Księżniczkowo
Większość
wczorajszego dnia spędziłam w miejscu, które kobiety lubią najbardziej, czyli w
kuchni. Uczestniczyłam w przygotowaniach do urodzin Kasi, przy okazji piekąc na
dzisiaj biszkopt. Jest coś relaksującego w wykonywaniu czynności nie
polegających na opiekowaniu się dziećmi. W pewnym momencie doszłam do stanu
umysłu, w którym zdziwiłam się, że je w ogóle posiadam, a potem to już nawet zainteresowałam
się, czy są całe i zdrowe. Były.
Spotkania
rodzinne oprócz tego, że są bardzo przyjemne, generują niekończące się góry
brudnych naczyń. Serwuje się na nich niezliczone stosy żarcia, które niestety
często potem zostaje niezjedzone, żeby nie powiedzieć - wywalone. W duchu cieszyłam się, że nie wpakowałam się
w taką rodzinną imprezę na roczek Gabrysi (około trzydziestu dorosłych plus
jakieś dziesięcioro dzieci w różnym wieku). Zwyczajnie fizycznie bym tego nie
przerobiła. Za przykład wystarczyły mi urodziny Ignasia, kiedy to narobiłam się przekąsek dla dzieci, a one i tak rzuciły się prosto do komputera. Galaretki w pomarańczach skonsumował wujek Koper.
Dzisiaj miałam
małą powtórkę w związku z przygotowaniami na wieczór, ale ograniczyłam się do
dwóch sałatek na kolację oraz do przerobienia zapasów z lodówki. Jak o tym
piszę, przypominam sobie, że nie wyjęłam jeszcze szynki z zamrażarki. Niestety
krem do torta prawie zepsuł mi dzień, bo śmietanka się zważyła. Oczywiście z
mojej winy, bo nie dość że połączyłam dwa opakowania, zamiast ubić je pojedynczo,
to jeszcze celowo wyjęłam je dużo wcześniej z lodówki, żeby się ociepliły.
Amatorszczyzna. Dodatkowo nie mogłam nigdzie znaleźć dżemu śliwkowego, zatem
zrobiłam z wiśniowym. Masę udało się odratować dwoma łyżkami gęstej śmietany,
ale jak wykładałam ją na torta, była jakaś taka leista ciągle. Może żelatyna
zrobi swoje. Muszę jeszcze ten tort ozdobić winogronami, o ile nikt mi ich
wmiędzyczasie nie zeżre, bo leżą samopas na stole. I nektarynką. Na szczęście zza oceanu odpowiedziała na wezwanie o pomoc moja siostra, jak zwykle niezawodna, mimo pięciogodzinnej różnicy czasu. Pomogła mi pozostać przy zdrowych zmysłach, gdy mój świat miał się zawalić.
Co niektórych
rozbawi za pewne fakt, że dorzuciłam do kremu skórkę cytrynową. Wydaje mi się,
że opowiadałam już tutaj legendę rodzinną, według której będąc młodą panienką miałam
namęczyć się przy ścieraniu tej skórki tylko po to, by wyrzucić ją do kosza. Na
szczęście większość trafiła na folię. Ku przestrodze rodziców – należy dzieciom dokładnie
wydawać polecenia, żeby się nie uczyły na swoich błędach po fakcie, chociaż w
ten sposób zapamiętają lekcję do końca życia.
Ignaś skradł
wczoraj serca wszystkich, a najbardziej chyba wujka Zbyszka, z którym
przesiedział większość wieczoru. Gabrysia też dobrze się bawiła, jak już się
obudziła. Była nawet okazja, żeby potańczyć, chociaż mój mąż to jednak nie
kumaty jest, gdy się go w brzuch palcem kłuje i mówi: „chodź potańczyć”. Wspiął
się ostatnio za to na wyżyny bohaterstwa, bo poszedł z synem na ogród, aby
zerwać dla niego malin. Dla siebie nie poszedłby nigdy, ale dziecku przecież
nie odmówi. O, może malinami ten tort ozdobię, jeśli jakieś jeszcze znajdę na
krzaku! Rozmowa z samym sobą bywa bardzo inspirująca.
W tym roku jakoś specjalnie nie
zapraszałam gości, bo wbiłam się między urodziny Kasi i 40. rocznicę
ślubu wujka Andrzeja i cioci Lodzi, to też wszyscy muszą trochę odpocząć. Poza tym tutaj podobno nie trzeba się zapraszać, to będę miała okazję wypróbować system. Nie
wiem zatem, kto dokładnie przyjdzie, ale czasem trzeba pójść na żywioł. Będzie
to także 29 lat, odkąd ślub wzięli rodzice Pawła i 46 – jak rodzice Kasi i
Maćka. Ale to dopiero jutro.
Komentarze
Prześlij komentarz