Post jubileuszowy

Wychodzi na to, że już cztery miesiące za nami. Jeszcze nigdy nie pisałam przez tak długi czas. Mam za sobą dwie nieudane próby prowadzenia bloga, ale na jednym z nich jest jeden wpis, a na drugim chyba ze trzy. Postów na mamazaurze nawet nie liczę, ale każdy z nich napawa mnie dumą. Od czasu do czasu wracam do pisania pamiętników, ale nie mogę się później rozczytać ze swojego pisma. Zawsze wolałam pisać na komputerze - łatwiej jest taki tekst chociażby zedytować.

Wsiąknęłam ostatnio w książkę "The Help", autorstwa Kathryn Stockett. Czytam ją w oryginale, więc niektóre zdania są dla mnie trudne do zrozumienia, jednak nie poddaję się. Muszę w jakiś sposób trenować umysł, bo inaczej oszaleję. Oprócz tego zaczęłam wczoraj uczyć się niemieckiego, żeby któregoś pięknego dnia dołączyć do zespołu niemieckojęzycznego w świetnym miejscu pracy. Poza tym od studiów licencjackich noszę się z zamiarem nauczenia się tego języka, czas więc na spełnianie niektórych marzeń. Jeśli ktoś jest w posiadaniu dobrego podręcznika do nauki języka niemieckiego i chciałby się nim podzielić lub chociaż podać tytuł, będę zobowiązana.

Gabrysia miała w zeszłym tygodniu zapalenie oskrzeli (stąd też moja przedłużająca się i za pewne irytująca nieobecność). Przez cały tydzień siedziałam uwięziona w czterech ścianach, wychodziłam jedynie do samochodu, by odwieźć Ignasia do żłobka. A to i tak dopiero od środy, bo Ignaś ze względu na przeciągające się kaszel i katar został z nami przez dwa dni. I co z tego, że mu się poprawiło, skoro po trzech dniach w żłobku znowu wracamy do punktu wyjścia. W akcie rozpaczy kupiliśmy nawet super przyrząd do odciągania smarków, montowany do odkurzacza i powiem wam, że działa cuda. Czyszczenie go jest obrzydliwe, a przystawienie dziecku do nosa niemal niemożliwe, jednak jest to lepsza metoda niż znienawidzona przeze mnie frida, lub stara dobra gruszka, która nie jest aż tak silna jak ciąg odkurzacza. Nie próbowaliśmy na Gabrysi, bo jej antybiotyk naprawdę szybko pomógł. Większość chorowania to była w tym wypadku czysta formalność. Mam nadzieję, że nie wróci dzisiaj do domu z nową infekcją, bo się normalnie zabiję. Wczoraj miałam wrażenie, że Ignaś rozkaszlał się na złość mamusi. Serio, jeszcze jeden dzień sam na sam z chorym dzieckiem i trafiłabym do wariatkowa.

Bardzo pomocna okazała się mieszkająca nieopodal kuzynka Kasia, która niczym deus ex machina zaoferowała, że może odebrać Ignasia ze żłobka, gdybym potrzebowała. Nie wiedziała nawet, że mam w domu stan podgorączkowy, tak z czystego matczynego serca się zaoferowała, bo wie, co to znaczy mieć małe dzieci. Serio, jej oferta bardzo ułatwiła mi życie. Wiem, że powinnam zagadać do jakiejś miłej staruszki z piętra, tak na wszelki wypadek, ale jakoś nie mogę się przemóc. Na pewno sama dam radę.

Jutro czeka mnie wizyta w poradni preluksacyjnej z Gabrysią, mam nadzieję, tylko formalna. Trochę się obawiam, że lekarz przyczepi się, bo mała jeszcze nie chodzi. Ja jej jednak nie popędzam, wszystko w swoim czasie. Powiedzmy, że jestem też w trakcie szukania nowej przychodni rodzinnej dla dzieciaków po starciu z panią w rejestracji, do którego doszło dwa tygodnie temu. Nie wyobrażam sobie, że mam znowu próbować dodzwonić się tam i spotkać się z głuchym telefonem. Poza tym nie dostałam żadnej odpowiedzi na moją skargę u rzecznika praw pacjenta. Widziałam też kiedyś, jak taki rzecznik rozmawia z tymi paniami po dosyć nieprzyjemnej dla jednej pacjentki akcji. Skoro zatem wolą, aby pacjenci od nich odchodzili, proszę bardzo.

Dochodzi piętnasta, a ja znowu nic nie zrobiłam. Mówiąc "nic" mam na myśli wszystko oprócz zamiatania, prania i zmywania podłóg oraz obejrzenia najnowszego odcinka Masterchefa. Wczoraj wieczorem mąż mój zafundował mi sprzątanie mieszkania (sic! w niedzielny wieczór), powinnam mu być wdzięczna, że mam mniej roboty teraz. Przez to i czas na bloga się znalazł. Wczoraj w ciągu dnia powtórzyłam odmianę regularną czasowników niemieckich, dzisiaj powinnam zrobić nieregularną, jednak już nie zdążę.

Codziennie przedłużam moment odebrania dzieci ze żłobka. W piątek byłam tak zła na Ignasia, że pojawiłam się tam dopiero przed szesnastą. I to tylko dlatego, że codziennie po południu robi afery o byle co, a w piątek rano nie chciał wychodzić z domu do tego stopnia, że zaczął się rozbierać. Wywlokłam go więc na dwór bez kurtki i z bosymi stopami. Na szczęście szybko stwierdził, że mu zimno (taaak, ten katar to przez żłobek).

Spędziliśmy za to we dwoje miłe sobotnie przedpołudnie na zakupach, bo musieliśmy kupić mu buty jesienno-zimowe. Niestety, wyrósł już z całego kartona butów, jakie otrzymałam w spadku po kuzynach i kuzynkach. Może Gabrysia zdąży chociaż kilka par ponosić.

W zeszłym tygodniu przyjaciółka uratowała mnie przed kolejnym wieczorem z moimi dziećmi i zaprosiła do siebie na kawę. Przegadałyśmy cały wieczór. Dawno nie miałyśmy okazji do tak szczerej i relaksującej rozmowy. Takie chwile są bezcenne dla matek, które myślą, że świat o nich zapomniał. Wiem po sobie, że czasem małe dzieci onieśmielają innych. Ludzie bezdzietni nie chcą też przeszkadzać swoim dzieciatym znajomym. Nie zdają sobie jednak sprawy, że ich wizyta lub zaproszenie nikomu w niczym nie przeszkadzają a są naprawdę potrzebne, aby przetrwać ten trudny okres.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor