Zamek z klocków i dmuchany flaming
Piętnaście minut dla duszy. Trochę mało, żeby podsumować dwa
tygodnie mojej nieobecności tutaj. Jesteśmy na ostatniej prostej naszego pobytu
nad morzem. Paweł wziął tydzień urlopu i zostaje z nami do końca. Potem
pakujemy się i wracamy do domu. Balkony już zrobione, przynajmniej te należące
do nas. Prace w całym bloku jeszcze trochę potrwają, ale panowie ponoć tak się
uwijają, że może zdążą przed zimą. Hałas i kurz będzie zatem nadal nam
towarzyszył, jednak już nie w takim stopniu, jak wcześniej. Przetrwaliśmy też
największe upały na wsi. Nie wyobrażam sobie nawet, jak ludzie radzili sobie w
mieście. I właśnie te upały obwiniam za przestój na blogu. Wycieńczenie
organizmu pozwalało mi podczas odpoczynku jedynie leżeć i zbierać siły na
resztę dnia, podczas gdy moje dzieci spały (tak, oboje w tym samym czasie!).
Dosłownie czułam, jak otchłań rozpaczy wciągała mnie w swój wir (po tym tekście
mój mąż zażartował, że powinnam pisać wiersze, nie blogi; ale bez obaw, żadna
ze mnie poetka).
Moja siostra wyleciała do Brazylii. Pół tygodnia spędziliśmy
jeszcze razem w Gryficach. Nawet parę razy udałyśmy się na zakupy oraz nad morze! W Sao Paulo
Gabriel powitał ją z commitment rings, ale w Polsce nie ma na to właściwej
nazwy. Nie są jeszcze zaręczeni, ale tworzą teraz parę w poważniejszym tego
słowa znaczeniu (przynajmniej tak to sobie wyobrażam). Oboje noszą obrączki
przypominające ślubne, lecz ślubnymi nie będące. Mam nadzieję, że przez te
(za)krótkie trzy miesiące, które spędzą razem, będą bardzo szczęśliwi.
Gabrysia otrzymała nowy fotelik do samochodu. Chyba jest
szczęśliwsza, bo może obserwować bez przeszkód świat za oknem. I
nóżki jej się nawet mieszczą, ale chyba tatuś będzie musiał ograniczyć trochę
miejsce na swoje i wsunąć fotel. W poprzednim foteliku nie bardzo miała gdzie
trzymać te małe szkitki i w rezultacie lądowały nad pasem bezpieczeństwa (nie
wiem, jakim cudem).
Ignaś poznał nową zabawę, w lekarza (celowo nie użyłam słowa
doktor). Iga bowiem ma śliczne słuchawki i wszyscy są teraz przez tę dwójkę badani.
Ignaś nie wie jeszcze, że z okazji urodzin Gabrysi dostanie od babci swój własny zestaw lekarza. Oprócz słuchawek będzie w nim nawet ciśnieniomierz! Ignaś bowiem uwielbia
mierzyć ciśnienie babci aparatem.
Oprócz tego dni Ignasia mijają na codziennym jedzeniu lodów truskawkowych,
pomarańczowych lub o smaku mango-marakuja. Czas najchętniej spędza na Gryf Arenie lub na
schodach ruchomych w Hosso. Wieczorem musi też zajść do Lidla po bułkę i
dopiero potem zgadza się na wizytę na placu zabaw w parku.
Jakieś dwa tygodnie temu - zaraz po tym, jak Gabrysia
śmiertelnie mnie przestraszyła swoimi łóżkowymi akrobacjami - okazało
się, że Ignaś potrafi bardziej. Po raz pierwszy straciłam go z oczu. I to tak
naprawdę. W jednej chwili stał przy samochodzie i nie chciał nałożyć butów, a w
drugiej już go nie było. Serce na moment mi stanęło, gdy okazało się, że moja
mama również go nigdzie nie widzi. Dobrze, że rzecz działa się na podwórku u
mojej teściowej, bo tam od szosy daleko i niewiele jest miejsc, gdzie dwulatek
mógłby się schować. Szybko znalazł się przy drzwiach wejściowych, jednak tych z
drugiej strony domu. Bardzo rzadko nimi wchodzimy, dlatego też nie wiem, czemu
akurat je wybrał.
Moja córka natomiast nauczyła się wchodzić na schody.
Jeszcze się w pionie nie umie porządnie utrzymać, a już na pięterko raz dwa
wbiega. Na pół godziny ją z babciami samą zostawiłam, a ona takie rzeczy. Za
Maksem wbiegła. Coś jej się ci starsi chłopcy podobają za bardzo, będą z tego
kiedyś kłopoty. Ostatnio na Gryf Arenie niejaki Aleksander z ciemnymi kręconymi
włosami przynosił jej kulki kolorowe.
Gabrysia umie już też bujać się na huśtawce moja-twoja oraz biegać po placach zabaw! Jak te dzieci szybko rosną.
Maks ma pięć lat i bardzo dużo zabawek. Ostatnio na środku jego salonu gościł ogromny różowy dmuchany flaming, w którym moja córka chętnie przez chwilę siedziała. Większy flaming wylądował na tarasie, ale na niego Gabrysia nie wchodziła.
Gabrysia we flamingu
Odwiedzamy Maksa
czasami, bo Ignaś lubi się z nim bawić. Ostatnio wypatrzyłam u niego dwa pudła
klocków i takie super płytki budowlane. Trzy. Po jednym dla każdego. Maks budował
garaże dla hot wheelsów, Ignaś robił banana (banan to ostatnio odpowiedź na
wszystko), a ja stawiałam zamek. Jakoś brakuje mi wyobraźni, jeśli chodzi o
budowle z klocków. Pamiętam, że od dziecka zawsze były to domki. My takich
płytek budowlanych nie miałyśmy, to i pole manewru zawężone. Na szczęście jako
małe dziewczynki nie wiedziałyśmy o tym. Łączyłyśmy kilka mniejszych
płytek w jedną dużą, stawiałyśmy ściany, robiłyśmy pokoje a w nich łóżka... Nie
brakowało też łazienek z prawdziwym kibelkiem! Nawet do dzisiaj jeden zachował
się w kartonie z klockami. Ma srebrną gałkę, która służy mu za spłuczkę, a
deska jest w kolorowe kwiatki i motylki.
Nawet mnie przez kilka dni dręczył trochę ten mój brak
wyobraźni, jeśli chodzi o konstrukcje z klocków. I to do tego stopnia, że
chciałam szukać inspiracji w Internecie, jednak za słabe mam łącze. Nawet
Facebooka nie da się spokojnie przejrzeć z rana. Istny detoks od świata. A
tymczasem taki udało mi się zrobić zamek:
Zamek mojego autorstwa. Ale to chyba bardziej więzienie.
Jeden z ludzików ma nawet białą brodę!
Niestety Maks nie poświęcił mu zbyt wiele uwagi. Jak
wychodziłam, obiecał, że go rozbuduje. Przy kolejnej mojej wizycie okazało się
jednak, że wolał go zniszczyć. Obraził się nawet na mnie, bo ośmieliłam się
sprzątnąć jego klocki do pudełka, żeby Gabrysia ich mu nie zjadła.
Żeby nie było, że przez dwa tygodnie nic nie robiłam, tylko dzieci niańczyłam, pochwalę się przeczytaną lekturą (a czytanie książek, jak pamiętacie, też jest bardzo ważne w procesie doskonalenia pisarskiego warsztatu). Skończyłam czytać "Multirzeczywistość" Davida
Louisa Edelmana. Niestety, wygląda na to, że ostatni tom trylogii jest jeszcze
nieprzetłumaczony, a oryginał można kupić za kosmiczną, jak na książkę, cenę
niemalże dwustu złotych. Albo źle szukam.
Druga część nie była tak porywająca,
jak pierwsza, bo autor skupił się bardziej nad rozgrywkami politycznymi.
Niemniej nadal ciekawa. Przed czytelnikiem zostały odkryte nowe zakątki świata,
między innymi należące do tak zwanych ludzi "niełączliwych",
sprzeciwiających się rozwojowi technologii w ludzkim organizmie. Rzucono też
nowe światło na śmierć Sheldona Suriny, który za życia pracował nad rozwojem
teleportacji. Teraz jego córka Margaret wypuszcza na rynek nową technologię,
która ma zmienić na zawsze życie wszystkich ludzi. Jednak wszystko zależy od
tego, w czyje ręce wpadnie dostęp do "Multirzeczywistości"... Polecam.
Komentarze
Prześlij komentarz