Moje wrzosowisko

Urządziłam sobie na balkonie małe wrzosowisko. Zamarzyło mi się w pierwszy żłobkowy czwartek, czyli nieco ponad tydzień temu, a już w weekend zagościło w moim domu. Teraz planuję poszerzyć je o jeszcze jedną doniczkę z takim wiszącym ładnym zielonym, chyba bluszczem. Jutro po odstawieniu dzieci do żłobka zajedziemy z mamą do ogrodniczego, gdzie może uda nam się coś ładnego wybrać. Przynajmniej taki mamy plan. Moim wrzosom brakuje trochę ziemi w doniczce, ale nie uskarżają się na to zbytnio.


Moje wrzosowisko
 
 
 
Jutro mamy również w planach wizytę w lumpeksie. Chciałyśmy dzisiaj, ale już nie zdążymy. Sprzeniewierzyłam dany mi czas na odgruzowanie mieszkania. Zajęło mi to jakieś trzy godziny, więc ani nie odpoczęłam specjalnie, ani się też nie rozerwałam. W międzyczasie z niespodziewaną wizytą wpadł pan z administracji, ten co będzie wodomierze wymieniał, i orzekł, że dziura w ścianie jest za wąska. Gdzie on był, kiedy tę dziurę robiliśmy rok temu podczas remontu? Chciał nie chciał jutro znowu ma przyjechać pan z piłką. Możliwe, że poszerzenie nie będzie skutkowało dziurą wychodzącą poza szafkę. Zobaczymy.

Kradnę kwadrans na aktualizację bloga, co można podciągnąć pod relaks. Jeszcze mi został do zrobienia obiad, jednak nie spinam się z tym, ponieważ dzieci zjedzą na pewno w żłobku. Już widzę, że muszę w najbliższym czasie umyć okna, łazienki i pokój Oli. Teraz zrobiła się z niego wózkownia, niestety podwójny wózek nie mieści się w drzwiach. Udało mi się jeszcze zrobić pranie, a w tle lecą bzdurne programy o pannach młodych, ich sukniach oraz o ludziach, którym zaszkodziły operacje plastyczne.

Przynajmniej jest ładna pogoda, liczę zatem na miły spacer w drodze powrotnej ze żłobka. Ale taki naprawdę miły, nie jak jeden z tych weekendowych, kiedy to usilnie staramy się zachowywać jak normalna rodzina, ale nam nie wychodzi, bo wszyscy się na siebie złoszczą, pragnąc być w zupełnie innym miejscu. Mój syn przeszedł wczoraj samego siebie, bo najpierw uparł się na zabranie rowerka (przysięgam, ostatni raz się zgodziłam), po to tylko, żeby po kilku przejechanych metrach stwierdzić, że już nie ma ochoty. Porzucił go w okolicach pętli tramwajowej na rzecz spaceru po krawężniku. Gdy poprosiłam go, aby wrócił po rowerek, podszedł do niego, podniósł do góry i rzucił go. Do tego kazał mi iść sobie, bo on chce sam. Oblał się też płynem do robienia baniek, więc musieliśmy wracać do domu, aby zmienić buty. Mieliśmy szczęście, że było w miarę ciepło, bo nie zmarzł w sandałkach.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kolejnej wiosny łyk

Spod chmurki

Soraski