Matki ideałki

Z życia Gabrysi

Musiałam w tym tygodniu odpalić tryb matki, bo Gabrysia przechodzi jakąś infekcję wirusową. To albo ząbki. To samo przechodzi podobno Filipek. Ciekawe, co oni tam razem w tym żłobku robili...? Tryb matki oznacza, że muszę na gwałt przypomnieć sobie, jak przetrwać z dzieckiem dłużej niż weekend i przy okazji nie zwariować. Dodatkowo nie mogę nikogo zagłodzić. Ale z tym idzie nam co raz lepiej, bo moja córka zaczęła przyjmować ode mnie pożywienie inne niż moje mleko! Jest to ogromny przełom w żywieniu, bo do tej pory mogli ją karmić tylko ludzie "postronni". Na nic zdawały się różne metody karmienia - łyżeczką, BLW, papki, kawałki, rączką, zupki domowe, słoiczki kupne... Nic nie zyskiwało aprobaty. Dopuszczam do siebie myśl, że mogę gotować paskudnie. Na pewno wiem, że nie lubię tego robić.

A tymczasem Gabrysia od weekendu pochłonęła już zupę dyniową, trochę rosołku, uwielbia jeść grzanki, a wczoraj skusiła się na banana. Wniosek z tego jasny, że na wszystko przyjdzie czas. Nauczyła się nawet sygnalizować, że jest głodna. Gdy my siedzimy przy posiłku, ona staje przy swoim krzesełku i przysuwa je do stołu! Takich rzeczy nigdy wcześniej nie widziałam, bo Ignaś, gdy był głodny, kierował się od razu do kuchni.

Pierwsze kroki w rytm muzyki

Za to otrzymałam już na początku tygodnia nagrodę za następne dni opieki - moja mała córeczka zrobiła wczoraj sama pierwsze kroki! I ja to widziałam! Przyznam, że od początku przygody ze żłobkiem obawiałam się, że właśnie te pierwsze kroki mnie ominą, a tu proszę - taka niespodzianka!

Tak na marginesie - czy wszystkie dzieci kochają muzykę tak, jak Gabrysia? Tańczyła, zanim nauczyła się chodzić. Na najcichszy odgłos muzyki zaczyna miarowo ruszać głową, a jak jakiś utwór wpadnie jej w ucho, zaczyna miarowo podrygiwać. Najbardziej oczywiście lubi słuchać metalu z tatusiem i potrząsać przy tym charakterystycznie głową.

A co u Ignasia?

W piątek poznałam w końcu tajemniczą Olę ze żłobka, której mój syn ozdobił szafkę naklejką. No, no. Powiem tylko jedno: brawo synu! Urocza blondyneczka z kręconymi włosami. Chociaż ciocie mówią, że w Oli to się wszystkie chłopaki kochają, więc lepiej niech Ignaś bierze się za Anię. Serce nie sługa.

Ignaś zna już większość imion dzieci ze swojej grupy, a nawet ich mam. Na samym początku średnio go to interesowało. Raz nawet, gdy spytaliśmy go, który to Czarek, odparł: "Ten gruby tatusiu". Ostatnio zaskakuje nas też swoją niebywałą elokwencją. Bawił się z tatą klockami i gdy ten zapytał go, czy może pobawić się jego wieżą, odparł, że nie, bo to jego wieża. Niestrudzony tata próbował dalej i spytał, czy za to może pobawić się zamkiem. Na to mój syn pokiwał głową i powiedział: "Możesz, możesz tatusiu. Tylko to jest zamek mamy, obiecaj, że nie zepsujesz". Wyjątkowo udało mi się zbudować zamek rankiem tego samego dnia, z klocków przeznaczonych do budowy tortu.

Qczaj

Moja przygoda z Qczajem skończyła się tak samo szybko, jak ostatnio. Trudno. Najwyraźniej jestem skazana na mój odstający pociążowy brzuch, bo raczej nie mam co liczyć na cudne jego samozniknięcie. Za to byłam w zeszłym tygodniu aż raz na basenie! Jak zwykle był to dobry pomysł. Udało mi się trafić w jedyny dzień, gdzie między szkołami jest godzinna luka w rezerwacjach torów i od razu z niej skorzystałam. Przyznam, że pływanie wśród rozradowanych, chlapiących na wszystkie strony dzieci nie należy do moich ulubionych zajęć. Mimo, że basen był pusty, nie udało mi się jednak odprężyć na nim tak, jak zazwyczaj. Nadal bolą mnie plecy. I chyba złapałam jakiegoś wirusa od Gabrysi (bo zęby to mi raczej już nowe nie rosną). Powoli dopada mnie listopadowa deprecha, której już od trzech lat bodajże nie mogę zalać grzanym winem z pomarańczami.

Matki ideałki

A na koniec trochę prywaty i właściwy temat. Od urodzenia Ignasia szukam porad dotyczących niemalże każdej dziedziny naszego nowego życia. Jak każdy z resztą sięgam w tym celu do Internetu, bo jest to środek najszybszy, gdy chce się uzupełnić swoje braki w wiedzy. Nie ma bowiem tematu, którego by ktoś przed nami nie poruszył w sieci. Na jakie jednak bzdury człowiek się natyka w sieci, to głowa mała. Są wśród nich oczywiście takie, które każdemu się przydadzą, jak pozbywanie się pieluch, po zupełnie absurdalne, typu prezenty na Gwiazdkę (ludzie, dopiero październik!). Hitem był wpis, na który natknęłam się ostatnio na jednej z grup rodzicielskich - czy jak macie dzieci z małą różnicą wieku, to kupujecie im podwójnie zabawki? Jak masz dwie córki, to chyba nie kupisz tylko jednego wózka dla lalek, nie?

O ile przydatne i cenne okazują się rady, jak przekonać dwulatka do zrobienia inhalacji oraz jak to jest z tym BLW i jakie polecicie krzesełko, to jednak na pytania odnośnie zapalenia piersi podczas karmienia jest jedna odpowiedź - idź kobieto do lekarza! I przyłóż w międzyczasie schłodzoną kapustę.

Zastanawia mnie, dlaczego nie ufamy już naszym babkom, matkom i teściowym? Przecież one wychowały nas, więc jakoś dały radę. Dlaczego bardziej interesuje nas opinia obcych bab z internetu, które mimo, że w regulaminie grupy stoi, że trzeba być dla siebie miłym i wyrozumiałym, one bynajmniej nigdy takie wobec nas nie będą, no chyba że zgadzamy się z ich zdaniem. Zawsze znajdzie się taka, która jest najmądrzejsza i będzie wszystkich dookoła pouczać, jak mają żyć. I jeszcze ich obrazi, gdy nie robią po jej myśli.

No bo co to za różnica, czy ja stosuję BLW według zasad, czy według własnej intuicji. Albo że noce spędzam powykrzywiana między dziećmi, a nie z mężem?

Całe te grupy mają być wsparciem mentalnym dla każdego, komu wydaje się, że gorzej mu z tym rodzicielstwem idzie. Można sobie poczytać, że nie tylko nam idzie fatalnie. To pocieszające. Ale są też ludzie, którzy naszym kosztem zwyczajnie poprawiają sobie nastrój - kilkoma uszczypliwymi komentarzami w sieci, gdzie wszytko wszystkim wolno.

Ostracyzm na miarę naszych czasów


Szkoda mi tylko ludzi, którzy tkwią w zamkniętym kręgu wzajemnej adoracji, ślepi na świeże opinie z zewnątrz. Ostatnio moje komentarze zostały usunięte z rozmowy, z którą wyraźnie i stanowczo się nie zgadzałam. Następnie blogerka usunęła również komentarz mojego męża, który opisał całe zajście. Od razu zaznaczę, że nie były to treści ani wulgarne, ani obraźliwe. Zasugerowałam tylko, że jak się widzi coś, co uznaje się za przemoc wobec dzieci, powinno się zadzwonić na policję, a nie skrobać posta na FB, aby pohejtować kobietę przytłoczoną macierzyństwem nad trójką dzieci. Bo to nikomu nie pomoże, chyba że autorce posta, która w ten sposób podnosi swoje ego.

Oczywiście przez nią sama od kilku dni czuję się jak rodzic gorszej kategorii tylko dlatego, że krzyczę na mojego małego uparciucha, który zamiast wychodzić do żłobka, woli jeździć po mieszkaniu rowerkiem. Bardzo wymowne, prawda?

Zmierzam do tego, że każdy ma chwilę słabości. ale nie każdego przyłapała na niej blogerka-psycholożka z przerośniętą ambicją naprawiania świata i z zamiarem zaszufladkowania na swoim blogu, gdzie dokona się ostracyzm. Jak to skomentował mój mąż - kobiety kobietom ("... zgotowały ten los...").

Na pocieszenie dostałam zaproszenie do grupy, gdzie matki w sam raz będą przekonywały mnie, że jestem dobrym człowiekiem, a już na pewno najlepszą matką dla moich dzieci.

 

Komentarze

  1. Brawo Gabi! A ciekawe skad Ignaś takie zdania bierze :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie w żłobku go uczą, bo przecież nie z domu 😅

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor