W moim mieszkaniu jest za czysto

Ciężka noc za nami - najpierw Gabrysia budziła się co chwilę i nie chciała się uspokoić inaczej, jak w moich ramionach, a jak już w końcu usnęła, o w pół do czwartej obudził się Ignaś z misją, że on chce na dwór. Zamiast tłumaczyć mu, że przecież jest za wcześnie i ciemno w dodatku, wzięłam go do kuchni, posadziłam na blacie i dałam mu płatki. Jadł i patrzył, jak robię owsiankę. Potem chwilę spędziliśmy w łazience, bo bolał go brzuszek, a następnie, gdy już myślałam, że może położy się koło mnie na kanapie, on usiadł przy stole i zażądał owsianki. O piątej rano. Oczywiście w międzyczasie Gabrysia zdążyła się kolejny raz obudzić, jednak zasnęła w końcu podczas karmienia. Ignaś tymczasem skończył jeść i poszedł położyć się koło babci. Jak tam zajrzałam, przeglądał sobie książkę. Z relacji babci wynika, że po chwili przytulił się do niej i zasnął. Bez krzyków. Gabrysia za to nad ranem prawie mi z kanapy zleciała, bo przelazła przeze mnie i chyba nie spodziewała się, że będzie tak wąsko w porównaniu z łóżkiem. Albo tak bez taty chroniącego brzegu.

Za nami równie ciężkie pożegnanie w żłobku. Gabrysia trzyma się mnie codziennie co raz bardziej kurczowo, ale ponoć szybko się uspokaja w huśtawce. Wczoraj nawet coś tam zjadła, ale wyrokują, że będzie niejadkiem. Ja wolę obwiniać niedobre jedzenie, zamiast tak wcześnie przesądzać o czyichś gustach. Ciocie w żłobku przekonują mnie, że powinnam odstawić małą od piersi, ale ja nie jestem o tym do końca przekonana. Widzę, że obie nadal tego potrzebujemy i ciężko mi określić, czy większą krzywdę robię jej teraz, bo pozwalam na odstresowanie się przy piersi, czy też gorzej będzie cierpieć później, gdy będzie do tego jeszcze bardziej przywiązana.

Ignaś zniósł dzisiejsze rozstanie znacznie gorzej. Bardzo chciał, żebym z nim została w żłobku. Spanikował już na dole, gdy chciałam zostawić go na chwilę z babcią przy szafce z butami, żeby zaprowadzić Gabrysię do jej sali. Poszedł razem z nami, a dopiero potem sam zmienił buty. Zawsze w żłobku pyta mnie, "a ty mama jaką masz szafkę?", po czym opowiada o swojej żółtej z ciężarówką, która przewozi sałatę. Odprowadziłam go na górę, ale już na ostatnim półpiętrze, gdy rzuciłam, że odbiorę go po obiedzie, spanikował. Strasznie się potem szarpał i płakał. Jeszcze na dole słyszałam, jak krzyczał, że już chce do domu. Serce mi się rozdziera, ale dobrze wiem, że w tej kwestii nie mogę ustąpić, bo będę miała takie piekło do podstawówki. Uczucie niesprawiedliwości wobec dzieci wzmacnia fakt, że nie mam nic specjalnego do roboty i mogłabym z powodzeniem jeden dzień się nimi zająć.

Czuję się jakoś tak nieswojo, gdy w moim mieszkaniu panuje porządek dłużej niż przez pół dnia. Nie mogę znaleźć sobie miejsca, bo nagle nie muszę nic sprzątać. Szukam więc sobie na siłę czegoś do roboty. Wygrzebałam nawet swoją  starą robótkę sprzed roku. Chcę skończyć śliczny kocyk, który robiłam dla zabicia nudy, gdy leżałam w ostatnich tygodniach ciąży, przykuta do kanapy. Trochę czasu zajęło mi przypomnienie sobie, jak to szło z tymi słupkami. Nie obyło się bez konsultacji telefonicznej z mamą. Okazało się jednak, że to jak z jazdą na rowerze. Gdy tylko odważyłam się na pierwszy krok, ręce same wiedziały, jak mają robić słupki. Mam więc zajęcia na wieczory, do jakiegoś nowego serialu, bo "The Crown" już skończyłam. Coś polecacie? Chętnie skorzystam z rad, póki mam opłaconego Netflixa.

Wczoraj odgruzowałam szafę na korytarzu, a to tylko dlatego, że w nieskończoność czekałam na pana, który miał poszerzyć nam dziurę w ścianie. Po dwóch godzinach w końcu do niego zadzwoniłam, żeby się upewnić, czy się dowlecze do nas, czy nie. Pan był wielce zdziwiony, bo był przekonany, że ktoś inny przyjechał zamiast niego. Ostatecznie przysłali pana, który był u nas już sama nie pamiętam kiedy, aby ściągnąć tę nieszczęsną szafkę ze ściany. Okazuje się, że umie robić też inne rzeczy i pozostaje dla mnie zagadką, dlaczego nie zajął się tym od razu. Przyszedł zaopatrzony jedynie w nóż do tapet, bo był przekonany, że to będzie sam kartongips, a nie gruba ściana. Nie tracił jednak animuszu. Wyraził też wielkie zdziwienie, że ta dziura to poszła w górę, a nie w dół, na kafelki z dekorem.I jeszcze farba odprysnęła się od ściany podczas piłowania, sama się. Rzuciłam tylko, że się zamaluje. Też pewnie sama się.


Dzisiaj po raz kolejny w tym tygodniu tkwię w domu, chociaż za oknem taka piękna pogoda. Tym razem czekam na pana z administracji, który ma na te wodomierze wymieniać, bo nie raczył powiedzieć, o której godzinie konkretnie przyjdzie. Pojawi się między dziewiątą a czternastą, ale z tego co zrozumiałam, przyjdzie się dopiero UMÓWIĆ na wymianę wodomierzy, a nie je wymienić. Jakby przez telefon ciężko mu było się dogadać. Ci ludzie myślą, że ja nie mam nic lepszego do roboty, tylko wiecznie na nich czekać. Może i nie mam, ale to nie ich sprawa.



Z kolei pan Jacek nie zapowiedział konkretnie, ile zajmie im przerabianie mojej szafki. Powiedział tylko, że "no, zrobimy", "ale kiedy?", "noo, w przyszłym tygodniu". Żenada. A potem dziwi się, że klienci do niego nie wracają. Ja bym mu już montażu lustra nawet nie powierzyła, nie mówiąc o stole na zamówienie. Łaski bez, kupię sobie w Ikei. Wielka dziura nadal zieje na nas za każdym razem, jak odwiedzamy toaletę. Jest jednak zastawiona kartonem, aby żaden szczur tak łatwo znowu nie miał podczas forsowania jej.

Mój mąż polubił wczoraj oficjalnie profil mojego bloga na Facebooku. Chyba przestał się mnie wstydzić przed kolegami z pracy. Jest to dla mnie ogromny zaszczyt, bo do tej pory czytał mnie potajemnie i incognito.

Zastanawiam się, czy nie wziąć udziału w konkursie literackim, organizowanym przez moją uczelnię z okazji obchodów jej stulecia. Napisali, że absolwenci też mogą.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor