Bad hair day

Przetrwałam dzień bez kawy. Ciężko było, ale przynajmniej lepiej się czuję. Po wczorajszych rewolucjach żołądkowych wolałam nie ryzykować. Czaję się na Yerba Mate, bo słyszałam, że to zdrowsza alternatywa dla kawy, ale póki co poję się zieloną herbatą, która jednak nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Chciałoby się nazwać ten dzień ostatnim dniem kieratu, jako że jutro już weekend, a potem żłobek, jednak liczę się z tym, że radość moja może okazać się przedwczesna.

Od dwóch dni notuję w myślach, czego dokonam, gdy dzieci pójdą do żłobka. Oprócz wysprzątania mieszkania oczywiście. I wyspania się oraz obejrzenia najnowszego sezonu "Ani". Mam na liście uporządkowanie szafy a także wywołanie zdjęć. Trochę to męczące zajęcie, ale lubię mieć albumy na półkach, więc zapisuję to jako swoje hobby.

A propos hobby. Niestety nie zdążyłam zrobić Kici Koci, więc nie wezmę udziału w konkursie. I nie był to słomiany zapał, raczej brak czasu i energii, potrzebnych na szydełkowanie. Może i dobrze, bo i tak nie miałam za bardzo pomysłu na zdjęcie. Większość Kici Koci smażyła się na plaży lub pluskała w basenie. Tego nie przeskoczę, zwłaszcza że już jesteśmy po wakacjach. Ostatni mój pomysł na zdjęcie był trochę makabryczny i z gatunku "tonący brzytwy się chwyta". Chciałam mianowicie rozłożyć niezszyte jeszcze kawałki maskotki i opatrzyć je hasłem "Kica Kocia na wakacjach się szyje". Rozumiecie już, dlaczego zrezygnowałam z udziału w konkursie.

 Moja Kicia Kocia (ma też półtorej nogi, ale to zdjęcie jest trochę stare)

Dla nieobeznanych w temacie, Kicia Kocia wygląda tak:

 
Kicia Kocia

Uderzające podobieństwo, prawda?

Pracę nad tym tekstem musiałam podzielić na dwie części, bo Gabrysia łapała mi za klawiaturę. Co raz wyżej sięga. Ostatnio też coraz wyżej się wspina i już chyba załapała schodzenie z kanapy. Wcześniej na hasło "schodzimy tyłem" uśmiechała się i zaczynała pełzać do tyłu ja stała (znaczy się leżała) w losowo obranym kierunku. Teraz zdarza jej się świadomie obrócić w dobrą stronę i zejść z łózka czy kanapy bez szwanku. Wdrapuje się też do bujaczka dla niemowląt do 9 kg, kołysze się w nim na boki, po czym bezpiecznie z niego wyłazi. Ostatnio tańczyła hula na plastikowym małym krzesełku, a dzisiaj sama wygrzebała się z kartonu (wsadziłam ją tam na moment, żeby pomóc Ignasiowi zejść z kibelka).

Wczoraj wzięłam się w garść i sama odgruzowałam mieszkanie. Tylko się tą górą złota nie obsypałam. A szkoda. Ale na poprawę humoru zamówiłam kilka rzeczy przez Internet (nie dla siebie! dla dzieci!), przez co pisanie posta się opóźniło. Dzisiaj z wrażenia przez pół dnia nie otwierałam okien, żeby znowu się kurzu i styropianu nie naniosło, ale poddałam się koło piętnastej, z braku tlenu. Nie wyszliśmy rano na spacer, bo wszyscy zakatarzeni, a na dworze zimny wiatr wiał. Dopiero po drzemce i podwieczorku, na który był kisielek, zdecydowałam się na przewietrzenie głowy. Na szczęście wiatr ustał. Od razu się lepiej człowiekowi robi, jak tak się nawdycha świeżego powietrza. Tylko moje włosy nie bardzo chciały mnie dzisiaj słuchać i sterczały we wszystkich kierunkach, pewnie dlatego, że nie zdążyłam ich porządnie wysuszyć.

Gdy wczoraj wieczorem sprawdzałam, czy drzwi są zamknięte, pomyślałam sobie, że gdyby ktoś przypadkiem chciał się do nas włamać (ale nie zachęcam, nie warto), narobiłby rabanu już przy samym wejściu, potykając się o niezliczone zabawki, kartony i wózki (to tak a propos mojego wczorajszego sprzątania).

Od kilku nocy mam koszmary o szkole. Jest to oczywiście związane z książką "Imię wiatru", w której bohater opisuje swoje studia na Uniwersytecie, a którą to namiętnie czytam przed snem. Na przykład wczoraj śniło mi się, że poszłam do szkoły z pustym plecakiem, a na koniec zorientowałam się, że przecież byłam umówiona na 9:30 z Kasią, o czym zupełnie zapomniałam. Na szczęście moja teściowa była w tym śnie i przyjęła Kasię zamiast mnie. Długo dochodzę do siebie po takich nocach, bo trochę czasu mi zajmuje zrozumienie i przyjęcie z ulgą informacji, że przecież jestem dorosła i już skończyłam swoją edukację. Nasuwa mi się wtedy refleksja o tych matkach, które oprócz przewijania swoich dzieci muszą jeszcze zdać maturę albo egzamin gimnazjalny. Ja bym pewnie olała.

Z takich dziwniejszych rzeczy, już nie związanych ze szkołą, śniło mi się niedawno, że Paweł pilotował samolot, a ja byłam tak zaskoczona tym widokiem, że nie wiedziałam, czy wsiadać na pokład, czy nie.

Na koniec mogę uraczyć was zdjęciem mojego storczyka, który właśnie zakwitł, a którego dostaliśmy od Mikołaja i Emilii, których serdecznie pozdrawiam!

Prawda, że piękny?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Soraski

Kolejnej wiosny łyk

Pomidor