywny szok, gdy je odkryłam, bo ich się tam w ogóle nie spodziewałam. Liczyłam raczej na to, że sama będę musiała szukać kogoś, kto mi te kafelki położy. A tu proszę, jaka miła niespodzianka. Nawet ten remont przestał być tak uciążliwy, skoro będę miała kafelki za darmoszkę.

Ostatnio na cudzej tablicy na Facebooku odkryłam dziesięć prawd, dzięki którym można zachować zdrowie psychiczne. Wśród nich było kilka, które wzięłam sobie do serca. A oto i one:

- nie mieszać się w cudze konflikty;
- nie przejmować się rzeczami, na które nie mamy wpływu.

Było osiem innych, ale ich nie zapamiętałam. Polecam te dwie wszystkim szczególnie. Warto sobie czasem odpuścić, jeśli coś nas bezpośrednio nie dotyczy.

A jeśli chodzi o Gabrysię, to zaczyna powoli oddawać Ignasiowi. Czasem szarpie go za włosy, czasem szczypie po buzi. Moje serce znów napełnia się uczuciem dumy (to chyba czara bez dna), bo co ma sobie mała pozwalać. Jak to mężczyźni lubią mawiać, kupię im kisiel, bo basen już mam, a sobie popcorn, by miło było na taką walkę patrzeć.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor